Logo Kanał Krakowski
  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale

Obserwuj nas na:

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Reklama - duża
  1. Strona główna

Luźne fale

 „To naprawdę jest zły człowiek”. Głośna książka o Jędraszewskim

„To naprawdę jest zły człowiek”. Głośna książka o Jędraszewskim

20 września 2025 | 03:05

„Ten szaleniec z Krakowa” – miał o nim powiedzieć jeden z poważnych polskich biskupów (tak się składa, że nie podpisany pod dokumentami, w których broniono arcybiskupa), a inny w żartach sugerował, że odkąd Marek Jędraszewski został – za czasów PiS – współprzewodniczącym Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Episkopatu, coraz mniej jasne było, kogo na spotkaniach reprezentował: rząd czy episkopat - pisze Tomasz P. Terlikowski. „To naprawdę jest zły człowiek” – mówił mi, oczywiście anonimowo, pewien ksiądz, który współpracował blisko z arcybiskupem Jędraszewskim, a inny duchowny uzupełnia, że metropolita tak zajęty jest walką o ideową i doktrynalną czystość, tak pochłonięty walką z ideologiami, że niknie mu z oczu człowiek.  Ostrożniej, bo pod nazwiskiem, a do tego próbując ważyć racje, wypowiada się na temat arcybiskupa ojciec profesor Jacek Prusak SJ. „(…) abp Jędraszewski jest dla innych hierarchów wyrazicielem pewnej wizji. To oczywiście wizja tylko pewnej części Kościoła – zalęknionej, niepotrafiącej zmierzyć się z tym, co przyniesie jutro, więc próbującej się od tego odgrodzić” – wyjaśnia Prusak. A Zbigniew Nosowski uzupełnia ten obraz istotnymi elementami. „Biskupom nie przeszkadza historia z Kpinomirem, która kompromituje arcybiskupa jako intelektualistę i naukowca [abp Marek Jędraszewski w pracy naukowej powołał się na rzekomego kronikarza, wymyślonego dla żartu przez historyka Philipa Steele’a w primaaprilisowym artykule dla »Rzeczpospolitej« – dop. TP], bo oni nie rozumieją jej znaczenia w świecie intelektualnym. Wielu rozumuje tak: może z tą »tęczową zarazą« to trochę przesadził, ale jednak daje nam poczucie pewności w zmieniającym się świecie; diagnozę, której potrzebujemy, bo jesteśmy zagubieni” – zauważa redaktor naczelny „Więzi”. ARCYBISKUP NA WOJNIE KULTUR Analogia do amerykańskiej religijnej prawicy i jej „kapelanów”, którą posłużył się Adam Szostkiewicz, a także rzetelna analiza Nosowskiego znakomicie ilustrują specyfikę rozumienia własnej posługi biskupiej przez arcybiskupa Jędraszewskiego, a to wyznacza perspektywę jej postrzegania. Marek Jędraszewski, i na tym polega jego siła, jest – mimo całej swojej niechęci do mediów – typowym przedstawicielem postawy, którą w Stanach Zjednoczonych prezentują ewangelikalni telekaznodzieje czy też obecnie w większym jeszcze stopniu przedstawiciele ewangelikalnej prawicy. I on, i oni są głęboko przekonani, że wokół toczy się „wojna kulturowa”, w której chrześcijaństwo ma do odegrania istotną rolę jako obrońca wartości. Metropolita krakowski uznał sam siebie (przy istotnym wsparciu tożsamościowej prawicy) za reprezentanta tego właśnie nurtu katolicyzmu, który ma się stać zaporą dla rewolucji neomarksistowskiej, przed jaką z podziwu godną konsekwencją ostrzegają reprezentanci populistycznej prawicy w całym świecie zachodnim. Ten język i tę argumentację arcybiskup stosuje od dawna. --  Fragment pochodzi z książki "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski" Tomasza P. Terlikowskiego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024.

Więcej…

Smoczy szlak skrywa mroczną tajemnicę - turyści nie mają o tym pojęcia!

Smoczy szlak skrywa mroczną tajemnicę - turyści nie mają o tym pojęcia!

19 września 2025 | 17:51

Smoczy Szlak w Krakowie to nie tylko niewinna atrakcja. To mapa pełna znaków, których nikt nie chce odczytać. Każdy przystanek jest jak ostrzeżenie, a ziejący ogniem smok pod Wawelem to tylko wierzchołek lodowej góry. Plotki głoszą, że kto przejdzie cały szlak, ten już nigdy nie patrzy na Kraków tak samo – bo widzi to, czego inni nie powinni byli zobaczyć. Każdy mieszkaniec i turysta odwiedzający Kraków zna Smoka Wawelskiego i jego historię.  Legenda, którą opowiada się dzieciom od pokoleń, zyskała odsłonę w formie Smoczego Szlaku, który składa się z 25 (łącznie ze Smokiem Wawelskim) figurek gadów, reprezentujących charakterystyczne miejsca na mapie Krakowa, stąd Smok Lekarz pod szpitalem, Smok Astronom przy ul. Mikołaja Kopernika czy Smok w towarzystwie zwierząt przy wejściu do krakowskiego zoo. Pomysł zrodził się za sprawą budżetu obywatelskiego, za jej projekt odpowiadali krakowscy artyści - Andrzej Mleczko i Edward Lutczyn, a wykonanie nadzorowali prof. Jan Tutaj i dr Jacek Dudek z Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie.  Wyobraźmy sobie spacer po Krakowie, gdzie każdy krok przypomina o dawnych tajemnicach. Po drodze mijamy pomniki, rzeźby i instalacje, które niczym okruszki chleba prowadzą w głąb legendy. Najsłynniejszy punkt? Oczywiście ziejący ogniem Smok przy Smoczej Jamie – obowiązkowy przystanek dla każdego, kto chce zrobić zdjęcie, które zdobędzie serca na Instagramie i uznanie rodziny przy wspomnieniach z podróży. Ale Smoczy Szlak to nie tylko selfie i pamiątkowe figurki. Coraz więcej osób zastanawia się, czy pod turystyczną fasadą nie kryje się prawdziwa historia, o której mało kto mówi. Czy smok był jedynie metaforą – symbolem wrogów, chorób, a może... rzeczywiście w Krakowie przed setkami lat żyło coś mrocznego? Nie brakuje też teorii spiskowych. Niektórzy przekonują, że szlak został wytyczony tak, by układał się w tajemniczy wzór widoczny tylko z lotu ptaka. Inni twierdzą, że to element tajemniczej energii, która od wieków przyciąga do Krakowa nie tylko turystów, ale i artystów, wizjonerów czy poszukiwaczy przygód. Jedno jest pewne – Smoczy Szlak to coś więcej niż atrakcja dla dzieci. To podróż w świat legendy, historii i miejskich mitów, która sprawia, że Kraków staje się jeszcze bardziej magiczny. Więc jeśli następnym razem będziesz w stolicy Małopolski, nie ograniczaj się tylko do Wawelu. Rusz w drogę i sam sprawdź, dokąd naprawdę zaprowadzą Cię smoki. A oto lista wszystkich smoków w Krakowie, wraz z lokalizacjami: Czerwony Smok - ul. Lubomirskiego 16 Kraków Smoczyca Przekupka - Plac Na Stawach Kraków Smok Astronom - ul. Kopernika 27 Kraków Smok Emausowy - ul. Kościuszki 88 Kraków Smok Filmowiec - Aleja Krasińskiego Kraków Smok Fotograf - ul. Rakowicka 22a Kraków Smok Geodeta - Aleja Dembowskiego 12 Kraków Smok Kazimierz - ul. Podgórska 34 Kraków Smok Lajkonik - Skwer Konika Zwierzynieckiego Kraków Smok Lekarz - ul. Kopernika 40 Kraków Smok Malarz - Plac Axentowicza Kraków Smok Muzyk - ul. Fałata Kraków Smok przy zoo - przy zoo Smok Romantyk - Kładka Ojca Bernatka Kraków Smok Sportowiec - ul. Marszałka Piłsudskiego 27 Kraków Smok Stradomski - ul. Stradomska 12-14 Kraków Smok Turysta - Park Bednarskiego Kraków Smok Wawelski - Zamek Wawel Kraków Smok Wodny - Plac Na Groblach Kraków Smok z latawcem - Park Jordana Kraków Smok z literą K - ul. Rybaki Kraków Smok z mapą - Park Krakowski Kraków Smok z metrem - ul. Kopernika 9 Kraków Smok zjeżdżający z górki - ul. Jodłowa Kraków Smok Żołnierz CK - Rondo Mogilskie Kraków

Więcej…

Duda: "Źle podziękowałem partii za wsparcie. Zbyt mało wylewnie."

Duda: "Źle podziękowałem partii za wsparcie. Zbyt mało wylewnie."

14 września 2025 | 11:11

Po moim zwycięstwie, jeszcze przed objęciem funkcji prezydenta, rozmawiałem z Jarosławem o tym, co dalej. Chciałem, żeby Beata Szydło, z którą bardzo się zżyliśmy w czasie kampanii, została szefową kancelarii prezydenta. Szybko się okazało, że nic z tego nie będzie — wspomina Andrzej Duda, odsłaniając kulisy swojej prezydentury. Jarosław wierzył w mój dobry wynik w drugiej turze, ale długo nie zakładał, że wygram wybory. Miał plan, aby natychmiast po minimalnej przegranej z Bronisławem Komorowskim ogłosić mnie kandydatem na premiera — i pociągnąć tym kampanię. Rozpędzony Dudabus można było wykorzystać w kolejnych miesiącach przed wyborami parlamentarnymi. Zwycięstwo zaburzyło ten plan. Jarosław musiał znaleźć alternatywę. I szybko ją znalazł. Beata przyjechała do mnie i powiedziała: — Dostałam propozycję. Mam zostać kandydatką na premiera. W tej sytuacji nie mogę być szefową twojej kancelarii. Zaproponowała na swoje miejsce Małgorzatę Sadurską — posłankę z Puław, która pomagała w mojej kampanii. Przystałem na tę propozycję. Moje stosunki z Nowogrodzką od pierwszych dni były niełatwe. Niektórzy — raczej ci ze sfery osób krytycznych wobec mnie niż życzliwych — mówią, że jestem człowiekiem otwartego serca. Nazywając rzecz mniej dyplomatycznie: naiwnym. W czasie prezydentury systematycznie pozbywałem się jednak naiwności. A pierwszą lekcję odebrałem bardzo szybko. Jarosław wierzył w mój dobry wynik w drugiej turze, ale długo nie zakładał, że wygram wybory. Miał plan, aby natychmiast po minimalnej przegranej z Bronisławem Komorowskim ogłosić mnie kandydatem na premiera - i pociągnąć tym kampanię.Myślałem, że zwycięstwo w wyborach prezydenckich zostanie przyjęte przez aparat partyjny PiS-u jednoznacznie pozytywnie. Oto po latach ciężkich doświadczeń, po traumie Smoleńska, stracie prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wielu przyjaciół, zwyciężamy! I to w momencie, gdy wydawało się, że już nigdy nie odzyskamy dawnej pozycji. Pokonujemy Bronisława Komorowskiego, który po pięciu latach urzędowania był przekonany, że druga kadencja zwyczajnie mu się należy. Nagle zostaje pozbawiony Pałacu, przywilejów, splendoru. Zostaje po prostu wdeptany w ziemię. PiS wraca. Wydawało mi się, że na Nowogrodzkiej wszyscy będą mnie klepali po plecach, że będą przeszczęśliwi — tak jak nasi wyborcy. Dziś śmieję się z własnej naiwności i z tego, jak szybko sprowadzono mnie na ziemię.  Pretensje zaczęły się w zasadzie od razu po zwycięstwie. Część działaczy, którzy wcześniej kopali dołki pod kampanią, teraz robiła wszystko, by skonfliktować mnie z partią. Pojawiały się absurdalne zarzuty… Źle podziękowałem partii za wsparcie. Zbyt mało wylewnie. Za szybko zrezygnowałem z członkostwa w PiS, już dzień po wyborze, i do tego w sposób mało uroczysty. Lech Kaczyński czekał do zjazdu partii i dopiero wtedy złożył rezygnację. Nie brali pod uwagę, że Lech Kaczyński był współtwórcą PiS-u, że bez niego ta partia by nie zaistniała. Ja wstąpiłem do PiS-u zaledwie parę lat wcześniej. Miałem oczywiście świadomość, że wzajemne podgryzanie się, sztuczne generowanie konfliktów to natura partyjnego życia. Jednak wtedy byłem zdegustowany postawą kolegów. PiS odniósł pierwszy od lat sukces, miał przed sobą kluczowe wybory do parlamentu i właśnie w takim momencie członkowie partii — zamiast skupić się na walce o jak najlepszy rezultat — toczyli walki w obrębie własnego środowiska. Było to smutne. Z jednej strony uważałem, że głowa państwa nie powinna otwarcie wspierać kampanii wyborczej jednej opcji politycznej. Z drugiej — zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy było nieodzowne dla realizacji moich zapowiedzi. Zdecydowałem się na wariant pośredni. W dniu zaprzysiężenia jako pierwszy polityk w Polsce odpowiadałem na pytania internautów za pośrednictwem Facebook Live, wówczas zupełnej nowinki. — Co ma pan do powiedzenia młodym? Czy muszą czuć się jak stracone pokolenie i uciekać z Polski? — pytali mnie uczestnicy czatu. — Czy będzie pan pamiętał o młodych, którzy panu zaufali? Wykształceni, kreatywni, pełni marzeń, nie widzieli w Polsce dla siebie szans. „Nie ma dla nas pracy, a nawet jeśli, to tak marnie płatna, że nie da się za to żyć, a co dopiero mówić o założeniu rodziny” — słyszałem. Dwa dni po zaprzysiężeniu odwiedziłem województwa małopolskie i lubelskie. W Kopaninie Kaliszańskiej spotkałem się z sadownikami, w Janowie Lubelskim wziąłem udział w rozpoczęciu Festiwalu Kaszy „Gryczaki”.— Co z obniżeniem wieku emerytalnego, co z 500+? — te pytania słyszałem wszędzie.— To już od was zależy — odpowiadałem. — Mam gotowe projekty ustaw. Zostaną uchwalone, jeśli będzie większość parlamentarna. Znów złapałem wiatr w żagle. Rozmowy z ludźmi, ich energia, wiara w zmianę poprawiały mój nastrój. Robiłem wszystko, by nie dać się wciągnąć w rozgrywki Platformy Obywatelskiej, która od pierwszych dni zaczęła się ze mną konfrontować, a zarazem pozornie zachęcała do współpracy. Premier Ewa Kopacz skarżyła się w mediach, że bezskutecznie zabiega o rozmowę ze mną. Nie miałem zamiaru godzić się na instrumentalne wykorzystywanie mnie przez PO w ich kampanii wyborczej. Nie dałem się sprowokować, a jednocześnie wykonywałem swoje obowiązki. Spotykałem się z ministrami — Grzegorzem Schetyną, Tomaszem Siemoniakiem czy Teresą Piotrowską — by omawiać konkretne kwestie merytoryczne, szczególnie te prezentowane na arenie międzynarodowej zarówno przez rząd, jak i przez prezydenta. Pomijając zachowania części działaczy wobec mnie, PiS przeprowadził dobrą kampanię. W odniesieniu spektakularnego zwycięstwa pomogły też szczęśliwe zbiegi okoliczności, w tym te, które zdecydowały o wyeliminowaniu SLD z parlamentu. Zjednoczona Prawica otrzymała dodatkową premię w mandatach i mogła samodzielnie stworzyć rząd. Uważam, że sukces nie byłby możliwy, gdyby nie moje zwycięstwo i energia Beaty Szydło, która poprowadziła kampanię i podbiła serca wyborców. Nasz prezydent, nasza większość w parlamencie. Pełnia politycznego szczęścia? Nic podobnego. Szybko zaczęły docierać do mnie informacje z Nowogrodzkiej, najpierw pokątne i nieoficjalne, że Beata Szydło nie będzie premierem. Zamurowało mnie, wręcz nie wierzyłem — aż do momentu spotkania z Jarosławem Kaczyńskim, który przyjechał do Pałacu, żeby porozmawiać o tworzeniu rządu. Miałem oczywiście świadomość, że wzajemne podgryzanie się, sztuczne generowanie konfliktów to natura partyjnego życia. Jednak wtedy byłem zdegustowany postawą kolegów.— Długo zastanawiałem się nad tym i nie jestem pewien, czy Beata powinna zostać premierem — zagaił.— Jarosławie, PiS wygrał pod hasłem „premier Szydło”! Ludzie wam zaufali, oddali głosy. Chcecie zacząć rządy od oszustwa? Nie zgadzam się na to.— To jest polityka. Trzeba być elastycznym. Jest dużo opinii — przede wszystkim w partii, ale nie tylko — że Beata na czele rządu to nie jest dobre rozwiązanie.Przypomniałem sobie naszą rozmowę po tym jak zwyciężyłem w drugiej turze. Na fali euforii i szczerego wzruszenia powiedziałem wówczas Jarosławowi:— Dzięki temu zwycięstwu jest nadzieja, że będziesz mógł znowu być premierem.Wiedziałem, że marzeniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego było, żeby jego brat ponownie został szefem rządu. I ja także tego chciałem.Jarosław wkrótce zdecydował jednak, że oprze kampanię na Beacie Szydło i wskaże ją jako przyszłą szefową rządu. Nawiązałem do tego w rozmowie w Pałacu:— Powiesz teraz wyborcom, że się rozmyśliliście? Że wasza pierwsza obietnica była kłamstwem? Nawet nie dopuszczam takiej myśli, że rządy Zjednoczonej Prawicy zaczną się od oszustwa wyborczego.Jarosław zdenerwowany opuścił Pałac Prezydencki. Rozumiałem, z czego wynika jego podejście. Po mojej wygranej wśród działaczy PiS pojawiło się ciśnienie, by po ewentualnym zwycięstwie w wyborach parlamentarnych nie oddawać kolejnego stanowiska komuś spoza starej gwardii. Najpierw Duda został prezydentem, a teraz Szydło wprowadzi się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów? Co to, to nie! Wkrótce przyjechała do mnie Beata. Też zdenerwowana, żaliła się, że chcą ją odsunąć. Zrelacjonowałem Beacie spotkanie z Jarosławem i powtórzyłem swoje stanowisko:— Nie ma mojej zgody na premiera innego niż ty. Stanowczość poskutkowała tym, że w listopadzie 2015 r. Beata stanęła na czele Rady Ministrów. Zjednoczona Prawica jako pierwsza i jedyna formacja po 1989 roku objęła samodzielnie rządy. To była epokowa szansa, by w końcu upomnieć się o sprawy Polaków, by postawić kraj na nogi. --- * Ten fragment pochodzi z książki "To ja - Andrzej Duda", która dostępna jest pod tym linkiem.

Więcej…

Ciepły, miękki i z dziurką w środku. Krakowska pyszność

Ciepły, miękki i z dziurką w środku. Krakowska pyszność

14 września 2025 | 10:36

Niech pierwszy rzuci kamieniem kto choć raz postawił stopę w Krakowie i nie spotkał starszej pani w fartuszku, z niebieskim wózeczkiem, za którego szybą kryją się pyszne (o ile świeże) obwarzanki. Mielibyśmy wtedy dokładnie zero kamieni. Ale heretycy i tak powiedzą, że „to przecież tylko bajgle”.  A czym właściwie różni się od hamerykańskiego kuzyna? Oprócz wizualnych aspektów, głównie tym, że obwarzanek jest obwarzany, czyli po odpowiednim uformowaniu i odpoczęciu ciasto zanurzane jest na chwilę we wrzątku i obgotowane, a dopiero później posypane wybranym dodatkiem i pieczone na ruszcie.  Tak przynajmniej powinno to wyglądać, bo jedynie wyroby oznaczone symbolem unijnych produktów o chronionym pochodzeniu geograficznym są tymi oryginalnymi, które spełniają wszystkie wymogi prawdziwego obwarzanka. Dodatkowo wpis do takiego rejestru chroni też wytwórców, gwarantując im ochronę prawną przed podrabianiem ich produktów.  Idąc tym tropem, jakie posypki spełniają wymagania rodowitego Krakusa? Akceptowalne są wyłącznie mak, sól i sezam, ale pamiętajmy, że równie ważnym aspektem są charakterystyczne podłużne ślady po wcześniej wspomnianym ruszcie, na którym wypiekane były smakołyki.  Pierwsze wzmianki o obwarzankach pochodzą z XIV wieku, z rachunków dworu Władysława Jagiełły i Jadwigi, w których 2 marca 1394 zapisano „Dla królowej pani pro circulis obrzanky 1 grosz". Wtedy obwarzanki mogły być wypiekane jedynie w okresie Wielkiego Postu przez wyznaczonych w tym celu piekarzy. Sto lat później Jan Olbracht wydał werdykt zezwalający na to, aby obwarzanki mogli piec i sprzedawać jedynie krakowscy piekarze. Te i wiele innych historii na temat małopolskiego wypieku można poznać odwiedzając Żywe Muzeum Obwarzanka przy Rynku Kleparskim, gdzie pod czujnym okiem instruktora, każdy może przygotować swojego własnego, idealnego i... poprawnego obwarzanka.  Smacznego. 

Więcej…

TYLKO U NAS! Tak mogą wyglądać wagony krakowskiego metra

TYLKO U NAS! Tak mogą wyglądać wagony krakowskiego metra

08 września 2025 | 07:51

Tak, dobrze czytacie. Jako piersi pokazujemy, jak będą wyglądały wagony krakowskiego metra! I powiemy jedno: niektóre z tych projektów to prawdziwe skandale estetyki! Zapomnijcie o planach i wizualizacjach z urzędniczych broszur – my mamy prawdziwe, brutalnie szczere projekty wagonów. Metro jeszcze stoi w polu, a my już pokazujemy, jak będą wyglądały pojazdy, które będą gnębić tunelowe potwory, irytować minimalistów i bawić nostalgików. Dzięki sztucznej inteligencji możemy Wam pokazać, że niektóre wagony to wizualny horror, a inne – futurystyczna kpina z Krakowa. 1. Bestia z podziemia Wygląda jakby Wawelski Smok nażarł się kebabów z Kazimierza i teraz zieje ogniem na turystów. Neonowe oczy świecą jakby szukał ofiar, a gotyckie zdobienia pod spodem robią wrażenie, że wagon został sponsorowany przez sklep z pamiątkami z Sukiennic. Kraków w wersji „strasz i jedź”. Bestia z podziemia 2. Pustka Premium Ten projekt jest tak pusty, że aż boli. Biały wagon, cienki niebieski pasek i herb tak malutki, że trzeba lupy, żeby go zauważyć. Wygląda jak metro wzięte z katalogu IKEA – tylko czekasz aż wyskoczy karteczka z napisem „Złóż sam”. Tyle kasy, a efekt? „Elegancka nuda”. Pustka premium 3. Pocztówka XXL Ktoś stwierdził: „zróbmy metro, które wygląda jak sprzedawane pod dworcem magnesy za 5 zł”. No i jest: Mariacki, Sukiennice, Lajkonik i napis „Kraków” – jakbyśmy nie wiedzieli, gdzie jesteśmy. Idealne, żeby turysta wrzucił na Insta i już nie musiał iść na Rynek. Pocztówka XXL 4. Tesla po ukraińsku Ten wagon wygląda, jakby Elon Musk wpadł do Lwowa i postanowił tam zostać. Błyszczące srebro, ostre kształty, pomarańczowe akcenty – futurystycznie do bólu, ale w Krakowie będzie wyglądać jak kosmita, który zabłądził w tunelu. Czekam aż ktoś go ochrzci „Cybertram”. Tesla po ukraińsku 5. Metro dla Towarzyszy Retro-beż i zieleń, a do tego herb Nowej Huty – jakby ktoś wyjął wagon z kroniki filmowej z lat 50. Trochę straszy, trochę bawi, ale na pewno przyciąga uwagę. Idealny dla tych, którzy uważają, że najlepsze lata Krakowa skończyły się razem z Gomułką. Metro dla Towarzyszy Który wagon rządzi, a który powinien zostać zakopany w ziemi razem z metrem? Bestia, Pustka, Pocztówka, Tesla czy Towarzysz?  

Więcej…

Posłanka z Krakowa otwiera sezon! To nowa, jesienna religia

Posłanka z Krakowa otwiera sezon! To nowa, jesienna religia

07 września 2025 | 09:14

Skoro nawet Małgorzata Wassermann wrzuciła zdjęcie z dynią, to nie ma co dyskutować – sezon na dynie oficjalnie uznajemy za otwarty! Kraków i okolice oszalały na punkcie pomarańczowych kul, więc przygotowaliśmy dla Was listę miejsc, które trzeba odwiedzić, by być w trendach i zgarnąć genialne foty na Insta. W tym roku wszystko zaczęło się właśnie od niej. Posłanka z Krakowa wrzuciła jesienną fotkę z dynią – i szczęki nam opadły. Co za klasa! Co za elegancja! Co za vibe! To się nazywa wyczucie trendów. Gdyby dynie mogły rozdawać lajki, już dawno zasypałyby jej profil.  Nie dziwią więc i takie komentarze, jak ten pani Gizeli: - Jest Pani nie tylko mądra (oglądałam całą Komisję ds .Amber Gold), ale I piękna. Ale ostrzegamy: ta moda wciąga. Social media zalewają zdjęcia z dyniami, a farmy wokół Krakowa rosną szybciej niż same dynie. Jeszcze niedawno kojarzyły się głównie z Halloween w amerykańskich filmach, a teraz? Weekend w Małopolsce bez foty na dyniowym polu to jak obwarzanek bez maku czy soli. Jedni jadą po idealną dynię na zupę krem, inni po perfekcyjne zdjęcia na Insta, a jeszcze inni po oba naraz (bo kto by się ograniczał). Wybór jest spory – pola pełne dyń, labirynty w kukurydzy, jesienne aranżacje i odmiany niczym z bajki. Krótko mówiąc: klimat idealny na jesienny wypad. Najlepsze miejsca na dyniową misję wokół Krakowa: 1. Farma Dyniowa Modlnica 12 km od centrum, a czujesz się jak w Hogwarcie – tu dynie mają klimat magii. Insta-spoty? Są. Harry Potter vibes? Są. Dynie na zupę i do zdjęcia? Też są. Wstęp 10–15 zł, a wspomnienia bezcenne. 2. Farna Dyniowa JEdynie – Wawrzeńczyce Królowa wszystkich farm. 90 odmian dyni, labirynt w kukurydzy i gratisowa dynia w cenie biletu (20 zł). Trochę dalej, ale tu się nie jedzie po jedno selfie, tu robisz pełną dyniową sesję życia. 3. Brzoskwinia Ogród (Brzoskwinia) Nazwa brzmi słodko, a klimat jest totalnie hygge. Dekoracje, relaks i chill w jesiennej scenerii.Idealne miejsce, jeśli wolisz spokojny vibe zamiast dyniowego Disneylandu. 4. Ogród dyniowy przy Lime & Spicy (Kraków) Tak, w mieście (konkretnie przy ul. Babińskiego 25) też masz dyniowy spot! Labirynt, dekoracje i jedzenie, które jesienią smakuje dwa razy lepiej. Idealne, jeśli chcesz dynię zaliczyć między pracą a kolacją. Dynia z farmy w Modlnicy / fot. KK Podsumowując: dynia to już nie warzywo. Dynia to nowa jesienna religia. A pytanie brzmi: czy zostaniesz wiernym wyznawcą… czy heretykiem bez zdjęcia w polu?

Więcej…

"Idź, ucałuj Agatę". Oto kulisy prezydentury Andrzeja Dudy

"Idź, ucałuj Agatę". Oto kulisy prezydentury Andrzeja Dudy

06 września 2025 | 11:27

— W piątek 22 maja, na zakończenie kampanii, zorganizowaliśmy spotkanie z ludźmi na Rynku Głównym w Krakowie. Patrzyłem ze sceny na masę ludzi, którzy wylewali się z każdej bocznej uliczki. Przypomniałem sobie, jak stałem w tym samym miejscu prawie 28 lat wcześniej (...) Stanąłem na wysokości kościoła Świętego Wojciecha. Za plecami mieliśmy opanowany przez gołębie pomnik Adama Mickiewicza. Przed sobą — wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. To był ostatni z czterech dni wizyty George’a H.W. Busha w Polsce. Przed Wierzynek zajechała kolumna kilku samochodów. Z mniejszych wysiedli agenci Secret Service... — wspomina Andrzej Duda. Były prezydent RP wrócił już do Krakowa, gdzie osiedli się na stałe. — W dniu pierwszej tury wyborów, po oddaniu głosów w Krakowie, przyjechaliśmy z żoną i córką do Warszawy. Podczas wieczoru wyborczego, gdy zobaczyłem wyniki, byłem tak zszokowany, że stałem przez chwilę osłupiały. Ze stuporu wyrwała mnie Beata Szydło: — Idź ucałuj Agatę! Tłum wiwatował, a mnie się wydawało, że oglądam wszystko przez szybę. Pobiegłem przerażony na górę do gabinetu Jarosława.— Boże święty! Źle się stało. Przecież oni rzucą teraz wszystkie siły, żeby mnie pokonać.— Chyba żartujesz! — zaśmiał się Jarosław. — To sukces większy, niż mogliśmy zakładać. Wybory przechylają się na naszą stronę. Podczas wieczoru wyborczego, gdy zobaczyłem wyniki, byłem tak zszokowany, że stałem przez chwilę osłupiały.Czułem wdzięczność wobec sztabu, w dużej mierze złożonego z młodych ludzi. Przypominał mi się rok 1989, gdy Polska przygotowywała się do pierwszych częściowo wolnych wyborów. Ogromny entuzjazm udzielił się również nam, licealistom — nie mogliśmy jeszcze głosować, ale chcieliśmy pomagać w kampanii wyborczej Solidarności. Razem z przyjaciółmi, Joanną, Szymonem i Michałem, poszliśmy do komitetu obywatelskiego przy ul. Siennej w Krakowie, gdzie mieścił się też Klub Inteligencji Katolickiej. Kampanijna machina z gadżetami z logo Solidarności działała pełną parą. Zabraliśmy trochę plakatów, by rozwiesić je w szkole, i poszliśmy do gabinetu dyrektora powiadomić go o naszych planach. Było dla nas jasne, że dyrektor jest z nadania komunistów, ale rozmawiał z nami grzecznie i delikatnie. Poprosił, byśmy zostawili plakaty i wrócili do niego za kilka godzin. Po lekcjach zjawiliśmy się w gabinecie, ale zastaliśmy rozmówcę w zupełnie innym nastroju. Zrugał nas, że chcemy mu upolitycznić szkołę. Nie życzy sobie żadnych plakatów, bo szkoła nie bierze udziału w agitacji. Wyrzucił nas z gabinetu. „Stary komuch!” — wzruszyliśmy ramionami i pobiegliśmy do komitetu obywatelskiego. Niezrażeni roznosiliśmy plakaty i ulotki po mieście. Wierzyliśmy w zwycięstwo. Biegałem przez Kraków w koszulce Solidarności z hasłem „Głosuj na Jana Rokitę”. Rokita został wybrany wówczas posłem, a potem przez lata był prominentnym parlamentarzystą. Poznałem go znacznie później, gdy sam już uczestniczyłem w polityce. Teraz patrzyłem na chłopaków i dziewczyny w koszulkach z napisem „Andrzej Duda 2015” i ten widok dodawał mi energii. Anna Komorowska, Bronisław Komorowski, Andrzej Duda i Agata Kornhauser-Duda w gmachu Sejmu po zakończeniu obrad Zgromadzenia Narodowego zwołanego w celu odebrania przysięgi od nowo wybranego prezydenta / fot. Kancelaria Senatu RP (wikimedia) Po pierwszej turze Bronisław Komorowski zgodził się w końcu na debatę telewizyjną. Wcześniej prosiłem go o to przez cztery miesiące. Pierwszy pojedynek, w TVP, przegrałem. Byłem podobno zbyt grzeczny, zwracałem się do kontrkandydata „panie prezydencie”, co nie zostało dobrze odebrane. Niektórzy mówili, że wygrałem kulturą i spokojem, ale pewnie chcieli mnie po prostu pocieszyć. Na drugą debatę, tym razem w TVN, przyjęliśmy inną taktykę. Spotkałem się z Beatą, Marcinem Mastalerkiem i z jednym z najlepszych ekspertów od wystąpień publicznych. — Nie może pan zachowywać się w uniżony sposób. Proszę nie tytułować Bronisława Komorowskiego „panem prezydentem”.— Tak zostałem wychowany. Jak można inaczej mówić do prezydenta?— Wystarczy „proszę pana”. Też jest grzecznie, a jesteście równorzędnymi rywalami.Miałem wątpliwości, jednak Beata i Marcin popierali taką zmianę.— Musimy uzyskać przewagę psychologiczną. Andrzej, posłuchaj rady.Nie pozostało mi nic innego, jak się przełamać — choć rywal był w wieku mojego ojca i uważałem, że należy mu się szacunek. Po namowach sztabowców wszedłem do studia z chorągiewką Platformy Obywatelskiej i wręczyłem ją konkurentowi, co wyraźnie zdenerwowało Bronisława Komorowskiego. Taktyka „na mniej grzecznego” sprawdziła się. Wygrałem to starcie.Dzień wcześniej niektórzy uznali, że mało grzeczna, tym razem wobec Jarosława, okazała się Agata, która wystąpiła podczas konwencji w Warszawie.— Wszyscy się zastanawiają, kto stoi za Andrzejem Dudą. Z całym szacunkiem, panie prezesie, ja się pana nie boję — wypaliła. — Jedno jest pewne: niezależnie od wyniku wyborów za Andrzejem stoimy ja i moja córka, nic tego nie zmieni. Jarosław lekko się uśmiechnął, najważniejsi działacze PiS również, ale za kulisami dawali do zrozumienia, że odebrali słowa mojej żony jako buńczuczne. Choć sens wypowiedzi był inny — chodziło o wykpienie przeciwników rysujących szefa PIS w czarnych barwach — dla niektórych taka deklaracja, wypowiedziana w formie żartu, była czymś niewyobrażalnym. W piątek 22 maja, na zakończenie kampanii, zorganizowaliśmy spotkanie z ludźmi na Rynku Głównym w Krakowie. Patrzyłem ze sceny na masę ludzi, którzy wylewali się z każdej bocznej uliczki. Przypomniałem sobie, jak stałem w tym samym miejscu prawie 28 lat wcześniej. Wtorek, 29 września 1987 roku, był pochmurny, mżyło, ale gromadzący się tłum zdawał się tego nie zauważać. Ludzie byli podekscytowani, bo czekali na niezwykłego gościa. Urwaliśmy się ze szkoły z Marcinem Kędryną, kolegą z klasy, który dowiedział się od kogoś, że warto tu przyjść. Stanąłem na wysokości kościoła Świętego Wojciecha. Za plecami mieliśmy opanowany przez gołębie pomnik Adama Mickiewicza. Przed sobą — wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. To był ostatni z czterech dni wizyty George’a H.W. Busha w Polsce. Przed Wierzynek zajechała kolumna kilku samochodów. Z mniejszych wysiedli agenci Secret Service, z największego (naprawdę ogromnego!) wyłonił się wiceprezydent. Doskonale rozumiał, że dla ludzi, którzy przyszli go zobaczyć, to wielki moment — stanął na stopniu limuzyny i pomachał do nas. Ktoś podał mu do ręki mikrofon, powiedział parę słów. Wysoki, szczupły, uśmiechnięty, w dobrym garniturze — nie przypominał ponurych oficjeli komunistycznej Polski. Pomyślałem, że tak wygląda człowiek wolności. Na osobistą wolność cieszyłem się po finale kampanii. Byliśmy szczęśliwi z żoną i córką, że już po wszystkim — opadnie kurz, nastanie cisza i nikt już nie będzie w nas uderzał. W końcu odpoczniemy. W wyborczą niedzielę odwiedziliśmy znajomych pod Krakowem, zjedliśmy ciasto, porozmawialiśmy. Mam do dzisiaj w telefonie zdjęcie z tamtego dnia, z ich córeczką na rękach. Parę godzin później byliśmy w samochodzie do Warszawy. W aucie dostawałem sygnały, że sytuacja jest dobra i mogę wygrać. Wieczorem, gdy ogłoszono, że głosowanie zostaje przedłużone i nie można ujawnić na razie sondażowych wyników, pojawiła się nerwowość. — Próbują skręcić wybory! — mówili niektórzy. Nie wierzyłem w to. Czekałem. Gdy wszystko było już jasne, siedziałem w piwnicy Reduty Banku Polskiego. Na górze ustawiono scenę, na którą miałem wyjść po ogłoszeniu wyników. Są! Popatrzyliśmy na siebie z Kingą i Agatą z niedowierzaniem. Wiedzieliśmy, że za chwilę nasze życie się zmieni. Wygrałem, a jednocześnie czułem się, jakby ktoś mnie znokautował potwornie silnym ciosem w głowę. Szedłem na górę jak na autopilocie, w ogóle nie docierały do mnie bodźce z zewnątrz; ktoś mnie trącał, ktoś coś krzyczał, wielki hałas, szaleństwo. Ocknąłem się na scenie, bo musiałem przemówić. --- * Powyższy tekst jest fragmentem książki "To ja - Andrzej Duda", dostępnej pod tym linkiem.

Więcej…

Długonogie blondynki z wielkim biustem będą dostarczać urzędowe pisma

Długonogie blondynki z wielkim biustem będą dostarczać urzędowe pisma

04 września 2025 | 19:37

Na razie będzie to pilotażowy program, ale jak się przyjmie, wówczas każdy mieszkaniec będzie mógł sobie wybrać z katalogu, czy z urzędowym pismem ma do niego przyjść blondynka, brunetka czy rudowłosa. Krakowianki z kolei będą mogły wybierać spośród mniej lub bardziej umięśnionych panów, oczywiście każdy z nich będzie miał minimum 180 cm wzrostu. Wygląda bowiem na to, że to jedyny sposób, aby mieszkańcy przestali narzekać, że znowu o czymś nie wiedzą. Urząd chce wyjść naprzeciw oczekiwaniom i zadowolić wszystkich, oferując osobiste zawiadomienia podane w atrakcyjnej formie. To pokłosie narzekań krakowian, że ci nie wiedzą o inicjatywach podejmowanych przez magistrat. Weźmy takie organizowane od roku Ławeczki Dialogu, których terminy znane są ze sporym wyprzedzeniem. Mimo to zawsze trafi się ktoś, kto napisze: „Ojoj, ojoj, szkoda, że nie dali znać wcześniej”. Przed chwilą zajrzeliśmy na przykład na profil KRKnews.pl, który wrzucił na FB filmik z rozprawy administracyjnej dotyczącej budowy metra w Krakowie. – Na sali jest mniej niż 30 osób, z czego część to urzędnicy, radni i dziennikarze – czytamy. A przypomnijmy, że to ważny etap postępowania administracyjnego, bo KAŻDY mógł zabrać głos i wpłynąć na inwestycję. Ale, jak to zwykle bywa i co widać po frekwencji choćby na konsultacjach społecznych w sprawach wszelkich, co do zasady mieszkańcy mają to gdzieś. A jeśli nie mają, to utyskują. I zawsze to utyskiwanie związane jest z tym samym: – Jak zwykle na czas się wszyscy dowiadują, a i godzina jest świetna – pisze pan Michał. – Celowe działania... Urzędnicy mają nas w tyle, im jesteśmy potrzebni TYLKO do płacenia podatków i do głosowania co kilka lat, do niczego więcej – wtóruje mu pani Iwona. źródło: FB KRKnews.pl To jedynie przykład. Takie komentarze pojawiają się bowiem od lat. Urząd wreszcie postanowił coś z tym zrobić. Teraz zawiadomienia o działaniach na terenie miasta będą przychodziły bezpośrednio do domów i mieszkań i to nie w formie nudnych pism, które większość i tak wyrzuca do kosza lub ignoruje. Mają być „atrakcyjnie podane”, a więc z udziałem wspomnianych hostess i hostów. Śpiewają, tańczą, recytują... Co więcej, trwają rozmowy o dodatkowych opcjach. Mieszkańcy mogliby np. zaznaczać, czy chcą, aby urzędowe pismo zostało im odczytane na głos w domu, czy może wręcz przeciwnie – dostarczone w dyskretny sposób, np. wsunięte do skrzynki, ale opatrzone zapachem perfum. – Trzeba wyjść poza schemat, skoro klasyczne sposoby zawiadamiania nie działają – tłumaczy w nieoficjalnej rozmowie z Kanałem Krakowskim jeden z urzędników, pragnący zachować anonimowość. – Chodzi o to, aby mieszkaniec czuł się wyjątkowo i aby miał pewność, że nic mu nie umknęło. Pojawiły się też propozycje, by obok wyboru wyglądu doręczycieli, mieszkańcy mogli wskazać formę wręczenia zawiadomienia: od klasycznego podania do ręki, przez krótki występ artystyczny, aż po dostawę w rytmie samby albo walca. Hostessy ku chwale miasta Pilotaż ma ruszyć już jesienią i obejmie kilka dzielnic Krakowa. Jeśli się sprawdzi, urzędnicy zapowiadają rozszerzenie programu na całe miasto. Jak dowiedział się Kanał Krakowski, wszystkie hostessy i hości mają pracować za darmo, ku chwale Krakowa. – Oczywiście, że nie wezmę za to żadnych pieniędzy, by nie narazić się na zarzut, że robię sobie sztuczny biust czy powiększam usta na koszt podatników - mówi nam Dżesika (24 l.), jedna z przyszłych, urzędowych hostess. Same władze miasta na razie nie odpowiedziały na nasze pytania dotyczące szczegółów pilotażu. Bazujemy więc wyłącznie na niepotwierdzonych informacjach. I nocnych fantazjach autora tego tekstu. -- * Powyższy tekst ma charakter ironiczny, a niektóre "fakty" powstały wyłącznie w wyobraźni autora. Tych, którzy poczuli się urażeni, nie przepraszamy.

Więcej…

Zero Talentu. Krakowski kabareciarz obraża Andrzeja Dudę!

Zero Talentu. Krakowski kabareciarz obraża Andrzeja Dudę!

04 września 2025 | 09:50

Były prezydent RP Andrzej Duda dostał własny program w Kanale Zero. Wiadomość wywołała falę komentarzy internautów, ale jeden szczególnie próbował zabłysnąć. Michał Leja, kabareciarz z Krakowa, wyskoczył na socialach z żartem. Mam pomysł na nazwę: ZERO DECYZYJNE. - napisał Leja na Facebooku. No cóż, jak na artystę sceny komediowej to trochę tak, jakby student pierwszego roku politologii napisał mema po nieprzespanej nocy. Oryginalność? Zero. Śmiech publiczności? Raczej też zero. Wielu internautów zaczęło się zastanawiać, czy Leja faktycznie żartuje z Dudy, czy raczej z samego siebie. Bo jeśli najlepszym pomysłem na ciętą ripostę jest kalka z twitterowych wpisów sprzed dekady, to mamy do czynienia z komediowym „Zero Talentu”. Eksperci od satyry już przewidują, że Leja może nawet dostać swój program. Tytuł? „Zero Śmiechu”. Format? Godzina niezręcznej ciszy przerywanej próbami dowcipów, które zna już Twoja ciotka z Facebooka. Jak widać, bycie kabareciarzem w Krakowie to czasem trudniejsza rola niż bycie prezydentem w Warszawie. Bo tu nie wystarczy podpisywać – tu trzeba rozbawić. A to, jak pokazuje Michał Leja, jest zadaniem o wiele trudniejszym niż granie na długopisie. I tu pojawia się też problem większy niż sam nieudany żart. Bo próba budowania popularności na plecach byłego prezydenta, – to jeszcze wybitnego krakowianina – jest po prostu żałosna. Andrzej Duda swoje miejsce w historii ma już zapisane. Michał Leja? On najwyraźniej wciąż desperacko próbuje dopisać się choćby przypisem, korzystając z najtańszego chwytu: fali hejtu zakamuflowanej żałosnym żartem. Obleśne. Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych! To pomaga nam zarabiać. Jesteśmy tutaj: Facebook / Instagram / X / YouTube / TikTok

Więcej…

Gwiazda porno w Krakowie. Czy doszła (do Jezusa)?

Gwiazda porno w Krakowie. Czy doszła (do Jezusa)?

04 września 2025 | 00:21

Na to pytanie z pewnością może odpowiedzieć internetowa gwiazda raczej nocnego nieba - Sasha Grey, która przyjechała na wycieczkę po stolicy Małopolski, żeby na końcu obrazić Polaków i naszczekać na turystów.  Kraków widział już wiele: królewskie koronacje, najazdy, smogowe dramaty i tłumy turystów z całego świata. Ale tak specjalnej gościni chyba nikt się nie spodziewał. Sasha Grey - była gwiazda filmów dla dorosłych, obecnie DJ-ka i internetowa celebrytka - pojawiła się w Krakowie z kamerą i elektrycznym rowerem.  Kobieta na początku przypadkowo trafiła na protest antyimigracyjny i skomentowała go podczas transmisji na żywo, na platformie Twitch. Stwierdziła, że uczestnicy protestu byli „opłaconymi aktorami" i określiła ich mianem „faszystów i rasistów", co wywołało niemałe kontrowersje. Dalej stwierdziła, że powiedziano jej, iż protest ten miał być skierowany przeciwko „nielegalnym imigrantom”, ale jej zdaniem chodziło o każdego, kto „nie jest stąd”, czyli generalnie o imigrację, co skwitowała stwierdzeniem: „Tak robią wszyscy faszyści i rasiści”. Całe zajście możecie obejrzeć w zapisanym fragmencie jej transmisji: Grey pojechała swoim elektrycznym rowerem do Kościoła Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, gdzie słuchając koncertu organowego, wykonała tradycyjny znak krzyża i dziwiła się, że nie spłonęła po wejściu do świątyni. Gwiazda wspominała też za co ceni katolicyzm, choć jej podejście zdecydowanie odbiega od tego, które znamy z polskiego podwórka.  Po powrocie do miasta, podczas spaceru Sasha zauważyła, że grupka mężczyzn czai się na pamiątkową fotografię, więc postanowiła zrobić ich w konia i.. naszczekała na nich. Po wszystkim żartowali, wykonali upragnione przez fanów selfie, a streamerka wyruszyła w dalszą podróż, zachwycając się uroczymi uliczkami Krakowa. 

Więcej…

Za ten film Miszalski dostał... 9,3! Idźcie na spacer śladami Vinci 2

Za ten film Miszalski dostał... 9,3! Idźcie na spacer śladami Vinci 2

27 sierpnia 2025 | 21:20

Czy znacie Kraków z perspektywy bohaterów kultowych filmów Vinci i Vinci 2? Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, to najwyższy czas to zmienić! Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych ma dla Was świetny pomysł – spacer po Krakowie śladami bohaterów filmu Vinci 2.  To nie tylko okazja, by zobaczyć na własne oczy miejsca, które znalazły się na ekranie, lecz także by odkryć je na nowo – w atmosferze kina, tajemnicy i przygody. Podczas spaceru możecie przejść trasą, którą poruszali się bohaterowie filmu i poczuć klimat krakowskich ulic i zakamarków. To doskonała propozycja zarówno dla fanów Janusza Machulskiego, jak i dla wszystkich, którzy kochają Kraków w jego filmowym wydaniu. Na profilu WFDiF znajdziecie zdjęcia ze spaceru – w tym znakomite zdjęcia inspirowane najnowszą częścią serii. Kadry te oddają niepowtarzalny klimat filmu i stanowią świetną zachętę, by samemu wyruszyć na filmowy szlak. Jeśli jeszcze nie oglądaliście filmu, którego akcja dzieje się w Krakowie, z Robertem Więckiewiczem i Borysem Szycem w rolach głównych, tutaj macie zwiastun: A teraz jeszcze jedna ciekawostka. W filmie Vinci 2 wystąpił prezydent Krakowa Aleksander Miszalski. Musicie bardzo uważnie oglądać produkcję, bo można przeoczyć tę znakomitą grę aktorską. I to określnie nie jest to żadnym nadużyciem, bo Miszalski - jako aktor - na czas pisania tego tekstu uzyskał na portalu Filmweb średnią ocenę.... 9.3, co plasuje go w absolutnym topie najlepszych aktorów na świecie! Profil aktorski Aleksandra Miszalskiego na portalu Filmweb Czyżby to był początek wielkiej aktorskiej kariery obecnego prezydenta Krakowa? Na razie nie znamy jego planów w tym zakresie, ale skoro w polityce trzeba umieć grać różne role, to kto wie – może z magistratu do Hollywood droga jest krótsza, niż się wydaje.

Więcej…

Social Media

Reklama - sidebar

Na fali

  • Referendum Zabrze Kraków

    W nurcie rozmowy

    Fala z Zabrza dotrze do Krakowa?...

    Informacja
    30 sierpnia 2025 | 09:12
  • Krakowianie potępiają incydent w urzędzie.

    Głos z kanału

    Krakowianie potępiają incydent w...

    Informacja
    12 września 2025 | 20:21
  • Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto

    Głos z kanału

    Kraków płacze po Krokusie, czyli jak...

    Informacja
    22 października 2025 | 08:50

Kanał Krakowski

Płyniemy pod prąd. Z prądem płyną śmieci.

Menu

  • Strona główna
  • O nas
  • Reklama
  • Kontakt
  • Polityka prywatności

Działy

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Copyright © 2025 Kanał Krakowski. Wszelkie prawa zastrzeżone.