• Pozycja: Box 2
Przeczytasz w 2-3 minuty
Protest

W całej tej farsie z krakowskim odcinkiem S7 najbardziej poraża jedno: kompletna bezradność wobec garstki krzykaczy, którzy zamiast merytorycznej rozmowy od miesięcy produkują jedynie hałas. Jeśli GDDKiA się ugnie pod wpływem protestu, będzie oznaczać, że polskie państwo nie działa, bo ulega garstce lokalnych zadymiarzy. I to jest sedno tego konfliktu. Bo żadna strategiczna inwestycja nigdy nie zostałaby zrealizowana, gdyby decydowały emocje, transparenty i eskalowanie chaosu.

Kraków – miasto ambicji metropolitalnych – naprawdę ma zatrzymać się w rozwoju, bo kilka grup nie potrafi się dogadać co do przebiegu trasy? S7 przecina całą Polskę. Wszędzie się udało. Wszędzie potrafiono rozmawiać, analizować, wybierać warianty. A tylko tu, jakbyśmy żyli w jakiejś osobnej rzeczywistości, słyszymy, że żaden wariant nie pasuje. No to przepraszam: jaki ma pasować? Żaden? Serio rozwiązaniem jest status quo, w którym pół miasta stoi w korkach, a tranzyt dusi codzienne życie mieszkańców?

ZOBACZ TAKŻE: Wantuch miażdży hipokryzję. "Wszyscy wiedzą, że S7 pojedzie przez Kraków, ale wolą kłamać"

Co więcej: do dziś protestujący nie przedstawili żadnej sensownej alternatywy. Zero. Tylko sprzeciw dla sprzeciwu. Gdyby tak wyglądało podejmowanie decyzji w państwie, to nie mielibyśmy ani dróg ekspresowych, ani kolei, ani metra, ani lotnisk, ani... właściwie niczego. Rozwój wymaga decyzji, często trudnych, nigdy idealnych. Tu natomiast nie ma rozmowy, nie ma kompromisu. Jest tylko krzyk „nie”, podparty niczym.

A potem w tym obrazie chaosu pojawia się wątek, który nadaje temu wszystkiemu wymiar groteski. Na proteście pojawiają się politycy KO: prezydent Krakowa Aleksander Miszalski, poseł Dominik Jaśkowiec czy senatorka Monika Piątkowska. Protestują przeciwko… własnemu rządowi. Oczywiście każdy ma prawo do opinii, ale trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z czymś na granicy politycznej autodestrukcji. To wygląda jak partia, która sama sobie rzuca kłody pod nogi, a potem dziwi się, że nie może iść prosto.

Ale prawdziwą „wisienką na torcie” tej absurdalnej układanki jest udział  w proteście wicewojewody Ryszarda Śmiałka – przedstawiciela rządu w terenie. Osoby, która jest od wykonywania polityki państwa, a nie jej blokowania. To mniej więcej tak, jakby wiceprezydent Krakowa Stanisław Mazur, odpowiedzialny za nadzór nad krakowskim metrem, nagle wyszedł protestować przeciwko trasie… metra. Rzeczywistość, w której państwo samo sobie organizuje pikiety, trudno zakwalifikować inaczej niż jako polityczny kabaret.

Kraków potrzebuje S7 nie za stol lat, nie „po dyskusjach bez końca”, tylko teraz. I nie dlatego, że ktoś tak sobie wymyślił, ale dlatego, że bez infrastruktury nie ma rozwoju, nie ma konkurencyjności, nie ma jakości życia. Nie może być tak, że decyzje ogólnopaństwowe są blokowane przez lokalny hałas zbudowany na braku alternatyw. I nie może być tak, że państwo – zamiast działać – cofa się pod presją kilku głośnych grup, które nie proponują nic poza destrukcją.

S7 przez Kraków to nie jest tylko droga. To test, czy potrafimy być państwem, które decyduje, buduje i się rozwija, czy państwem, które kapituluje przed transparentami. Jeśli przegra się ten test, to można już tylko powiesić tabliczkę: „inwestycje strategiczne w Polsce – nieczynne do odwołania”.

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także