Logo Kanał Krakowski
  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale

Obserwuj nas na:

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Reklama - duża
  1. Strona główna

Fala faktów

Czy radny od Gibały popełnił przestępstwo?! Poważne zarzuty i widmo więzienia

Czy radny od Gibały popełnił przestępstwo?! Poważne zarzuty i widmo więzienia

17 grudnia 2025 | 11:01

Czy krakowski radny pracuje „na czarno” w knajpie i zapomniał wpisać dochody do oświadczenia majątkowego? Poważne oskarżenia padają pod adresem jednego z ludzi Łukasza Gibały, a w tle pojawia się nawet groźba wieloletniego więzienia. Jeden z radnych związanych z klubem Łukasza Gibały znalazł się w centrum poważnych zarzutów. W tle – nieujawnione dochody, praca „na boku” i oświadczenie majątkowe, które może nie mówić całej prawdy. Alarm podniósł Grzegorz Stawowy, szef klubu radnych Koalicji Obywatelskiej. W rozmowie z portalem KR24.pl zasugerował wprost, że jeden z radnych od Gibały miał zarabiać w lokalu gastronomicznym, nie informując o tym w oficjalnych dokumentach. Stawowy nie owijał w bawełnę: Wiemy, który radny od Łukasza Gibały pracuje w knajpie, nie zgłaszając dochodów z tego źródła w oświadczeniu majątkowym. Wiemy nawet, gdzie ta knajpa jest, przy jakiej ulicy. No… chyba, że polewa jako wolontariusz? To bardzo poważne oskarżenie. W wywiadzie nie pada nazwisko radnego, ale my sprawdziliśmy oświadczenia majątkowe wszystkich radnych z klubu Gibały – w żadnym z nich nie ma informacji o dochodach z pracy w barze czy restauracji. Oficjalnie żaden z radnych nie „polewa piwa”. Pytanie brzmi: czy rzeczywiście nikt tego nie robi, czy po prostu ktoś postanowił o tym nie napisać? Osiem lat więzienia Jeśli radny faktycznie pracuje w lokalu gastronomicznym i pobiera za to wynagrodzenie, a jednocześnie nie wykazuje tego w oświadczeniu majątkowym, sytuacja staje się wyjątkowo poważna. Oświadczenie majątkowe to nie luźna deklaracja – to dokument składany pod rygorem odpowiedzialności karnej. Zgodnie z przepisami, osoba składająca oświadczenie majątkowe, która zataja część swoich dochodów, co do zasady popełnia przestępstwo z art. 233 § 6 Kodeksu karnego, czyli składa fałszywe oświadczenie. Za taki czyn grozi kara pozbawienia wolności nawet do 8 lat. To nie jest drobne uchybienie administracyjne, lecz potencjalny zarzut karny. fot. Pixabay Polewał piwo za darmo? Oczywiście prawo przewiduje wyjątki. Przestępstwo nie zostaje popełnione, jeśli błąd jest nieistotny, nieumyślny, dotyczy niewielkiej kwoty bez znaczenia prawnego lub da się wykazać brak świadomości albo brak zamiaru zatajenia dochodów. Problem w tym, że praca w knajpie i regularne wynagrodzenie trudno uznać za „drobne przeoczenie”. ZOBACZ TAKŻE: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] Czy sprawa znajdzie swój finał w prokuraturze? Czy padną konkretne nazwiska? I czy radny od Gibały faktycznie „polewał jako wolontariusz”, czy jednak zarabiał na boku? Ta sprawa zapewne będzie miała ciąg dalszy Poważne zarzuty w kierunku "gibałowców" To jednak nie wszystko. W tym samym wywiadzie Stawowy ujawnia też inne „tajemnice” radnych z klubu Gibały. Ludzie, którzy atakują wszystkich po kolei, wymuszają kontrreakcję. W związku z powyższym Koalicja też zaczęła się interesować, co robią poszczególni radni. Dlaczego jeden z radnych od siedmiu lat zarabia po 500 złotych rocznie i nie wygląda, żeby żył jakoś szczególnie biednie? Dlaczego kolejny radny nie pracuje nigdzie, a też nie wygląda, jakby przymierał głodem. Dlaczego jedna z radnych żyje tylko i włącznie z rentierstwa, a jednocześnie stawia różnego rodzaju zarzuty na radzie. Dlaczego szef klubu, nigdzie nie pracując, zarabia pół miliona rocznie? Stawowy odniósł się także do zmasowanych ataków opozycji. Ja podziwiam opozycję za determinację w przekręcaniu faktów. Jest jeden taki radny, który potrafił odjąć 48 milionów od 35 milionów i wyszło mu 20 milionów różnicy. To jest fascynujące, że facet, który skończył nauki ekonomiczne nie potrafi odejmować w zakresie do 20. Jest masa manipulacji, masa emocji i populizmu. Cała rozmowę z szefem klubu radnych KO możecie przeczytać tutaj: Kraków będzie likwidować kolejne galerie? „Krokus de facto upadł sam”

Więcej…

Miasto odgrzewa kotleta. Co naprawdę kryje masterplan Mazura?

Miasto odgrzewa kotleta. Co naprawdę kryje masterplan Mazura?

11 grudnia 2025 | 09:58

Miasto znów sprzedaje wielką przyszłość w błyszczącym opakowaniu. Masterplan dla Rybitw i Płaszowa ma być wizją na miarę 2050 roku, ale im głośniej magistrat bije w bębny, tym wyraźniej słychać echo. Bo ta „nowość” wygląda jak projekt, który już raz poległ. I który dziś wraca w nowym garniturze, za to z tymi samymi pytaniami o transparentność, polityczne rozgrywki i zaskakująco zbieżne interesy niektórych prywatnych inwestorów. Miasto z przytupem ogłosiło masterplan dla Rybitw i Płaszowa. Metro, wieżowce, zielona dzielnica – wizja na 2050 brzmi jak folder promocyjny, ale im dłużej człowiek patrzy, tym bardziej mruga pytająco. Bo w tej „nowej wizji” jest coś dziwnie znajomego. Stawowy zaorał Muzyka Zadziwiająco zbliżony zestaw pomysłów już kiedyś oglądaliśmy, tylko wtedy nosił nazwę „Nowe Miasto”. Prezentował go wówczas Jerzy Muzyk, zastępca Jacka Majchrowskiego. Wtedy jego bardzo śmiała wizja rozwoju miasta została zniszczona przez krakowskich radnych i wylądowała w koszu. Przyczynił się do tego między innymi radny Grzegorz Stawowy (obecnie szef klubu radnych KO) i podczas sesji rady miasta zmiażdżył zapisy planu. Było to na początku 2023 roku. Oburzeni radni Dziś, w grudniu 2025 roku, do pomysłu wraca Stanisław Mazur, zastępca Aleksandra Miszalskiego. Oczywiście projekt przedstawiany jest pod nową nazwą: Masterplan dla Rybitw i Płaszowa. Historia nie tyle zatoczyła więc koło, co wróciła z tą samą prezentacją, tylko w nowym garniturze. Wiceprezydent Mazur pewnie będzie tłumaczył, że to wcale nie tak, że zapisy są inne, bla bla… No pewnie, że są inne, bo pojawia się choćby metro. Ale główne założenia są niemalże takie same. Nowe Miasto / wizualizacja: Wydział Planowania Przestrzennego Czy Stawowy, jako szef komisji planowania przestrzennego, znowu zaorze ten projekt? Tego nie wie nawet on sam. Serio! – Bez komenatrza – uciął rozmowę. Zapytaliśmy więc innych radnych (bo to od ich głosów będzie zależeć przyszłość projektu), ale... oni także nie byli zbyt rozmowni. Okazało się bowiem, że wiceprezydent ani nie konsultował z nimi projektu ani nawet nie zapoznał ich z jego zapisami. – Znam ten plan tylko z mediów, nic więcej nie wiem – powiedział nam jeden z radnych. – Prezydent Mazur już drugi raz wywinął taki sam numer – stwierdził drugi. – Powinien się wreszcie nauczyć, na czym polega współpraca i współrządzenie miastem – dodał. Prywatne interesy Jest jeszcze jedna ciekawostka, którą także trudno zignorować. Zapisy masterplanu są zadziwiająco podobne do Zintegrowanych Planów Inwestycyjnych (ZPI) zgłoszonych już wcześniej przez Tele-Fonikę, Ekopark (deweloper powiązany z Sobiesławem Zasadą) czy zgodny z koncepcją NOHO Logistic (związany z Sebastianem Kulczykiem). To oczywiście może być przypadek, może logika urbanistyczna, może zbieżność koncepcji – wszystko możliwe. Ale trudno oczekiwać, że nikt nie zauważy podobieństw. Podsumowując: Mamy masterplan ogłoszony przez wiceprezydenta bez konsultacji z radnymi nawet tymi z obozu rządzącego. Mamy pomysły łudząco podobne do projektu, który już raz przepadł. Mamy wizję, która w kilku punktach pokrywa się z prywatnymi ZPI. A radni – ci, którzy mają to potem opiniować i nad nim głosować – dowiadują się z mediów. Jeśli to ma być nowa jakość zarządzania, to oby nie skończyło się starą jakością problemów.

Więcej…

Oto najszybsza kariera w Polsce. Skazany radny dzielnicowy, którego zna cały kraj

Oto najszybsza kariera w Polsce. Skazany radny dzielnicowy, którego zna cały kraj

10 grudnia 2025 | 09:05

Radny dzielnicowy z Krowodrzy, który oferował milion złotych łapówki dziennikarzowi TVN za milczenie, a następnie został skazany m.in. za groźby karalne, właśnie stał się najsławniejszym politykiem lokalnym w historii Polski. Piszą i mówią o nim największe ogólnopolskie media, a sprawa, w którą był zamieszany, trafia na biurko premiera i prezydenta. Oto Mateusz Jaśko. W niektórych doniesieniach medialnych występujący jako Mateusz J. W Polsce widzieliśmy już różne kurioza. Posłów, którzy nie wiedzieli, gdzie są. Ministrów, którzy nie wiedzieli, co podpisują. Celebrytów, którzy nie wiedzieli, dlaczego są sławni. Ale radnego dzielnicowego, który staje się ogólnopolskim celebrytą, ikoną newsów i bohaterem poważnych dyskusji na szczeblu państwowym? Tego jeszcze nie grali. Oto Mateusz Jaśko. Radny Mateusz Jaśko. I to nie radny miejski, nie radny wojewódzki, nie członek żadnej komisji ministerialnej. Nie. To radny jednej z osiemnastu krakowskich dzielnic. Po prostu radny dzielnicowy. A precyzyjniej pisząc: członek rady Dzielnicy V Krowodrza. Człowiek, którego funkcja normalnie daje rozpoznawalność co najwyżej w kolejce do Żabki, gdy akurat kupuje mleko i hot doga. A tymczasem? Jaśko to najbardziej znany radny dzielnicowy w Polsce. Media piszą o nim tak często, jakby był co najmniej marszałkiem Sejmu. Najpierw Wirtualna Polska – cała Polska czyta: Kryptowaluty, groźby wobec dziennikarza i próba korupcji. Niedoszły prezydent Krakowa skazany źródło: WP Potem TVN24 – cały kraj ogląda: Krakowski aktywista skazany za szantażowanie dziennikarza Źródło: TVN24 Następnie RMF FM – cały kraj słyszy, nawet w samochodach, stojąc w korku: Siekiera w Ferrari, gangsterskie porachunki i tajemnicze zniknięcie A teraz, gdy rząd bierze się za kryptowaluty, do sprawy wraca największy portal w Polsce: Onet. Onet przy okazji dyskusji na szczeblu państwowym wyciągnął temat tajemniczego zaginięcia (według członków rodziny – morderstwa) Sławomira Suszki, założyciela giełdy kryptowalut, za którą – jak się okazało – stoją bandyci. No i kiedy czytelnik już przebrnął przez sceny żywcem wyjęte z gangsterskiego filmu, nagle wjeżdża on – cały na biało – krakowski radny dzielnicowy Mateusz Jaśko. Choć w tym artykule Onetu ukryty pod skrótem „Mateusz J.” Przy okazji dziennikarza TVN pojawia się jeszcze jeden zaskakujący wątek dotyczący BitBay, a obecnie Zondacrypto. W pewnym momencie z Fują skontaktował się Mateusz J. z Krakowa, który miał twierdzić, że działa w imieniu osób powiązanych z BitBay. Przekazał dziennikarzowi, że jego mocodawcy nie chcą, by ich przeszłość została powiązana z giełdą kryptowalut. Zasugerował też Fui, że zapłaci mu za rezygnację z prac nad materiałem. Ostatecznie zaproponował dziennikarzowi milion złotych łapówki i zagroził, że jeśli nie odpuści, stanie mu się krzywda. Całość tutaj: "Sprawa jest tak paskudna". O co chodzi w aferze z kryptowalutami Źródło: Onet Inni politycy walczą o rozpoznawalność. Biją się o czas antenowy. Płacą agencjom PR. Opłacają kampanie w mediach. Błagają o wywiady, spotkania, debaty. A Mateusz Jaśko? Ten sprawia wrażenie, jakby to media siedziały w jego kieszeni. Wygląda to tak, jakby sterował nie budżetem na ławki i kosze na śmieci na osiedlu, ale budżetem państwa. Bo sprawą zajmują się także właśnie najważniejsze osoby w państwie. To już nie tylko portale. Nie tylko telewizje. Nie tylko radiowi giganci. Sprawa, z którą Jaśko się zderzył, trafia na biurka ministrów, regulatorów, urzędników najwyższego szczebla. Na biurko premiera i prezydenta. Poziom, którego radny dzielnicowy normalnie nie zobaczyłby nawet przez szybę samochodu pod ministerstwem. W normalnym kraju nazwisko radnego dzielnicowego pojawia się raz: podczas liczenia głosów. W Polsce? Możesz być: premierem i połowa kraju cię nie kojarzy, ministrem i nikt nie wie, jak wyglądasz, posłem i nawet twoja dzielnica cię nie pozna, ale radny dzielnicowy Jaśko? O nim słyszeli wszyscy. W normalnym państwie taki poziom rozpoznawalności osiąga się po dostaniu Nobla albo po spektakularnej ucieczce z więzienia. Choć Jaśko na razie Nobla nie zdobył. Nie uciekł także z więzienia, bo wyrok ma w zawiasach, więc chodzi po ulicach i kreuje politykę dzielnicy. Ale i bez tego Mateusz Jaśko już przeszedł do historii. To pierwszy radny dzielnicowy, którego zna cała Polska. Co dalej? Przed nim więc – jakby nie patrzeć – kariera. Być może ktoś (dajmy na to Łukasz Gibała) wciągnie go na swoje listy, by zapewnić mu mandat w Radzie Miasta? A może wystartuje na posła? A przy takim, nazwijmy to elegancko, bandyckim CV, droga do najwyższych stanowisk w państwie stoi przed nim otworem. Wybory na prezydenta RP już za cztery lata. Jedno jest pewne: Mateusz Jaśko to pierwszy radny dzielnicowy, który stał się ogólnopolskim fenomenem medialnym. I wygląda na to, że wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. ZOBACZ TAKŻE: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] I tu zaczyna się najśmieszniejsza, a zarazem najsmutniejsza część tej historii. Bo o ile medialna kariera naszego bohatera jest wręcz kosmiczna jak na radnego dzielnicowego, o tyle prawdziwy pazur tego spektaklu kryje się gdzie indziej – w polskim prawie. A dokładniej: w tym, jak bardzo jest ono… elastyczne. Rozciągliwe. Gimnastyczne. Tak giętkie, że gdyby paragrafy miały kręgosłupy, dawno leżałyby u fizjoterapeuty. Polska to kraj, w którym możesz zostać prawomocnie skazany i… nic. Zero. Okazuje się bowiem, że przepisy są skonstruowane tak, że i po prawomocnym wyroku skazującym nadal możesz kreować politykę dzielnicy. W praktyce wygląda to tak: Proponowałeś milion złotych łapówki? Nadal możesz być radnym. Groziłeś komuś tak, że musiał się ukrywać z całą rodziną? Nadal możesz być radnym. Współpracowałeś z bandytami i kibolami? Nadal możesz być radnym. Uderzyłeś kobietę pięścią w twarz? Nadal możesz być radnym. W rozmowach z Kanałem Krakowskim wielu polityków przyznawało, że człowiek skazany prawomocnym wyrokiem nie powinien pełnić żadnych funkcji publicznych. I co? I nic. Bo znawcy prawa tłumaczą, że w Krakowie nie istnieje coś takiego jak „radny dzielnicowy”. Jest tylko „członek rady dzielnicy”, a różnica jest taka, że ten drugi nie traci mandatu po wyroku. Czyli typowe kruczki prawne. Skoro prawo jest wadliwe, może warto je zmienić, zamiast zasłaniać się durnymi paragrafami? A gdyby Jaśko jednak odsiadywał wyrok w więzieniu, to co wtedy? Nadal brałby udział zdalnie w posiedzeniach rady dzielnicy? Głosowałby zza krat? Prawo w Polsce ma tyle wyjątków, „ale” i dopisków gwiazdkami, że wychodzi na to, iż lokalna funkcja publiczna potrafi być bardziej odporna na wyroki niż bruk odporny na sól drogową. I tak docieramy do punktu kulminacyjnego tej farsy: nasz najbardziej znany radny dzielnicowy w historii kraju nie tylko stał się celebrytą, tematem ogólnopolskich newsów, bohaterem nagłówków i politycznych komentarzy, ale do tego wszystkiego… nadal zasiada w radzie dzielnicy. Legalnie. Gdyby Monty Python pisał scenariusz do serialu o polskim samorządzie, miałby problem, bo nawet oni nie wymyśliliby czegoś równie absurdalnego. A tymczasem my mamy to na żywo.Tu.W Polsce.W Krakowie.W Krowodrzy. I jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, że polskie prawo potrafi być bardziej elastyczne niż kontorsjonistka w cyrku… cóż – oto dowód.

Więcej…

Milcząca większość chce S7 przez Kraków! "Politycy zbijają kapitał polityczny na protestach"

Milcząca większość chce S7 przez Kraków! "Politycy zbijają kapitał polityczny na protestach"

03 grudnia 2025 | 10:38

– Przeciwko inwestycji występuje niewielka grupa osób, głośna i dobrze zorganizowana, wspierana przez lokalnych polityków i działaczy, którzy wyczuli możliwość zbijania kapitału politycznego – uważa jeden z mieszkańców Mogilan. W liście otwartym do dyrektora krakowskiego oddziału GDDKiA popiera budowę S7 przez Kraków. – W imieniu tej milczącej większości, która nie organizuje protestów ani nie krzyczy w mediach społecznościowych, serdecznie apeluję o realizację tej inwestycji – pisze autor listu. Poniżej prezentujemy jego pełną treść. *** List otwarty mieszkańca Gminy MogilanyDo Dyrektora Oddziału GDDKiA w KrakowiePana Macieja Ostrowskiego Szanowny Panie Dyrektorze, piszę ten list anonimowo nie z braku odwagi, lecz z obawy przed agresją części aktywistów, którzy zrobili z tematu budowy drogi S7 emocjonalny oręż. Chciałbym jednak, by wybrzmiał głos mieszkańców, którzy nie krzyczą, ale myślą rozsądnie. Jako mieszkaniec Gminy Mogilany wyrażam pełne poparcie dla działań Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz dla Pana Dyrektora i kierownictwa Oddziału w Krakowie.​ Uważam, że projekt budowy drogi ekspresowej S7 z Krakowa do Myślenic jest niezbędny zarówno z punktu widzenia bezpieczeństwa, jak i komfortu życia mieszkańców całego regionu.​ Nieprawda, że Mogilany są przeciwko S7W przestrzeni publicznej pojawia się fałszywy przekaz, jakoby mieszkańcy Mogilan byli jednogłośnie przeciwni budowie S7. To nieprawda. W rzeczywistości przeciwko inwestycji występuje niewielka grupa osób, głośna i dobrze zorganizowana, wspierana przez lokalnych polityków i działaczy, którzy wyczuli możliwość zbijania kapitału politycznego. Nazwiska takie jak Grzegorz Nędza, Mateusz Paszta, Jerzy Przeworski przewijają się w tej dyskusji nie dlatego, że reprezentują wszystkich mieszkańców, lecz dlatego, że głośno walczą o własne interesy polityczne.​ Nie można też pominąć faktu, że część deweloperów, którzy wcześniej doprowadzili do przekształcenia terenów rolnych na budowlane, dziś sprzeciwia się inwestycji tylko dlatego, że planowana trasa mogłaby przebiegać w pobliżu ich działek, na których chcieliby sowicie zarobić.​ Większość mieszkańców może zyskaćRealnie poszkodowanych przez inwestycję byłoby niewielu. Zdecydowana większość mieszkańców Gminy Mogilany zyska na realizacji nowej S7. Dziś nasze miejscowości cierpią z powodu starej zakopianki drogi, która dawno przestała odpowiadać potrzebom ruchu. Natężenie pojazdów, w tym ciężarowych, stale rośnie. Brak ekranów, drgania, hałas, zanieczyszczenie powietrza i ciągłe niebezpieczeństwo to codzienność ludzi mieszkających wzdłuż DK7. Każdy, kto żyje w jej sąsiedztwie, wie, że życie obok tej drogi jest coraz bardziej nieznosne.​ Potrzebujemy drogi z prawdziwego zdarzeniaDlatego popieram działania GDDKiA i apeluję o kontynuowanie prac nad nową trasą S7, która będzie drogą bezpieczną, nowoczesną, z ekranami akustycznymi, bezkolizyjnymi przejazdami i przejściami dla pieszych. To nie jest inwestycja przeciw mieszkańcom – to projekt, który może uratować życie, poprawić komfort, uspokoić ruch i rozwinąć region.​ ApelW imieniu tej milczącej większości, która nie organizuje protestów ani nie krzyczy w mediach społecznościowych, serdecznie apeluję o realizację tej inwestycji. Dziękujemy za determinację, profesjonalizm i odporność na presję polityczną. Prosimy, by GDDKiA nie zatrzymywała się w tym procesie – wierzymy, że dzięki tej inwestycji nasza gmina i cały region wreszcie odetchnie z ulgą.​ Z wyrazami szacunku,mieszkaniec Gminy Mogilany w imieniu swoim i wielu innych o podobnych poglądach

Więcej…

Przewrót pałacowy w krakowskim Kościele. Bogu niech będą dzięki

Przewrót pałacowy w krakowskim Kościele. Bogu niech będą dzięki

26 listopada 2025 | 13:38

Ta zmiana w Krakowie nie przyszła jak łagodny powiew Ducha Świętego. Ona wjechała jak huragan. I zrobiła to z impetem, którego w Kościele pod Wawelem nie widziano od lat. Ryś na tronie metropolity to nie roszada - to twardy reset systemu. Fabryczne ustawienia Kościoła uruchomione na nowo. Kiedy ogłoszono, że Grzegorz Ryś zostaje nowym metropolitą krakowskim, a na ołtarzu miasta znów błysnęła kardynalska mitra, Kościół w Krakowie dostał w końcu impuls do życia. To nie jest zwykła zmiana personalna. To wymiana ustawień. Albo nawet twardy reset. Do samego rdzenia. Do fabryki. Dostarczyciel tlenu Przez lata, pod rządami Marka Jędraszewskiego, Kościół krakowski bywał instytucją twardą i spiętą. Konserwatywną do bólu. Zajętą obroną przed kolejną wojną kulturową importowaną z innych kontynentów. W efekcie nawet ortodoksyjni wierzący mieli dość. A niektórzy, może zbyt wielu, gubili swoją wiarę. Kościół przestał być domem. Stał się sędzią. I to takim, który nie dopuszcza adwokata. Ryś jest inny. To nowa jakość. Duchowny młodszy, spokojniejszy, ale nie letni. Mniej obciążony ideologicznymi zacięciami. Z głową silnie osadzoną w tradycji, ale z oczyma skierowanymi ku ludziom. Ten przewrót - nazwijmy go płacowym - daje szansę na przewietrzenie instytucji, która dawno prosiła o tlen. To nie kosmetyka Ryś to metropolita, który zna Kościół od dołu, bo przeszedł przez parafie, wykłady, rekolekcje i realne życie. Nie jest urzędnikiem od podpisów, lecz księdzem od ludzi. To także kardynał. Ktoś, kto umie patrzeć szerzej niż na polskie podwórko. Ktoś, kto zna światowe struktury Kościoła. To daje szansę na otwartość. I na mniej strachu przed rozmową. I wreszcie: to powrót do źródeł. Do tego, co w wierze jest najprostsze. Autentyczność. Modlitwa. Spotkanie. Nie polityka. Nie barykady. Nie okopy. Lek na zmęczenie, cynizm i zwątpienie W ostatnich latach wielu ludzi mówiło: „Kościół zajmuje się sobą. Konfliktem. Ideologią. Nie nami.” Ten cynizm oddalał nawet najgorliwszych. Bo kiedy dom zamienia się w sąd, ludzie uciekają. Ryś przychodzi jak powiew świeżego powietrza. Jak ktoś, kto mówi prosto: Kościół to wspólnota. Nie kodeks. Krzyż to miłość. Nie kij. I nawet jeśli brzmi to idealistycznie, trudno się dziwić. Kościół w Krakowie potrzebował resetu. Lepiej nadzieja niż rezygnacja. Brzmi jak nowa era Trudno uwierzyć, że to zwykła roszada. To może być początek nowej epoki. Epoki, w której Kościół przestanie być areną wojen kulturowych. Znowu stanie się miejscem wiary. Ciszy. Rozmowy. I normalnego spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem. Ryś ma szansę dokonać czego wielkiego, ale będzie to spacer po linie nad rynsztokiem. Ma charyzmę. Ma styl. Ma świeżość. Ma kompetencje. Ale też: ogromny opór materii, rozczarowanych wiernych, rozbestwionych krytyków i dziedzictwo ciężkich lat w Kościele krakowskim. Jeżeli mu się uda, będzie to największa kościelna przemiana w Polsce od dwóch dekad. Jeśli nie, to będzie najgłośniejszy zmarnowany potencjał. Grzegorz Ryś / fot. wikimedia Największe wyzwania i opory, które czekają kard. Rysia w Krakowie 1. Beton kurialny - czyli krakowski „establishment świętego spokoju” Kraków to nie jest diecezja, to jest instytucja-moloch z kilkusetletnią pamięcią i własnym DNA. Tam wciąż słychać kroki kard. Sapiehy, tam Jan Paweł II jest nie tyle wspominany, co obowiązuje jako prawo naturalne. A teraz przychodzi Ryś - człowiek z otwartą głową, który mówi o Kościele jako o „szpitalu polowym”, a nie twierdzy. To będzie dla kurialistów szok jak po przejściu z dial-upu na światłowód. Część osób będzie go sabotować po cichu. Część jawnie. Część będzie czekać, aż „ten eksperyment przejdzie”. 2. Elektorat Jędraszewskiego - czyli ci, którzy chcą Kościoła jako barykady Sporą część lokalnych środowisk przyzwyczajono do narracji o Kościele jako ostatniej reduty cywilizacji łacińskiej, do poetyki zagrożeń, wrogów, tęczowych apokalips i kulturowych pożarów. Ryś tego nie gra. Nie krzyczy, nie straszy, nie wali pięścią w ambonę. I wielu poczuje się… osieroconych. Absurd? Może. Ale psychologia tłumu tak działa. Zawsze kochamy proroka, który mówi: „Za murami wróg!”. Ryś mówi raczej: „Za murami są ludzie”. To zmienia dynamikę. Nie wszyscy będą zachwyceni.  3. Ludzie zranieni Kościołem - gigantyczne oczekiwania Jest cała grupa katolików, którzy zostali zniechęceni, odcięci, wypchnięci albo po prostu zmęczeni. Oni nagle dostali sygnał: „wracajcie, drzwi mogą być otwarte”. Ale to buduje presję. Oczekujemy, że Ryś natychmiast naprawi relacje. Że przestanie zamiatać pod dywan. Że będzie inny, lepszy, bardziej przejrzysty. To jest piękne… i niebezpieczne. Bo oczekiwania mogą być większe niż realne możliwości.  4. Zderzenie z „krakowskim mitem” Kraków ma obsesję swojej wielkości kościelnej. Tu wciąż się żyje przekonaniem, że każde drzewo rośnie „na papieża”. Ryś nie jest typem hierarchicznego monarchisty. Nie buduje kultu. Nie wznosi piedestałów. A Kraków piedestały kocha. On będzie musiał przeorać mentalność, która przez lata była karmiona przekonaniem, że „jesteśmy duchową stolicą Polski, więc wszystko ma wyglądać jak w muzeum”. 5. Temat nadużyć - najbardziej gorący kartofel Ryś ma opinię tego, który nie unika tematów trudnych i potrafi transparentnie rozmawiać o nadużyciach. W Krakowie to pole minowe.Są sprawy zaczęte, nierozliczone, zamiecione, sklejone taśmą, pochowane, przemilczane. Oczekiwania wobec Rysia są ogromne, ale jeśli ruszy niektóre teczki, to będzie wichura. Jeśli nie ruszy, to zawiedzie tych, którzy mu zaufali. To najbardziej dramatyczne wyzwanie, bo tu nie ma dobrego wyjścia, tylko mniej złe. 6. Internety i „katoprawa opozycja” Jeśli Rys zacznie mówić innym językiem niż poprzednik - a już mówi - internetowa prawica katolicka zrobi z niego „liberała”, „relatywistę”, „zdrajcę tradycji”. Memiki będą latać. Kanały youtuberów z różańcem w jednej dłoni, a pikselowym ogniem w drugiej - pójdą w ofensywę. To będzie medialny rollercoaster.  7. Oczekiwanie na „nową teologię Krakowa” Kraków miał swoje szkoły myślenia. Filozofię Wojtyły. Metafizykę Tischnera. Konserwatywne kazania Jędraszewskiego. Ryś będzie musiał zaproponować coś własnego i to nie może być kopią Łodzi. Kraków to inna gleba. Tu każdy krok ocenia się jak spektakl w Teatrze Słowackiego.

Więcej…

Siekiera w Ferrari, gangsterskie porachunki i tajemnicze zniknięcie

Siekiera w Ferrari, gangsterskie porachunki i tajemnicze zniknięcie

25 listopada 2025 | 11:37

Siekiera wbita w szybę luksusowego samochodu, groźby, miliardy złotych w bitcoinach i tajemnicze zniknięcie Sylwestra Suszka – według rodziny mogło dojść do morderstwa. W tle tej sensacyjnej historii pojawia się obecny krakowski radny dzielnicowy Mateusz Jaśko, który współpracował z osobami o kryminalnej przeszłości, próbując wręczyć łapówkę dziennikarzowi śledzącemu sprawy kryptowalut i grożąc mu w razie odmowy. Te mroczne powiązania oraz dramatyczna historia Suszka zostały przypomniane w podcaście Olgi Herring, która w RMF FM wskazała, jak niebezpieczny bywa świat kryptobiznesu w Polsce. Sprawa Sylwestra Suszka, twórcy pierwszej polskiej giełdy kryptowalut BitBay, wciąż elektryzuje media i śledczych. Tajemnicze zniknięcie multimilionera w marcu 2022 roku nie byłoby pełne bez kontrowersyjnej postaci krakowskiego radnego Mateusza Jaśko. Według ustaleń śledztwa, Jaśko współpracował z osobami o kryminalnej przeszłości, próbował wręczyć łapówkę dziennikarzowi zajmującemu się tematyką kryptowalut, grożąc mu w przypadku odmowy. O tym, że groźby były realne, świadczy między innymi fakt, że redaktor, wraz z rodziną, musiał się ukrywać. Zagadkowe zniknięcie Urodzony w 1989 roku w Katowicach Sylwester Suszek, syn górnika z Piekar Śląskich, ukończył zarządzanie na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 2014 roku wraz z przyjaciółmi założył giełdę BitBay – pierwszą w Polsce platformę umożliwiającą handel bitcoinami. Platforma szybko zdobyła popularność w Europie, obsługując setki tysięcy klientów i dzienne obroty sięgające miliarda złotych, czyniąc Suszka symbolem polskiego sukcesu w świecie kryptowalut. ZOBACZ TAKŻE: "Nie wkurzaj mnie. Nie ma że boli. Będzie z tobą jechane do końca" Multimilioner w krótkim czasie stał się właścicielem luksusowych apartamentów, supersamochodów, a nawet helikoptera. Budował dom dla rodziny i planował spokojne życie u boku żony i dzieci. Jednak jego błyskawiczna kariera nie trwała długo. W 2018 roku kontrola Komisji Nadzoru Finansowego oraz reportaż „Superwizjera” ujawniły powiązania części udziałowców BitBay z gangami, w tym z grupą wyłudzeń VAT. Groźby, próby łapówek sięgające miliona złotych i zniszczenie jednego z jego Ferrari zmusiły Suszka do przeniesienia firmy za granicę. Sylwester Suszek / źródło: Policja Największa zagadka związana z jego życiem nastąpiła w marcu 2022 roku. 10 marca Sylwester Suszek zniknął po spotkaniu na bazie paliwowej w Czeladzi, pozostawiając rodzinę i organy ścigania bez odpowiedzi. Jego samochód nie został odnaleziony, a nagrania z monitoringu nie dostarczyły żadnych wskazówek. Śledczy podejrzewają, że mogło dojść do porwania lub morderstwa powiązanego z działalnością przestępczą, ale sprawa pozostaje nierozwiązana. Radny w świecie przestępców Sprawa Suszka była powiązana z Mateuszem Jaśko, obecnie radnym dzielnicowym Krakowa i współpracownikiem Krowoderskiej – medialnego ramienia byłego kandydata na prezydenta Krakowa, Łukasza Gibały. Jaśko, według ustaleń śledczych, próbował wręczyć łapówkę dziennikarzowi TVN zajmującemu się tematyką kryptowalut, grożąc mu w razie odmowy. Sprawę bardzo szczegółowo opisał dziennikarz śledczy Szymon Jadczak w portalu Wirtualna Polska. ZOBACZ WIĘCEJ: Kryptowaluty, groźby wobec dziennikarza i próba korupcji. Niedoszły prezydent Krakowa skazany – Mateusz J. nie ukrywał, że działał na zlecenie innych osób z przeszłością kryminalną. Sąd pierwszej instancji ustalił także, że J. w ramach swojej działalności współpracował także z pseudokibicami Wisły, a to się kojarzy jednoznacznie – mówił nam z kolei sędzia Tomasz Szymański, rzecznik prasowy ds. karnych Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Nasz rozmówca był także członkiem składu orzekającego w sprawie Jaśki. Ten został prawomocnie skazany m.in. za szantażowanie dziennikarza TVN. Sąd pierwszej instancji wymierzył Jaśce karę 20 tys. zł. grzywny, ale Sąd Apelacyjny skazał radnego dzielnicowego na cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i 10 tys. złotych grzywny. Rozmowa na ten temat możecie przeczytać tutaj: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] Mateusz Jaśko podczas nagrania dla Rynku Krowoderskiego / źródło: YT Rynek Krowoderski Nierozwiązana sprawa Historia Sylwestra Suszka pokazuje, że świat kryptowalut w Polsce to nie tylko miliardy złotych i luksusowe życie, ale też ryzyko wciągnięcia w mroczne powiązania z mafią i kryminalistami. Przypadek Suszka wciąż przyciąga uwagę mediów, a sprawę regularnie przypominają dziennikarze i podcasterzy, w tym Olga Herring, która w swoim podcaście podkreśla dramatyczne zagrożenia związane z kryptobiznesem i przestępczością zorganizowaną. Cały podcast Olgi Herring dostępy jest tutaj:

Więcej…

Donoś na sąsiada, bo to ważne i potrzebne dla nas wszystkich

Donoś na sąsiada, bo to ważne i potrzebne dla nas wszystkich

25 listopada 2025 | 08:18

Tak, zostań konfiturą! Brzmi ostro? Może. Ale jeśli ktoś łamie prawo i niszczy Twoje zdrowie oraz zdrowie Twoich dzieci, to nie jest to donosicielstwo. To obrona konieczna: przed dymem, pyłem, toksynami i ludzką fantazją w stylu „wrzucę wszystko do pieca, co mi w ręce wpadnie”. W Krakowie obowiązuje całkowity zakaz palenia węglem i drewnem. Proste, czytelne, jednoznaczne. A mimo to wciąż znajdzie się sąsiad-specjalista, który uważa, że „nic się nie stanie”, „dymek nikomu nie szkodzi” albo „za komuny to dopiero się paliło”. Nie, wcześniej wcale nie było lepiej. I nie będzie dobrze, jeśli ktoś wciąż będzie robił za lokalny komin przemysłowy. Dlatego zgłoszenie takiego przypadku to nie małość. To odwaga. To troska o siebie, dzieci, zwierzęta, powietrze, płuca i ogólny sens życia. Bo Twoje milczenie jest dla truciciela jak sygnał: „kopć, stary, nikt cię nie ruszy”. Dlaczego to ważne? Po pierwsze: zdrowie. Smog to nie miejska legenda. To choroby płuc, serca, astma u dzieci, alergie, przewlekłe zapalenia, przedwczesne zgony. Jeden piec „z historią” potrafi zadymić pół ulicy i urządzić wszystkim niechcianą inhalację. Po drugie: sprawiedliwość. Większość mieszkańców inwestuje w ekologiczne ogrzewanie, płaci rachunki, przestrzega zasad. Dlaczego ktoś ma truć za darmo, bo mu „tak wygodniej”? Po trzecie: skuteczność. Drony latają, termowizja świeci, mobilne laboratorium bada, ale… najlepszym radarem smogowym wciąż jest Twój nos i Twoje oczy. Jedno zgłoszenie może zatrzymać truciciela na dobre. Jak się bronić?  Jeśli chcesz się bronić przed tym, że sąsiad niszczy Ci zdrowie, nerwy i jakość życia, masz kilka prostych narzędzi: Krakowskie Centrum Kontaktu – 12 616 55 55 Formularz online KCK Aplikacja Ekointerwencja Straż Miejska, numer alarmowy 986 I pamiętaj: jedno zgłoszenie może oznaczać koniec wieczornych oparów jak z hutniczego pieca. Skąd w ogóle ten smog? Nie tak dawno temu Kraków był jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast Europy. Mówiono o nas w raportach, żartach, newsach, memach, a maski antysmogowe były niemal częścią garderoby. Miasto zareagowało: wprowadzono zakaz palenia paliwami stałymi, wymieniono tysiące pieców, wprowadzono system kontroli i kar, ruszyły programy zieleni i czystego transportu, pojawiły się drony, czujniki, mobilne laboratoria. Efekt? Stężenia PM10 i PM2.5 znacząco spadły. Kraków wreszcie zaczął oddychać jak europejskie miasto, a nie jak fabryka w stanie wojny z powietrzem. Ale walka nadal trwa. Wystarczy kilku uparciuchów z piecem „jeszcze dobrym, tylko trochę dymi”, żeby cała okolica znów wyglądała jak plan filmu o apokalipsie klimatycznej. Bądź odważny, nie obojętny. Kiedy zgłaszasz truciciela, robisz coś ważnego, potrzebnego i zupełnie normalnego. To nie donos. To obrona Twojego domu, Twojego zdrowia, Twoich dzieci i Twojego prawa do oddychania. Więc jeśli sąsiad kopci – działaj. Dla siebie. Dla wszystkich. Dla Krakowa, który chce w końcu oddychać pełną piersią.

Więcej…

Sfałszowano, ale tylko troszkę. Gibała mógł oszukiwać bezkarnie

Sfałszowano, ale tylko troszkę. Gibała mógł oszukiwać bezkarnie

20 listopada 2025 | 15:09

Dziesięć lat temu Łukasz Gibała złożył w PKW podpisy pod wnioskiem o referendum ws. odwołania Jacka Majchrowskiego. Część podpisów była sfałszowana, część pochodziła od osób spoza Krakowa, a część zawierała błędne PESELE. Efekt? Żadnego referendum, żadnych konsekwencji, żadnej odpowiedzialności. Prokuratura uznała, że „społeczna szkodliwość czynu jest znikoma” i umorzyła postępowanie. Polska demokracja w praktyce? Możesz fałszować, płacić ludziom za podpisy, mieszać fakty i realia, a państwowe instytucje kiwają tylko głową. Cel uświęca środki – a prawo? Jakby go w ogóle nie było. Prokuratura umorzyła sprawę sfałszowanych podpisów, jakie Łukasz Gibała złożył w PKW z wnioskiem o przeprowadzenie referendum o odwołanie Jacka Majchrowskiego 10 lat temu – donosi portal Lovekrakow.pl. Przypomnijmy: komisarz wyborczy zakwestionował wtedy prawie 39 tysięcy z 86 tysięcy złożonych podpisów. Łukasz Gibała tak bardzo chce być prezydentem Krakowa, że nie wahał się, aby w 2016 roku rozpocząć akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum ws. odwołania urzędującego wówczas Jacka Majchrowskiego. Już samemu zbieraniu podpisów towarzyszyły kontrowersje – półgębkiem mówiło się, że „wolontariusze” stowarzyszenia Logiczna Alternatywa, to de facto ludzie z łapanki, ze stawką za godzinę stania na ulicy oraz premią za ilość zebranych podpisów. Łukasz Gibała zarzekał się wtedy, że Logiczna Alternatywa nikomu nie płaci. I miał rację. Dziennikarze odkryli, że płaciło zaprzyjaźnione stowarzyszenie, założone przez bliskiego współpracownika Gibały. Czyli już na początku prawie wszystko się zgadzało. Bardziej nie zgadzać poczęło się w momencie, gdy Gibała złożył podpisy w PKW. Podczas ich sprawdzania okazało się, że część z nich jest sfałszowana, część pochodzi od osób spoza Krakowa, część ma nieprawidłowe pesele. Komisarz wyborcza złożyła wtedy zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. I teraz, po 10 latach z tekstu w lovekrakow.pl dowiadujemy się, że prokuratura 1 października umorzyła postępowanie. Powodem umorzenia jest, cyt.: „Jak tłumaczy rzeczniczka krakowskiej prokuratury Oliwia Bożek-Michalec uznano, że społeczna szkodliwość czynu jest znikoma. – Analiza akt sprawy doprowadziła do wniosku, że nie sposób przyjąć, iż w sprawie doszło do naruszenia lub zagrożenia dobra prawnego o charakterze bardzo istotnym, które byłoby w jakiś szczególny sposób chronione przez ustawodawcę. Konkluzja ta jest zaś tym wyraźniejsza, jeśli pod uwagę weźmie się także inne okoliczności – w tym również rozmiar wyrządzonej lub grożącej szkody, która w ogóle nie nastąpiła." Czyli: co prawda może i złożył sfałszowane podpisy, nie można tego wykluczyć, ale nie osiągnął celu w postaci referendum, więc mógł sobie oszukiwać do woli. Tak to rozumiem, i dla mnie to kuriozum. Dodatkowo prokuratura tłumaczy, że przesłuchano kilkaset osób, spośród których tylko kilkadziesiąt zakwestionowało swój podpis, więc to niewielka część z 39 tysięcy. Czyli: co prawda sfałszowano, ale tylko troszkę, więc nie ma się o co obrażać. No i dodatkowo nie powołano w tej sprawie biegłego grafologa, bo nie dość, że długo trzeba by czekać na wyniki jego analiz, to kosztowałyby one 2 miliony złotych. Czyli: skoro nie doszło do referendum, to powołanie biegłego było niezasadne, bo jak udowodniono jedynie niewielka część osób kwestionuje swój podpis, no więc płacenie biegłemu by się nie opłacało.   W kontekście tego, o czym ćwierkają wróbelki, że tym razem Łukasz Gibała lepiej przygotowuje się do referendum o odwołanie Aleksandra Miszalskiego, rozważniej wydaje pieniądze, szuka sojuszników poza swoim najbliższym otoczeniem, dogaduje się z partiami politycznymi – umorzenie postepowania tylko pokazuje mu, że cel uświęca środki. Mnie zaś pokazuje, że jednak żyjemy w państwie z dykty i kartonu, gdzie możesz chcieć wywrócić demokratyczny wynik wyborów opłacając go sobie i fałszując rzeczywistość, a instytucje państwowe powiedzą: nic się takiego wielkiego nie stało, dłub sobie kochanieńki ten projekcik dalej.

Więcej…

Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]

Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]

20 listopada 2025 | 10:53

To koniec stadionu Wisły Kraków przy ul. Reymonta 22? Tego chce właściciel klubu, Jarosław Królewski. Jego zdaniem obecny obiekt powinien zniknąć z powierzchni ziemi, a w jego miejsce miałby powstać nowy, większy stadion. Co więcej, powstały już nawet pierwsze wizualizacje, pokazujące, jak mogłaby wyglądać nowa arena. W rozmowie, którą opisuje portal Stadiony.net, Królewski nie pozostawia złudzeń. Mówi, że jest zwolennikiem zburzenia obecnego obiektu. Podkreśla, że stadion stał się niefunkcjonalny już na etapie budowy, która była prowadzona fragmentami, bez jednolitej koncepcji architektonicznej. Jak zaznacza, Kraków zasługuje na nową arenę. Taką, która mogłaby pomieścić około 50 tysięcy widzów i stać się miejscem nie tylko rozgrywek piłkarskich, ale także koncertów i dużych wydarzeń kulturalnych. Według Królewskiego stadion nie spełnia także podstawowych założeń biznesowych. Problemy z cateringiem, niewystarczające zaplecze komercyjne i brak możliwości generowania satysfakcjonujących przychodów sprawiają, że obiekt „nie pracuje na siebie”, a jego utrzymanie bardziej obciąża klub niż mu pomaga. Plan tymczasowy: przejęcie zarządzania Właściciel Wisły nie ukrywa jednak, że zanim będzie można myśleć o budowie nowego stadionu, klub chciałby przejąć zarządzanie obecnym obiektem. Królewski uważa, że Wisła byłaby w stanie wykorzystać stadion efektywniej niż obecny zarządca miejski, organizując na nim więcej wydarzeń i zwiększając przychody zarówno klubu, jak i miasta. To rozwiązanie ma być krokiem przejściowym, próbą pokazania, że stadion można eksploatować w sposób bardziej ekonomiczny i przemyślany. Dopiero później miałby przyjść czas na większe decyzje dotyczące ewentualnej rozbiórki. Koncepcja wyburzenia wraca jak bumerang Pomysł zburzenia stadionu Wisły nie jest nowy. Od lat wraca jak bumerang, a coraz częściej mówi się o nim także wśród krakowskich radnych. Część z nich wprost twierdzi, że obecny obiekt to „studnia bez dna”, pochłania gigantyczne środki, a jego funkcjonalność pozostawia wiele do życzenia. Stadion kosztował miasto setki milionów złotych, a mimo to nadal generuje ogromne wydatki związane z bieżącym utrzymaniem. Jednocześnie Wisła, wynajmując obiekt na mecze, ponosi bardzo wysokie koszty, co zdaniem wielu radnych i kibiców obniża konkurencyjność klubu i utrudnia jego stabilizację finansową. Nowa wizualizacja Portal Stadiony.net przygotował nawet wizualizację nowego stadionu Wisły. Według niej, obiekt mógłby prezentować się imponująco: nowoczesna bryła, nowoczesne trybuny i pełne zaplecze komercyjne. Arena miałaby być miejscem przyjaznym zarówno dla kibiców, jak i dla organizatorów koncertów i dużych wydarzeń kulturalnych, wpisując się w wizję Krakowa jako miasta sportowo-kulturalnego. źródło: stadiony.net  Przyszłość Reymonta 22 pod znakiem zapytania Choć wizja Królewskiego wydaje się atrakcyjna, jej realizacja wymagałaby ogromnych nakładów finansowych oraz szerokiego porozumienia na linii klub–miasto. Debata zapewne jeszcze długo będzie dzielić zarówno kibiców, jak i mieszkańców Krakowa, którzy pamiętają, jak kosztowna była poprzednia modernizacja stadionu. Jedno jest pewne: temat stadionu Wisły Kraków znowu znalazł się w centrum lokalnej debaty, a jego przyszłość może stać się jedną z najważniejszych kwestii infrastrukturalnych w mieście w nadchodzących latach.

Więcej…

"Nie wkurzaj mnie. Nie ma że boli. Będzie z tobą jechane do końca"

"Nie wkurzaj mnie. Nie ma że boli. Będzie z tobą jechane do końca"

18 listopada 2025 | 15:18

Nowa Huta. Podchodzi do was pobudzony typ w dresie. Nie taki z pierwszej łapanki. Wiadomo o nim, że miał już na sumieniu bójki, współpracę z kryminalistami, uderzenie kobiety, groźby wobec dziennikarza tak poważne, że ten musiał uciekać z rodziną. I ten typ mówi: "Mówiłem, żebyś mnie nie wkurzał, bo to się źle dla ciebie skończy. Nie wkurzaj mnie. Nie ma że boli. Będzie z tobą jechane do końca." Nie, to nie scena z tandetnego filmu sensacyjnego. To właśnie słowa tego pobudzonego typa, współtwórcy Rynku Krowoderskiego, Mateusza Jaśki, kierowane do prezydenta Krakowa Aleksandra Miszalskiego i szefa krakowskiej PO Szczęsnego Filipiaka. Ot, lokalny koloryt? Wygłupy błazna? Kolejny nakręcony hejter? Można by zbagatelizować – w końcu kto nie lubi odrobiny pikanterii w szarej codzienności. Ale Mateusz Jaśko to nie jest postać z kreskówki. Gość ma wyrok w zawieszeniu, kilka innych spraw na koncie (formalnie już “zatartych”), ale jego przeszłość jest jednoznaczna: bójki, uderzenie kobiety, współpraca z kryminalistami i kibolskim półświatkiem, próby wręczenia łapówki, zastraszanie dziennikarzy. Mateusz J. nie ukrywał, że działał na zlecenie innych osób z przeszłością kryminalną. Sąd pierwszej instancji ustalił także, że J. w ramach swojej działalności współpracował z pseudokibicami Wisły, a to się kojarzy jednoznacznie – mówił nam sędzia Tomasz Szymański, rzecznik prasowy ds. karnych Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Tutaj możecie przeczytać cały wywiad: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] Śmiech z lokalnych błaznów może poprawiać samopoczucie, dopóki nie okazuje się, że ten "żartowniś" ma w ręku nie tylko dres, ale też realną siłę zastraszania, doświadczenie w przemocy i kontakt z przestępcami. To nie jest zabawa. To nie jest folklor.  Fajnie się ogląda hejterów z bezpiecznej odległości. Dopóki nie odkryjesz, że ich „żarty” mają wagę pięści i groźb. Można się śmiać, kręcić głową i mówić „to tylko lokalny błazen”. Tylko że ten błazen nie występuje na scenie, a chodzi po ulicach.

Więcej…

"Miałem kiedyś przyjemność z tymi panami. Dopadli mnie, gdy szedłem do toalety"

"Miałem kiedyś przyjemność z tymi panami. Dopadli mnie, gdy szedłem do toalety"

18 listopada 2025 | 11:06

– W klubie Łukasza Gibały są radni, którzy nie skalali się pracą odkąd zostali radnymi. Tam są radni, którzy do końca nie wiadomo, gdzie pracują, bo w oświadczeniu majątkowym jest jedno, a wszyscy wiemy, że polewają piwo w knajpie… – powiedział Grzegorz Stawowy, radny PO, w dzisiejszej rozmowie w Głos24. W rozmowie z red. Marzeną Gitler odniósł się do medialnego zaplecza Łukasz Gibały, czyli portalu Krowoderska oraz do „kolesiostwa”.  Wybraliśmy najlepsze cytaty: – To jest portal typowo hejterski. Nie spotkałem materiału, bo oni kogokolwiek z Platformy za cokolwiek pochwalili. To jest portal ludzi, którzy nie są w stanie niczego pozytywnego wygenerować. Miałem kiedyś przyjemność z tymi panami… jak mnie dopadli z telefonami komórkowymi, jak szedłem do toalety i zaczęli mnie pytać o moje oświadczenie majątkowe z trzech lat do tyłu. Następnie zrobili z tego materiał, że to są pieniądze od dewelopera. Nigdy tego nie sprawdzili. Nigdy nie zadali sobie trudu, aby to zrobić. – Wynajdują poszczególne osoby i je atakują. Jest taka radna Anna Bałdyga. Została radną pracując w korporacji amerykańskiej i natychmiast po wygraniu wyborów korporacja chciała ją zwolnić. Jak rada miasta nie wyraziła zgody, dochodziło do zwykłego nękania. Ona, jako matka dwójki przedszkolaków, zaczęła być wzywana do Warszawy, zmieniono jej tryb pracy ze zdalnej na stacjonarną, zaczęto ją kontrolować, sprawdzać jej harmonogram sesji i komisji… Doszło do sytuacji, że musiała się zwolnić w pracy. W ramach konkursu dostała pracę na szeregowym stanowisku w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, czyli w jednostce publicznej. I proszę mi powiedzieć, gdzie mają pracować? Jeśli prywatna firma sobie nie życzy… Jest jeszcze jedna taka radna, która kiedyś dostawała najwyższe oceny w swoim miejscu pracy, a odkąd została radną spadła do jednego z najgorszych pracowników. A zmieniło się tylko to, że została radną. Firmy międzynarodowe, prywatny biznes, nie chce mieć u siebie radnych. Nie chce mieć polityków, ponieważ oni szkodzą na przykład w postępowaniu o środki unijne, bo jest obawa, że ktoś dojdzie do wniosku, że jakaś firma jest powiązana politycznie. Grzegorz Stawowy i Łukasz Gibała / fot. Łukasz Michalik – Proszę zwrócić uwagę, co się dzieje w klubie PiS. Tam 2/3 osób pracuje w jednostkach publicznych. Dlaczego Krowoderska, która atakuje za to Platformę, KO, nie wytyka tego radnym PiS? Dlaczego Krowoderska nie wytyka radnym Łukasza Gibały, że połowa z nich nigdzie nie pracuje? W klubie Łukasza Gibały są radni, którzy nie skalali się pracą odkąd zostali radnymi. Są radni, którzy żyją tylko z wynajmu mieszkań, czyli z rentierstwa. Tam są radni, którzy do końca nie wiadomo, gdzie pracują, bo w oświadczeniu majątkowym jest jedno, a wszyscy wiemy, że polewają piwo w knajpie… Jeżeli to byłby obiektywny portal, który patrzy na ręce władzy, to zrobiliby analizę wszystkich. Czy widziała pani jakikolwiek materiał o ludziach z PiS lub Łukasza Gibały? – To jest instrument walki politycznej Łukasza Gibały z Aleksandrem Miszalskim. I te działania podejmowane przez tych panów są wymierzone tylko i wyłącznie w Miszalskiego i jego otoczenie. – Ja sobie nie przypominam ani jednego materiału o radnych z PiS, którzy pracują w spółkach Skarbu Państwa… Nawet ci najbardziej atakujący radni z PiS zasiadali w radach nadzorczych spółek. I to im nie przeszkadzało. Ludziom z Krowoderskiej też to nie przeszkadzało. Ale to, że Anna Bałdyga jest na szeregowym stanowisku w GDDiA, im bardzo przeszkadza. Nie wiem, w czym przeszkadza im młoda matka dwójki dzieci i musi się z czegoś utrzymywać. Całe nagranie dostępne jest tutaj:

Więcej…

Ulalaa! Co za dziewczyna! Na co dzień spotkacie ją na krakowskim lotnisku

Ulalaa! Co za dziewczyna! Na co dzień spotkacie ją na krakowskim lotnisku

17 listopada 2025 | 18:26

Izabela Kudła – na co dzień spokojna, profesjonalna i zawsze czujna funkcjonariuszka Służby Ochrony Lotniska Kraków Airport – poza służbą zamienia mundur na strój startowy i pokazuje światu, czym jest determinacja. I zrobiła to właśnie teraz, i to jak! 3. miejsce na Mistrzostwach Świata IFBB w Hiszpanii – sukces, który budzi ogromny szacunek.           Wyświetl ten post na Instagramie                       Post udostępniony przez Izabela Kudła (@iz_bellllaaa) A gdzie możecie spotkać naszą mistrzynię? Najczęściej tam, gdzie dba o bezpieczeństwo pasażerów, czyli przy kontroli bezpieczeństwa w terminalu. I choć pracuje z pełnym profesjonalizmem, trudno nie pomyśleć: „Oho, to ta dziewczyna z podium Mistrzostw Świata!”           Wyświetl ten post na Instagramie                       Post udostępniony przez Izabela Kudła (@iz_bellllaaa) Iza udowadnia, że marzenia – jeśli podleje się je pasją, konsekwencją i ciężką pracą – potrafią odlecieć naprawdę wysoko.           Wyświetl ten post na Instagramie                       Post udostępniony przez Izabela Kudła (@iz_bellllaaa)

Więcej…

Sterroryzowali urzędniczki. Dziś "płaczą", bo sprawa trafiła do sądu

Sterroryzowali urzędniczki. Dziś "płaczą", bo sprawa trafiła do sądu

16 listopada 2025 | 20:04

Gdyby głupotę "białych ludzików" przełożyć na wzrost, to by mogli na kolanach księżyc w dupę pocałować – pisze nasz dziennikarz Łukasz Mordarski. Do sądu trafiła właśnie sprawa patoperformerów, którzy sterroryzowali urzędniczki podczas ich pracy na dzienniku podawczym. Policja stwierdziła, że złamali prawo. Decyzję o tym, jaką poniosą karę, podejmie sąd. Najpierw było jak w kiepskim kabarecie telewizyjnym: grupa rozemocjonowanych, ubranych w kitle "białych ludzików" wpada do urzędu miasta jak do własnego salonu. Idą na dziennik podawczy. Są zamaskowani. Nie wiadomo, czy to przygłupy czy bandyci czy polityczni hejterzy. Trzymają coś w dłoniach, ton głosu mają jak z kazania na wiecu. Według ich wersji szli jak delegacja Klubu Miłośników Lawendy, uzbrojeni jedynie w… odświeżacz powietrza. No tak, bo przecież każdy, kto wchodzi z ekipą na dziennik podawczy, nagrywa wszystko z bliska i robi zamieszanie, to musi być ambasador sieci drogerii. Wchodzą, robią show, a potem zdziwienie, że urzędnicy nie klaszczą jak publiczność na stand-upie. Panie urzędniczki zamiast się zaśmiać, raczej się przeraziły i zdecydowały się występować w sprawie jako osoby poszkodowane. ZOBACZ TAKŻE: "Ja tu panią odkażę". Białe ludziki tłumaczą się z ataku w urzędzie No więc przyszło życie. Czyli policja. I policja, jak to policja, zaczęła patrzeć w przepisy. A w przepisach, o dziwo, nie znaleźli paragrafu pt. "wolno, jeśli to tylko psiknięcie”. I nagle okazało się, że istnieje rozróżnienie między wizytą a najściem, między interwencją a show, między aromaterapią a próbą zastraszenia, choćby nieudolną. Sprawa trafiła do sądu. No i zaczyna się kolejna opera. Dzisiejszy odcinek: dramat, łzy, szloch, żal za utraconymi oklaskami. Jeden z panów, aktywny medialnie, związany ze środowiskiem politycznym Gibały, rozpłakał się na wizji, że jest "ścigany". Jakby to nie on wchodził z kumplem do urzędu, tylko urząd wszedł w grupie do jego salonu. Łzy płyną, dramat trwa, a w tle wciąż ta sama melodia: "My tylko odświeżacz, halo! My tylko chcieliśmy, żeby ładnie pachniało!" Lawenda, mięta, cytrusy czy tam jagody – pełna perfumeria. Szkoda tylko, że ludzie na miejscu tego aromatu jakoś nie poczuli. Za to poczuli coś zupełnie innego: napór, presję, strach, powagę sytuacji. Bo jak ktoś wpada do urzędu z telefonami jak tarczami i tonem, który pasowałby bardziej do „korespondenta wojennego”, to naprawdę trudno uwierzyć, że chodziło o odświeżenie atmosfery. Ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, jak ludziki próbują teraz budować narrację, że nic się przecież nie stało. Że przesada. Że media nakręcają. Że oni tacy spokojni, niewinni, bezzębni jak pluszowe misie. A urzędniczki? No urzędniczki są od tego, żeby znosić każdą formę performance’u. Tyle że strach nie jest metaforą. Strach jest realny. Zwłaszcza gdy ktoś wchodzi na twój teren z przytupem i robi show, którego nie zamawiałeś. Ludziki mówią dziś z miną niewiniątek: "Przecież to tylko odświeżacz!” No jasne. Prawda jest taka, że gdyby ich głupotę przełożyć na wzrost, to by mogli na kolanach księżyc w dupę pocałować. Bo wyobraźmy sobie odwrotną sytuację. Ich mama / żona / córka idzie ulicą czy tam siedzi sobie w pracy, robi swoje. Podchodzi do niej ktoś nieznajomy, gwałtownym gestem wyciąga coś przypominającego broń, robi zamieszanie, a potem – kiedy kobieta jest blada jak ściana, ręce jej się trzęsą, dzień ma zrujnowany – ten ktoś rzuca z uśmieszkiem: "Spokojnie, to tylko zabawka. Hehe". ZOBACZ TAKŻE: Krakowianie potępiają incydent w urzędzie. "To już terroryzm" I co? Dalej byłoby tak wesoło? Dalej tłumaczyliby, że "przesada", "nic się nie stało"? No raczej nie. Bo jeśli ktoś wywołuje strach, to nie ma znaczenia, czy w ręku trzyma odświeżacz, plastik, czy kawałek drewna udający rewolwer. Liczy się efekt. A efekt był taki, że ludzie w urzędzie poczuli się jak w kiepskiej inscenizacji groźby, próbce siłowej demonstracji, która miała wyglądać jak happening, a wyszła jak niesmaczna prowokacja. Dlatego bajeczka o "psikaniu zapachu" może i chwyta na TikToku, może i dobrze brzmi w krótkim filmiku, ale w życiu realnym ma tyle sensu, co tłumaczenie kierowcy, że jechał 190 km/h, bo "sprawdzał, czy licznik działa”. Każdy teatr ma swoje kulisy, swoje role i swoją odpowiedzialność. Ten teatr też ją ma. A teraz, gdy kurtyna opada, nagle okazuje się, że to nie była lawenda, tylko zadymka. I że odświeżacza, jak sama nazwa mówi, używa się do odświeżenia powietrza. Nie do maskowania własnych działań.

Więcej…

Budżet 2026, czyli jak zrobić dobrze przyszłości, a teraźniejszość niech poczeka

Budżet 2026, czyli jak zrobić dobrze przyszłości, a teraźniejszość niech poczeka

14 listopada 2025 | 11:58

Kraków ogłosił, że budżet na 2026 rok będzie „prorozwojowy i realistyczny”. Tak, tak, to ta kategoria słów, które w polityce brzmią jak „bez cukru” na etykiecie coli. Niby lepiej, ale każdy wie, że dalej jest słodko, a na koniec i tak boli brzuch. Bo gdy tak człowiek słucha władz miasta, to ma wrażenie, że budżet jest jak opowieść o przyszłej wersji Krakowa, w którym łączą się nowe linie tramwajowe ze starymi, budżet osiąga równowagę, a mieszkańcy masowo głosują w „małych konsultacjach”, które oczywiście są małe tylko z nazwy – wpływ mają większy niż niejeden radny. W praktyce jednak 2026 wygląda tak: 11,3 mld zł wydatków, 10,1 mld zł dochodów. A deficyt? Ależ oczywiście! Deficyt jest, tylko o nim nie mówimy głośno, bo psuje narrację. Dochody: wszystko pięknie, ale… Władze mówią: „Dochody rosną! Ponad 10 miliardów, z czego większość to podatki PIT i CIT!”. Jasne. Tylko że PIT i CIT rosną, dopóki rynek pracy i płace rosną. A ten, kto widział ostatnio prognozy gospodarcze, wie, że to tak jak stawiać budżet na wróżbie z fusów – działa, dopóki nie przestaje. Dochody własne? Też rosną. Ale pewnie dlatego, że taka strefa płatnego parkowania rozlewa się szybciej niż latte na Rynku Głównym w niedzielę o 11, a i ceny za parkowanie (tudzież inne podatki) skaczą jak oszalałe. Wydatki: ten, kto liczył, wiedział, że 2026 to nie jest rok oddechu Ponad 9,7 mld zł pochłaniają wydatki bieżące. Czyli: szkoły, transport, śmieci, kultura, administracja – ta cała codzienność, którą można usprawnić, ale nigdy radykalnie obciąć. Miasto deklaruje „hamowanie wzrostu wydatków”. Hamowanie, mhm. To takie miłe słowo, które oznacza mniej więcej tyle, co „nie da się nic zrobić, ale będziemy udawać, że próbujemy”. Dzielnice dostają więcej – czyli wreszcie jakiś ruch w stronę realnego miasta O, tu miasto zrobiło coś naprawdę sensownego. Środki dla dzielnic rosną: z 84 do około 99 milionów. I bardzo dobrze, bo to dzielnice wiedzą najlepiej: gdzie kałuża nie wysycha od 2008, gdzie brakuje latarni, gdzie chodnik udaje zrujnowaną mozaikę… Złośliwi powiedzieliby: 99 milionów na wszystkie dzielnice to tyle, co nic. Optymiści, że to dopiero początek. Prawda jak zwykle leży na przejściu dla pieszych bez sygnalizacji i oświetlenia, czyli niby bezpiecznie, ale tylko niby. „Realizm” budżetu – z kategorii słów, które potrzebują cudzysłowu Najbardziej realistyczna część budżetu? To, że deficyt nie zacznie maleć w 2026 roku. Oficjalnie: bo „wysokie wydatki inwestycyjne”. Nieoficjalnie: bo inaczej budżet rozjechałby się jak rozkład jazdy MPK podczas maratonu. Czyli inwestujemy dużo teraz, oszczędzamy później. Brzmi znajomo? Tak, to strategia każdego studenta przed sesją. Gdyby budżet był miastem, byłby właśnie Krakowem Z jednej strony ambitny, z drugiej nieco zagubiony. Z przodu tramwaj przyszłości, z tyłu chodnik z roku 1973. Na papierze stabilny. W praktyce? Nie do końca. Czy to budżet dobry? Tak. Czy idealny? Nie. Czy uczciwy? W miarę. Ten budżet jest lepszy niż wiele wcześniejszych, bardziej skupiony na codzienności i nieśmiałej decentralizacji. Ale nie da się nie zauważyć, że przyszłość wygląda pięknie, teraźniejszość trochę mniej, a rok 2026 to jak ten moment w remoncie mieszkania, kiedy wydajesz już dużo, a efektów jeszcze nie widać. Na koniec diagnoza urbanisty-amatora: Budżet Krakowa 2026 to miasto w pigułce: duży potencjał, sporo wysiłku, dużo retoryki, trochę chaosu, parę śmiałych projektów, trochę bólu finansowego i wieczna nadzieja, że już za chwilę będzie pięknie. No, to czekamy. Bo jak to w Krakowie – najpierw wizualizacja, potem rzeczywistość, a jeszcze potem poprawki do rzeczywistości. *** Jeśli jesteście fanami tabelek, prezentacji i szczegółowych wyliczeń, to macie je tutaj: Prorozwojowy i realistyczny – trwają prace nad budżetem Krakowa na rok 2026.

Więcej…

Apokalipsa w Krakowie! Tylko 5 minut dzieliło nas od końca świata!

Apokalipsa w Krakowie! Tylko 5 minut dzieliło nas od końca świata!

12 listopada 2025 | 15:28

Wielki dramat w Krakowie! Od rana była prawdziwa imba! Radni wpadli w popłoch, urzędnicy w panikę, a media już trąbiły o końcu świata finansowego. Zanim zdążyłem się zorientować, o co chodzi, imba już się skończyła. No ale skoro już jestem w temacie, przekażę wam podstawowe info, byście i wy mogli oglądać spektakl w pełnej krasie. W Krakowie pojawiła się Wieloletnia Prognoza Finansowa – dokument tak groźny, że miał wywołać trzęsienie ziemi w urzędzie. Regionalna Izba Obrachunkowa miała pytania – standardowa procedura, ale w Krakowie nic nie jest standardowe, gdy w grę wchodzą emocje radnych. I tu zaczynamy klasyczny krakowski teatr absurdu: pismo z RIO wpada do urzędu, ale nie do rąk radnych. Skandal! Apokalipsa! Internet huczy, komentarze kipią dramatyzmem, jakby Kraków miał zatonąć w morzu długów jeszcze dziś o 17:00. Tymczasem fakty są banalne:• RIO miała wątpliwości co do planowanych wydatków i przychodów w WPF.• Miasto wprowadziło poprawki i złożyło wyjaśnienia.• RIO umorzyło postępowanie wobec uchwały.• Formalnie wszystko jest w porządku – żadnego komisarza, żadnego skandalu, żadnej katastrofy. Koniec. Zero dramatów. Ale spójrzmy na to oczami kibiców sensacji: brak papieru w rękach radnych = "koniec świata", pismo nie dotarło = „skandal stulecia”, poprawki w WPF = „tajemnicza manipulacja finansami”. No i proszę, mamy spektakularną apokalipsę! ZOBACZ TAKŻE: Krakowska szkoła bezpieczeństwa. Pomalować znak i udawać, że działa I teraz uwaga: Michał Drewnicki czy inny Łukasz Maślona (mógłbym tu dorzucić kilka innych osób, ale nie są godne, by stać w jednym szeregu obok takich tuzów intelektu) wchodzą na scenę. Naturalnie, robią wszystko, by przeciągnąć spektakl w nieskończoność, wprowadzić chaos i zamieszać w papierach tak, by każdy przechodzień mógł poczuć, że Kraków tonie w dramatyzmie. Każdy komentarz, każda sugestia to kolejny efekt specjalny w tej miejskiej operze katastrofy. Bo skoro za oknem szaro i smutno, czemu by nie dorzucić trochę kolorów i emocji w tym – jak mawiał klasyk – smutnym jak pizda mieście? Radni machają więc rękami, krzyczą o komisarzu, a my patrzymy z popcornem i zastanawiamy się, czy ktoś w końcu przyzna, że apokalipsa była wirtualna. I pamiętajmy: jeśli kiedyś znów pojawi się w Krakowie dramat typu „papier nie dotarł”, przygotujcie popcorn XXL. Bo spektakl będzie szybki, głośny i pełen efektów specjalnych – z Drewnickim i Maśloną w roli głównej, grającymi na emocjach mieszkańców jak mistrzowie orkiestry chaosu. A w międzyczasie miasto działa poprawnie, RIO kiwa głową, a my wszyscy możemy tylko kręcić oczami i pytać: „Czy ktoś naprawdę liczył na tę apokalipsę, czy to tylko kolejna scena w miejskim teatrze absurdu?”. Na szczęście, jak zwykle, ten dzisiejszy dramat się skończył zanim zdążyłeś, Drogi Czytelniku, wyjąć telefon i przescrollować Fejsa. Ale hej – za rok, kolejna bomba, kolejne machanie rękami i kolejne spektakularne wirtualne trzęsienie ziemi. Popcorn obowiązkowy.

Więcej…

Konsultacje o konsultacjach, czyli jak Kraków gada sam ze sobą

Konsultacje o konsultacjach, czyli jak Kraków gada sam ze sobą

12 listopada 2025 | 11:48

W Krakowie właśnie trwają konsultacje społeczne na temat… konsultacji społecznych. Tak, to nie żart. Miasto zaprasza nas, mieszkańców, żebyśmy podyskutowali, jak chcemy, żeby z nami dyskutowano. I wiecie co? Jeśli nie pójdziemy, to znowu się skończy jak zwykle – najpierw cisza, potem decyzja, a na końcu święte oburzenie w komentarzach na Facebooku, że „nikt nas o nic nie pytał”. Od 3 do 28 listopada urząd zaprasza mieszkańców, żeby powiedzieli, jak chcą, żeby ich pytano o zdanie. Bo obecna uchwała ma już siedem lat, a przez ten czas więcej ludzi zdążyło zmienić dzielnicę niż Kraków zmienił sposób słuchania mieszkańców. Więc teraz miasto mówi: – Ludzie, chodźcie. Powiedzcie nam, jak to zrobić lepiej. A ludzie jak zwykle odpowiadają: – Eee… i tak nic z tego nie będzie. No i potem będzie klasyka. Najpierw nikt nie pójdzie. Potem nikt nie przeczyta. Później ktoś się oburzy, że przecież nie wiedział. A za pół roku ktoś postawi słup, mur albo blok i rozpęta się święta wojna w komentarzach: „Nikt nas nie pytał!”, „Znowu bez konsultacji!”, „Kraków betonują!”. A urzędnik wtedy spokojnie wyciągnie kartkę i powie: – Były konsultacje. I będzie miał rację. Bo były. Tylko, że ty miałeś wtedy pilniejsze sprawy, na przykład robienie mema o Kaczyńskim. Nie zostawiajmy Krakowa pseudoaktywistom Bo wiecie, kto pójdzie? Nie wy. Nie ja. Nie sąsiadka z psem. Tylko dwóch samozwańczych „aktywistów miejskich”, co wiedzą lepiej od wszystkich, jak ma wyglądać wasza ulica. To oni przyjdą, wpiszą swoje postulaty, zrobią notatkę prasową, a potem media napiszą: „Mieszkańcy Krakowa chcą więcej zakazów ruchu i donic na drogach.” Mieszkańcy. Tak, kur*a. Dwóch.  I to jest dramat Krakowa.  Nie beton, nie korki, nie smog — tylko bierność. Bo dopóki większość siedzi cicho, mniejszość decyduje za wszystkich. I wtedy ktoś wam zablokuje ulicę, bo „mieszkańcy chcieli”. A kto chciał? No przecież… mieszkańcy. Dwóch. „Bo ja byłem i mnie nie posłuchali” A teraz chwila dla tych, co jednak przyszli i mówią: „Ja byłem na konsultacjach, zgłosiłem swoje uwagi i nic nie zrobili!” No serio? Myślałeś, że po jednym komentarzu w ankiecie cały plan miasta się zmieni? To nie jest koncert życzeń, tylko proces. Nie jesteś królem Krakowa, tylko jego mieszkańcem. Konsultacje nie polegają na tym, że każdy dostanie, co chce, tylko że każdy może powiedzieć, co chce. A potem ktoś musi złożyć to do kupy, bo Kraków to nie twoje podwórko z trzema drzewami, tylko miasto, w którym żyje osiemset tysięcy ludzi. I każdy ma inną wizję raju. Ale jeśli nie pójdziesz to wtedy nie masz prawa mówić, że twój głos nie został wzięty pod uwagę. „Bo konsultacje są fikcyjne!” Kolejny hit. „Konsultacje w Krakowie to fikcja!” No może i fikcja, ale jak bierze w nich udział pięć osób, to trudno, żeby nie były fikcją. Nie da się budować demokracji w mieście, gdzie połowa mieszkańców uważa, że udział w konsultacjach to „strata czasu”. Więc jak się pytają – idź. Bo jeśli w konsultacjach bierze udział trójka ludzi, to jasne, że będą fikcyjne. To tak, jakby wybory do Sejmu miały frekwencję 0,8%. I potem zdziwienie, że rządzą wariaci. No rządzą, bo tylko oni przyszli. Jak to naprawić? Nie trzeba rewolucji. Trzeba tylko ruszyć dupę i powiedzieć urzędnikom, co zrobić, żeby ludzie chcieli brać udział. Powiedzcie im, żeby: przestali ogłaszać wszystko na BIP-ie, którego nikt nie otwiera bez przypływu masochizmu, przestali robić spotkania o 10:00 rano w środku tygodnia, przenieśli konsultacje tam, gdzie są ludzie – do szkół, kawiarni, parków, online, a nie w Sali Portretowej urzędu, mówili po ludzku, a nie po paragrafach, bo nikt nie ma siły czytać o „§5 ust. 2 uchwały nr 208/VI/17”. Ale żeby im to powiedzieć trzeba pójść. Nie przyjdziesz? Przyjdą za ciebie. I potem obudzisz się w mieście, w którym nie możesz zaparkować, przejść ani żyć, ale za to masz na każdym rogu nową „strefę relaksu” z trzema donicami i napisem „Kraków słucha mieszkańców”. I wtedy znowu lament: – Kto to wymyślił?!– A byliście na konsultacjach?– Eee… nie, ale… No właśnie. Nie ma demokracji z kanapy. Nie ma wpływu z komentarza. Nie ma miasta bez ludzi, którzy się w nim odzywają. A na koniec – brutalna, krakowska prawda Jeśli my, zwykli mieszkańcy, nie zaczniemy chodzić na te spotkana, to Kraków zostanie w rękach tych, którzy mają czas i parcie, żeby decydować za wszystkich. Nie dlatego, że są mądrzejsi. Tylko dlatego, że byli jedyni, którzy przyszli. Więc idź. Nie po to, żeby urzędnik cię pokochał. Idź, żeby powiedzieć, jak chcesz, żeby cię pytano o zdanie. Bo jak nie powiesz teraz, to potem znowu przeczytasz w mediach: „Mieszkańcy chcieli”. A ty będziesz mógł tylko westchnąć: „No tak, kur*a. Chcieli. Dwóch.” I tyle z twojego wpływu na Kraków. *** Tu macie info, jak wziąć udział w konsultacjach na temat konsultacji: Jak rozwijać konsultacje społeczne w Krakowie?

Więcej…

W Krakowie powstanie kolejka gondolowa?! "Wystarczy kilka słupów, lina i odrobina odwagi"

W Krakowie powstanie kolejka gondolowa?! "Wystarczy kilka słupów, lina i odrobina odwagi"

03 listopada 2025 | 18:58

W Krakowie znów odpalono rakietę wyobraźni. Tym razem nie metro pod Wisłą, nie tunel dla rowerów, nie teleport na Rondo Mogilskie. Nie – kolejka gondolowa w Mistrzejowicach. Tak, dobrze czytacie. Nad ziemią, na linie, jak w Alpach. Kiedy pierwszy raz przeczytaliśmy o tym w Gazecie Krakowskiej, byliśmy przekonani, że to żart. Prima aprilis, satyra, parodia miejskiego komunikatu. Ale sprawdzamy: 3 listopada 2025. Sprawdzamy dalej – to nie fejk. I tu zapadła cisza. Bo jeśli to nie dowcip, to znaczy, że Kraków właśnie odkrył nową gałąź transportu publicznego. Pomysł wyszedł od radnego Marka Hohenauera, który w swojej interpelacji do prezydenta Aleksandra Miszalskiego zaproponował, by „w skali pilotażowej” sprawdzić możliwość budowy miejskiej kolei linowej między przystankiem SKA „Kraków Piastów” a pętlą tramwajową „os. Piastów”. Jak powiedział w rozmowie z Gazetą Krakowską, taki krótki odcinek gondoli „mógłby efektywnie zszyć istniejącą infrastrukturę przesiadkową, omijając skrzyżowania i ograniczenia terenowe, przy jednoczesnym niskim poziomie hałasu i niewielkiej ingerencji w układ drogowy”. Brzmi poważnie. Na początku jednak wydawało się, że to pomysł tak durny, że nawet Łukasz Wantuch – patron miejskich absurdów i pomysłów „z innej galaktyki” – mógłby przy tym zamilknąć z podziwu. Ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym bardziej wychodziło, że to jest tak głupie, że aż mądre. Bo tramwaj tam nie przejdzie – nie wiadomo którędy, za drogo, za ciasno, a tunel pod osiedlem to już fantastyka. Autobus? Jasne, ale po co, skoro kilkaset metrów w korku potrafi zająć pół dnia i pół cierpliwości. A tu proszę: gondolka. Cicha, szybka, bezkolizyjna. Wsiadasz przy SKA „Kraków Piastów”, wysiadasz przy tramwaju. Pod tobą samochody, piesi, rowerzyści, a ty – jak krakowski James Bond – suniesz po linie nad miejskim chaosem. Brzmi jak absurd? Pewnie. Ale może właśnie absurdu nam tu brakuje, żeby coś zaczęło działać. Bo w mieście, gdzie od dekady analizuje się każdą kreskę torowiska, kolejka linowa wydaje się… najrozsądniejszym pomysłem od lat. Nie trzeba rozkopywać pół osiedla, przenosić sieci, wycinać drzew. Wystarczy kilka słupów i odrobina odwagi, by powiedzieć: „sprawdźmy to.” I może właśnie w tym tkwi cała magia. Bo pomysł, który wygląda jak kabaret, może się okazać jedynym działającym rozwiązaniem w realiach krakowskiej komunikacji. A jeśli uważacie, że krótka kolejka gondolowa to pomysł absurdalny – to co dopiero powiedzieć o krakowskim metrze, które od trzydziestu lat istnieje tylko w analizach, marzeniach i PowerPoincie.

Więcej…

Polityczna nekrofilia! Gibała robi kampanię na grobach dzieci

Polityczna nekrofilia! Gibała robi kampanię na grobach dzieci

30 października 2025 | 21:23

Pamiętacie, jak radny Łukasz Gibała lansował się, chodząc po barach mlecznych i jedząc pierogi? Pamiętacie, jak rozdawał kwiatki staruszkom, pozując do selfie z uśmiechem godnym świętego Mikołaja? No, chłopina wie, jak grać na ludzkich sercach: tanio, szybko i z fleszami. Ale teraz? Żenometr wystrzelił w kosmos, a przyzwoitość zakopała się pod ziemię. Bo co zrobił teraz? Pokazał w internecie film, jak „sprząta” groby… dzieci. Tak, dobrze czytacie – groby dzieci! Kurwa! Gibała sprząta groby dzieci i wrzuca to do internetu! No bo jakże inaczej?! Wszystko to zostało oczywiście nagrane i wrzucone między innymi na facebookowy profil Kraków dla mieszkańców. Jakby śmierć najmłodszych miała służyć jego politycznym lajkom. To nie jest tylko tandeta – to jest moralne szambo! Hipokryta w garniturze! Niczym się nie różni od politycznych hien, co na wszystkim zbijają kapitał – na biedzie, na starości, na śmierci. Pierogi? Kwiatki? OK, małe piwo. Ale groby dzieci? To już nie lans, to nekrofilia polityczna! Kadr z filmu udostępnionego na profilu KdM Rozumiem, można chcieć zrobić coś dobrego. Ale jeśli naprawdę zależy ci na czymś pozytywnym, robisz to w ciszy, w sercu, bez fleszy i komentarzy „patrzcie, jaki jestem wspaniały”. Epatując śmiercią dzieci publicznie, zamieniasz tragedię w narzędzie własnej autopromocji. To nie jest „polityka społeczna” – to cyniczny teatr obłudy, który śmierdzi na kilometr. Prawdziwe czyny nie mają filtrów. Nie mają lajków. Nie robi się ich dla autopromocji. Prawdziwe czyny robi się w sercu, a nie na feedzie pełnym wirtualnych braw i sztucznego moralnego poklasku. Jeśli to miał być gest dobra – to wyszedł gest wstydu. Jeśli to jest kampania – to jest kampania upadku przyzwoitości.

Więcej…

Najważniejsza ulica w Krakowie tylko dla pieszych - co planują aktywiści?

Najważniejsza ulica w Krakowie tylko dla pieszych - co planują aktywiści?

30 października 2025 | 14:52

Jaka przyszłość czeka Aleje Trzech Wieszczów? Kiedy aktywiści zamkną jedną z najważniejszych ulic Krakowa? Czy będzie odbywał się tam tylko ruch pieszy? Czy może uda się wygospodarować po jednym pasie w każdym kierunku? Państwo nie pukają się po głowach. Dziś zaczyna się debata na ten temat. Z niejakim zdziwieniem zanotowałem, że  w dziś, we czwartek 30 października, o 17.30 w Radiu Kraków rozpoczną się – jak oznajmiono – konsultacje ws. przyszłości Alej Trzech Wieszczów, które stały się „ściekiem komunikacyjnym Krakowa”. Czytam zatem na stronie radia zapis z dyskusji aktywistów poprzedzającej debatę: potrzebna jest wizja „zmian dla pieszych i rowerzystów”, należy przywrócić alejom funkcje „reprezentacyjne, rekreacyjne i ekologiczne”, no i co równie ważne  „dziś aleje pełnią funkcję, której pierwotnie nie planowano. To miejsce nazywane kiedyś Nowymi Plantami stało się w ciągu dekad ulicą podporządkowaną ruchowi samochodowemu”. Co to może oznaczać? Dla mieszkańców Krakowa zapewne nic dobrego. I teraz najważniejsze. Państwo, którzy wypowiadali powyższe słowa, Państwo-Aktywiści oczywiście, podkreślają, że „to nie jest inicjatywa garstki aktywistów, ale szeroka dyskusja o tym, jak przywrócić alejom funkcję przyjazną ludziom”. Proszę szybko się przyznać – którzy z Państwa tak masowo udzielają wsparcia aktywistom w dyskusji nad przywracaniem alejom funkcji reprezentacyjnych, rekreacyjnych i ekologicznych? Bo widzę, że na facebooku zapowiedź „konsultacji” w Radiu Kraków zgromadziła liczną rzeszę 3 lubiących to osób… Czy mam rozumieć, że Państwo udzielają duchowego wsparcia jedynie? Może to jest taki rodzaj wparcia „in pectore” – nieujawniane szerokiej publiczności, trzymane w serduszku? A może po prostu jest to tylko wymysł aktywistów, którzy szybciutko temat przedyskutują, skonsultują, w gronie tych 3 osób i swoich kolegów podejmą wiążące decyzje, a Państwo, pozostali mieszkańcy Krakowa, jak zwykle obudzą się z ręką w nocniku i z Alejami zwężonymi do jednego pasa… Za to ze ścieżkami rowerowymi, terenami rekreacyjnymi i funkcją ekologiczną (czymkolwiek miałaby być). Zadajmy zatem jedno podstawowe pytanie: czy Aleje trzech wieszczów pomyślane były kiedykolwiek jako miejsce reprezentacyjne, elegancki wybieg spacerowy dla wyższych sfer, centrum kawiarnianego życia na wzór wiedeńskiego Ringu? Czy raczej powstały jako szeroka arteria komunikacyjna w miejscu po likwidacji kolei obwodowej? Przypominam tym, którzy nie wiedzą, że pod koniec XIX wieku Austriacy zbudowali ośmiokilometrową linię obwodową (cyrkumwalacyjną) w miejscu dzisiejszych Alei Trzech Wieszczów, przekraczającą Wisłę mostem kolejowo-drogowym w miejscu dzisiejszego Mostu Dębnickiego. Po podjęciu decyzji o przyłączeniu kolejnych wsi do miasta i  budowie Wielkiego Krakowa, linia ta straciła na znaczeniu, co więcej, ograniczała wręcz rozwój, więc rozebrano nasyp kolei cyrkumwalacyjnej, a w jej miejsce wybudowano szeroką arterię komunikacyjną. I wszystkim zwolennikom teorii o Nowych Plantach, o reprezentacyjnej roli Alej, zwracam uwagę, że większość, zdecydowana większość kamienic stojących wzdłuż nich, nie ma żadnych witryn, sklepów, lokali zwróconych w stronę Alej. Tam nie planowano spacerów i życia towarzyskiego. Są wejścia do budynków i wysokie partery większości z nich. To nawet widać na zdjęciach historycznych z wytyczania Alej, sprzed ponad stu lat. Dlatego obudźcie się drodzy Krakowianie, zobaczcie, co szykują Wam aktywiści (z „szerokim” gronem zainteresowanych 3 mieszkańców). Bo za chwilę może być za późno. Łukasz Franek szybko przyklepie nową organizację ruchu, władze miasta – jak to mają w zwyczaju – ulegną różnym histeriom najgłośniejszych krzykaczy facebookowych, a Wy, podróżować będziecie co najwyżej obwodnicą autostradową. Bo na Aleje powróci wiek pary, cygar-fabryki i jurydyk podkrakowskich skąd chłopki podkrakowskie wozić będą cebulę na targ na placu Szczepańskim. Mnie osobiście wtedy będzie interesować, czy przywróci się również zwyczaj wywożenia chorych (choleryków głównie) na Błonia, by tam, pośród kęp traw, w niezdrowej atmosferze malarycznej wokół Rudawy, dokonywali żywota. Oczywiście tak, by nie przeszkadzać aktywistom jadącym na rowerach w stronę Alej.

Więcej…

Znany krakowski ksiądz nazwał dziennikarza „sku…”

Znany krakowski ksiądz nazwał dziennikarza „sku…”

29 października 2025 | 21:05

– Co za sku… – napisał ksiądz Jacek Stryczek, kierując te słowa w stronę dziennikarza Szymona Piegzy. Redaktor zwrócił się do duchownego z prośbą o komentarz w sprawie planowanej publikacji. Jak ujawnił Piegza, podczas przygotowywania materiału dla Onetu zadzwonił do Stryczka, prosząc go o przedstawienie swojego punktu widzenia. Duchowny rzucił słuchawką. Następnie zamieścił wpis na Facebooku: Nie wiecie, o co chodzi? Jakiś podejrzany Piegza wchodzi w moje życie, manipuluje Szlachetną Paczką, a tu za chwilę otworzycie bazy rodzinne. Co za sku… – Ten człowiek naprawdę nadal jest księdzem? – pyta retorycznie redaktor Piegza. A poszło o ten tekst: Szokujące słowa ks. Stryczka o zarządzie Stowarzyszenia Wiosna. Sprawa trafiła do sądu Krakowski duchowny Jacek Stryczek, szeroko znany jako twórca Szlachetnej Paczki i propagator wolontariatu, bywa często krytykowany za ostre reakcje wobec mediów i krytyków, które często uznawano za nieadekwatne do jego roli duchownego. Czy tym razem przegiął?

Więcej…

Strona 1 z 3

  • 1
  • 2
  • 3

Social Media

Reklama - sidebar

Na fali

  • Wantuch miażdży hipokryzję.

    W nurcie rozmowy

    Wantuch miażdży hipokryzję. "Wszyscy...

    Informacja
    28 listopada 2025 | 07:20
  • Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]

    Fala faktów

    Stadion Wisły do rozbiórki. W jego...

    Informacja
    20 listopada 2025 | 10:53
  • Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto

    Głos z kanału

    Kraków płacze po Krokusie, czyli jak...

    Informacja
    22 października 2025 | 08:50

Kanał Krakowski

Płyniemy pod prąd. Z prądem płyną śmieci.

Menu

  • Strona główna
  • O nas
  • Reklama
  • Kontakt
  • Polityka prywatności

Działy

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Copyright © 2025 Kanał Krakowski. Wszelkie prawa zastrzeżone.