S7 przez Kraków dzieli nie tylko mapy, ale i emocje. Jedni biją brawo, inni wyciągają transparenty, a media święcą tryumfy, bo każda łza, każdy kafelek i każde „nie chcemy drogi u nas” to gotowy materiał. W Głogoczowie ojciec wykafelkował ścianę w pokoju, a córka obawia się, że inwestycja oddzieli ją od koleżanki. I nagle miliony kierowców stojących w korkach to tło dla lokalnego dramatu, który wzrusza, bawi… i trochę wkurza.
Kiedy media opisują sytuację związaną z próbą budowy odcinka drogi S7 przez Kraków, wygląda to trochę jak klasyczny dramat w kilku aktach: są bohaterowie, są ofiary, jest konflikt. I jest droga, która dzieli. Skoro jest dramat, są i emocje. A skoro są emocje, są i media. Sprawę protestów nagłośniły już wszystkie: od lokalnych po ogólnopolskie.
Moją uwagę zwrócił tekst w portalu LoveKraków.pl zatytułowany: „Wolę, żeby tata nie dostał drugiego zawału”. Nierówna walka Głogoczowa z S7.
Po pierwsze, zwrócił uwagę tym, że jego autor, Bartosz Dybała, prawdopodobnie wybrał się na miejsce, co w 2025 roku należy do rzadkości, wszak większość tekstów powstaje zza biurka. Szacun.
Po drugie, wzruszyły mnie ckliwe historie, które pojawiły się w artykule, za co oczywiście nie winię autora, bo – z założenia – teksty medialne mają wywoływać emocje. Ten wywołuje. Znowu szacun.
Oczywiście tekst skupia się na tym, że mieszkańcy wsi nie chcą drogi przez ich tereny. Oto kilka cytatów.
Nie znam nikogo w Głogoczowie, kto poparłby którykolwiek z zaproponowanych wariantów nowej trasy S7.
Cała wieś przeciwko. Nikt nie popiera. Demokracja w pigułce: wszyscy są zgodni, tylko decydenci źli. Bo przecież kiedy w grę wchodzi droga szybkiego ruchu, każdy natychmiast staje się ekspertem od planowania i strategii urbanistycznych. Każdy chce, by droga powstała. Byle nie u niego na podwórku. Klasyka klasyki.
Dokładnie 15 lat temu kupiliśmy działkę i ruszyliśmy z budową domu. Wtedy jeszcze nikt z decydentów nie mówił, że będzie tędy przebiegała jakaś nowa, ruchliwa trasa.
Kolejny klasyk. „Kupiliśmy, a nikt nas nie uprzedził”. Jakby plany przestrzenne były tajnym kodeksem z Illuminati, a każda inwestycja drogowa to spisek. To, że w miastach i na wsiach coś trzeba planować i przewidywać, wydaje się zupełnie abstrakcyjne. Wyobraźmy sobie 15 lat historii jednego domu w kontekście 500 km drogi – dramat jak w operze, tylko z kafelkami w roli głównej.
A teraz wisienka na torcie:
Ta inwestycja oddzieli mnie od koleżanki. Będziemy mieszkały po przeciwnych stronach bardzo ruchliwej drogi.
– mówi 13-letnia Julia.
Szczerze? Nawet ja – zagorzały zwolennik S7 przez Kraków – poczułem lekki uścisk serca. Biedna dziewczyna. Trzynaście lat i już rozumie, że infrastruktura może złamać więzi społeczne. I nie, nie ironizuję z Bogu ducha winnej Julii. Chodzi mi o całe to społeczne nastawienie. S7 biegnąca przez całą Polskę, od Gdańska do Zakopanego, będzie przerwana na maleńkim odcinku, bo dziewczynka X będzie miała nieco dalej do dziewczynki Y. Serio?
Śmieję się trochę przez łzy, bo widzę ten sam scenariusz co zawsze: media kochają dramat, mieszkańcy kochają swoje kafelki w łazience, a drogowcy kochają… no cóż, swoje plany.
Budowa S7 przez Kraków dotknie około 5000 mieszkańców bezpośrednio, ale uwolni od stania w korkach setki tysięcy krakowian i Polaków, którzy dziś klną stojąc w korkach.
ZOBACZ TAKŻE: Wantuch miażdży hipokryzję. "Wszyscy wiedzą, że S7 pojedzie przez Kraków, ale wolą kłamać"
Przeciwnicy budowy krakowskiego odcinka S7 mówią, że realizacja tej inwestycji to zbyt duże koszty społeczne. A może raczej powinniśmy zastanowić się nad kosztami społecznymi… braku tego odcinka S7. Bo korki już dziś kosztują nas wszystkich: czas, nerwy, paliwo i zdrowie. A Julka i jej koleżanka? Może w końcu zrozumieją, że droga nie musi być wrogiem, tylko koniecznym kompromisem między marzeniami mieszkańców a potrzebami całego miasta.






![Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]](/images/thumbnails/lne/thumb_131_147.jpg?c9f77e88d16e60560108548699027025)
