• Pozycja: Box 3
Przeczytasz w 3-5 minuty
Cmentarna alejka / fot. wikimedia, Zygmunt Put

W Krakowie żyje człowiek, który – jeśli wierzyć jego własnym wpisom – w pojedynkę utrzymuje miasto przy życiu. Gdyby pewnego dnia przestał publikować na Facebooku, to hejnał umilkłby w połowie nuty, tramwaje utknęłyby w filozoficznej zadumie, a gołębie z Rynku zaczęłyby pisać wniosek o ewakuację. To nie radny. To bosko-instagramski demiurg codzienności, patron pierogów, staruszek i wszystkiego, co da się nagrać w pionie.

To człowiek, który – według własnego Facebooka – jest absolutnie jedyną osobą w historii Krakowa, która cokolwiek zrobiła. Nasz krakowski radny-chwalipięta prowadzi bowiem profil tak intensywnie, że NASA powinna go obserwować, bo możliwe, że jego aktywność generuje fale grawitacyjne.

Codziennie, od świtu do zmierzchu, niczym influencer świętości, publikuje kolejne epickie dokonania:

• „Dziś zrobiłem zakupy babci. Nie mojej, tylko czyjejś.”

Niewykluczone, że przy każdej półce rozgrywał wewnętrzny dramat moralny między „promocją” a „biodegradowalnym”. Legenda głosi, że kasjerzy proszą go o autograf na paragonie.

• „Dziś przeprowadziłem staruszkę przez ulicę.”

Oczywiście wcześniej musiał ustalić trasę, przeanalizować cykl świateł oraz — być może — zatrzymać ruch tramwajów siłą spojrzenia. Podobno ZDMK rozważa, by na tym przejściu zamontować tabliczkę: „Tędy przeszedł radny.”

• „Dziś posprzątałem groby dzieci.”

Ale nie tak zwyczajnie! On tam wjechał niczym Indiana Jones na cmentarnej alejce, ze zmiotką w dłoni jak z biczem, a każdy znicz zapalał z powagą księdza celebrującego ogień olimpijski.

Nie wierzycie, że można być aż takim politycznym nekrofilem? To zapraszam tu: Polityczna nekrofilia! Gibała robi kampanię na grobach dzieci

• „Dziś wręczyłem starszej pani kwiaty.”

A kwiaty oczywiście były świeższe niż poranek, który jeszcze nie wie, że ma wstać.. Reporterzy TVP mogliby o tym zrobić materiał: „Radny, który własną ręką powstrzymał smutek.”

• „Dziś pomogłem gołębiowi"

Podobno ptak miał lekki kryzys egzystencjalny między okruszkiem a kapslem po coli, ale nasz radny wkroczył w tę dramatyczną scenę z empatią godną św. Franciszka. Radny twierdzi nawet, że ptak obiecał mu głos w wyborach.

Nie wierzycie? No to patrzcie:

• „Dziś zjadłem pierogi w barze mlecznym.”

I to, proszę Państwa, nie byle jakie. Pierogi, które najwyraźniej miały misję dziejową. Każdy kęs łączył naród. Jest teoria, że kiedy on je jadł, nad Małopolską rozświetliła się zorza polarna.

A najlepsze jest to, że każde z tych wydarzeń opisane jest tak, jakby odbywało się przy dźwiękach orkiestry symfonicznej i chórów anielskich. Nie zdziwiłbym się, gdyby jutro napisał:

  • „Dziś spojrzałem w okno. Kraków odetchnął.”
  • „Dziś otworzyłem drzwi lodówki – światło w środku się zapaliło. To chyba znak.”
  • „Dziś oddychałem. Codziennie staram się oddychać dla mieszkańców.”
  • „Dziś wstałem z łóżka. To mój wkład w walkę z grawitacją.”
  • „Dziś pomyślałem o Krakowie. I dlatego Kraków istnieje.”

Przeglądając jego Facebooka można mieć wrażenie, że gdyby któregoś dnia nic nie opublikował, to planety by się zderzyły, Wisła popłynęłaby pod górę, a gołębie z Rynku zaczęłyby pisać petycje.

To nie jest zwykły radny. To radny w wersji deluxe, limitowana edycja „Ja, Ja, Jeszcze Ja”, influencer codziennych czynów, człowiek, który każde „dzień dobry” traktuje jak akcję społeczną z budżetem unijnym albo kieszonkowym od tatusia.

Jego profil to wręcz Kronika Czynów Nadludzkich, prowadzona przez człowieka, który zjadł pieroga, a potem opisał to tak, jakby zdobył Mont Everest w klapkach.

fot. Pixabay

Powiecie, że się czepiam, bo radny przecież pomaga? No pomaga. I robi to tak ostentacyjnie, że gdyby mógł, to woziłby ze sobą ekipę filmową, drona, światło studyjne i operatora boomu, żeby każdy gest był zarejestrowany z trzech kamer i w slow motion. No a przecież może. Więc wozi.

Bo on nie pomoże, dopóki nie upewni się, że ktoś robi zdjęcie lub nagrywa film. A jeśli nikt nie robi, to on sam zrobi. Jedną ręką wręcza kwiatka, drugą trzyma telefon, trzecią (której nie ma, ale najwyraźniej potrafi ją wyhodować w imię autopromocji) już obrabia filtr „heroiczny blask”.

Jego pomaganie wygląda tak:

  • „Pomagam tylko wtedy, gdy mogę o tym napisać.”
  • „Pomogłem staruszce, ale tak głośno, że cała dzielnica słyszała.”
  • „Pomagam ludziom… w zauważeniu, jak bardzo im pomagam.”
  • „Dzisiaj pomogłem. A jutro to opiszę jeszcze raz, bo może ktoś przegapił.”

To jest prawdziwy Mistrz Selfie Dobroczynności, patron czynów wykonywanych nie dla drugiego człowieka, tylko dla algorytmu Facebooka.

Zdjęcie bez związku z treścią artykułu / fot. Pixabay

Są ludzie, którzy pomagają po cichu. Są tacy, którzy robią coś dobrego i nawet o tym nie mówią.

A nasz radny? On by nakręcił trzy odcinki dokumentu „Ja i moja empatia. Historia prawdziwa”, zaprosił Netflixa, a na koniec wręczyłby sobie nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową w kategorii „Gesty dla zasięgów”. A gdyby istniała Olimpiada Samochwalców, to nasz bohater zdobyłby nie tylko złoto, srebro i brąz, ale jeszcze medale za uczestnictwo, fair play i „Najładniejszy Uśmiech przy Wręczaniu Kwiatów”.

ZOBACZ TAKŻE: Oto najszybsza kariera w Polsce. Skazany radny dzielnicowy, którego zna cały kraj

Nie wiem, czy on pomaga, bo kocha ludzi. Ale jestem pewny, że kocha, kiedy ludzie wiedzą, że pomaga.

A każdy gest ma metkę „głosuj na mnie”, każdy uśmiech ma kod QR do urn wyborczych, a każdy filmik kończy się cichutkim, ale wyraźnym szeptem: „Patrzcie, jaki jestem dobry. I pamiętajcie o tym przy wyborach.”

ZOBACZ TAKŻE: Miał mieć pomysły, nie przyszedł na spotkanie. "Boi się" [WYWIAD]

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także