Jeśli w grudniu boli cię serce na widok kiełbasy za 50 zł, a palce drżą przy płaceniu za grzańca – to nie jarmark jest problemem, tylko ty jesteś w złym miejscu. Rynek Główny nie jest od leczenia twoich frustracji, tylko od sprzedawania emocji tym, którzy chcą za nie zapłacić.
Byłem w weekend na Rynku Głównym w Krakowie. Głównie po to, by zaliczyć słynny na cały świat jarmark bożonarodzeniowy. I wiecie co? Anie raz nie usłyszałem: „Skandal!”, „Zdzierstwo!”, „Złodziejstwo!".
Pozwólcie, że powiem to powoli, wyraźnie i bez lukru: ten jarmark nie jest dla ludzi, którzy liczą każdy grosz i mają alergię na tłum. To nie jest Biedronka, to nie jest targ w Pcimiu Dolnym, to jest Rynek Główny w Krakowie, w grudniu, w mieście, które żyje z emocji, klimatu i marzeń sprzedawanych w papierowym kubku.
ZOBACZ TAKŻE: Miasto odgrzewa kotleta. Co naprawdę kryje masterplan Mazura?
Tam nie ma gdzie palca włożyć! Tłum jest ogromny, niczym przed sceną na koncercie światowej sławy gwiazdy rocka. Czy to źle? Chyba właśnie o to chodzi. Gdyby było pusto, to byście pisali, że jarmark umarł, że Kraków się skończył, że tylko szczury i gołębie. Tłum to dowód sukcesu, a nie powód do płaczu. Ludzie nie są tam zaganiani siłą. Oni chcą tam być. Chcą się przeciskać, marznąć, pić grzańca, robić zdjęcia i wrzucać je na Instagram z podpisem „Christmas vibes”.
I teraz najważniejsze: ludzie CHCĄ płacić. Tak, dokładnie. Chcą zapłacić 50 złotych za kiełbaskę. Nie dlatego, że są głupi, tylko dlatego, że kupują coś więcej niż mięso w bułce. Kupują chwilę. Atmosferę. Iluzję świąt w świecie, który przez resztę roku jest jedną wielką frustracją.
ZOBACZ TAKŻE: Oto najszybsza kariera w Polsce. Skazany radny dzielnicowy, którego zna cały kraj
Jeśli ktoś naprawdę nie chce – uwaga, rewolucyjna myśl – może nie kupować. Albo przejść 300 metrów dalej i kupić tańszą kiełbasę. Albo 500 metrów dalej i zjeść obiad w cenie oscypka z żurawiną na jarmarku. Albo zostać w domu i zrobić herbatę. Rynek nie jest przymusem. Jarmark nie wysyła wezwań listem poleconym.
Ale nie. Lepiej przyjść, wbić się w tłum, kupić, a potem narzekać. Zrobić zdjęcie paragonowi grozy czy tam cennikowi wywieszonemu na budzie i wylać jad w internecie. To taki polski rytuał: uczestniczyć i gardzić jednocześnie. Być w środku imprezy i krzyczeć, że muzyka za głośna.
Krakowski jarmark bożonarodzeniowy nie jest tani. I nigdy nie miał być. Jest widowiskiem. Jest teatrem. A biletem wstępu jest właśnie ta kiełbaska za 50 zł. Nie pasuje? To naprawdę nie trzeba wchodzić ani na scenę ani nawet stać tuż przed nią.
Krakowski jarmark bożonarodzeniowy nie jest też drogi. Drogi jest tylko dla tych, których nie stać na luz, dystans i przyznanie, że nie wszystko w tym mieście musi być pod ich portfel. Rynek nie ma obowiązku być tani. Ma być pełny. A pełny jest aż po brzegi. Ku rozpaczy tych, którzy przyszli liczyć cudze pieniądze zamiast wrócić do domu i zrobić sobie herbatę.
![Chanuka w Krakowie wywołała burzę. Hejt, propaganda i strach na ulicach miasta [WYWIAD]](/images/thumbnails/lne/thumb_130_178.jpg?6543ab3358f9acff369ca86c54b7daaa)







![Kto płaci za nagonkę? Kocurek mówi o inwigilacji. Padają nazwiska [WYWIAD]](/images/thumbnails/lne/thumb_130_87.jpg?6543ab3358f9acff369ca86c54b7daaa)












![Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]](/images/thumbnails/lne/thumb_131_147.jpg?c9f77e88d16e60560108548699027025)
