Jest dopiero wtorek, a my już mamy dzbana tygodnia. Tym razem w wersji „analiza gospodarcza metodą a bo mi się wydaje”. Laureatem zostaje – werble z kartonu po butach – „Kraków dla Mieszkańców”, a statuetkę w imieniu klubu odbiera jego lider, wybitny filozof uproszczeń, automat do populizmu, trzykrotny przegryw w wyborach na prezydenta Krakowa: Łukasz Gibała.
Gibałowcy swoje zwycięstwo w plebiscycie zapewnili sobie już w poniedziałek! Wczoraj bowiem opublikowali wpis na swoim profilu na FB. Coś w stylu, że władze miasta chwalą się otwarciem inwestycji Rolls-Royce’a. To ponad 100 miejsc pracy: inżynierowie, badacze, specjaliści. A gibałowcy na to: „He he, a co z 4,4 tysiąca zwolnionych?!”
Tu macie całość:
I tu trzeba się zatrzymać. Głęboki wdech. Bo to moment, w którym logika wysiada na przystanku „Populizm”, a dalej jedzie już tylko emocja na gapę.
Po pierwsze:
Te 4 tysiące zwolnień to decyzje prywatnych firm. Globalne korporacje, centra IT, przetwarzanie danych, cięcia kosztów, AI, Excel i pan z centrali w Stanach, który nigdy w życiu nie był na Ruczaju. To nie jest wina władz Krakowa. Prezydent nie chodzi po biurowcach z listą do zwolnień, a magistrat nie ma przycisku „redukuj etaty".
Po drugie – symetrycznie, żeby nie było niedomówień:
Ta fabryka Rolls-Royce’a też nie jest żadną osobistą zasługą władz miasta. Nikt nie zwabił Brytyjczyków obwarzankiem z solą ani zarządzeniem prezydenta. To decyzja prywatnej korporacji, która wybrała Kraków, bo ma kadry, uczelnie i zaplecze. Czyli to, co powstawało latami, a nie w jednej kadencji.
Czyli mamy sytuację, w której:
- zwolnienia nie są winą miasta,
- nowe miejsca pracy nie są jego wielkim triumfem,
ale gibałowcy zachowują się tak, jakby jedno i drugie było efektem tej samej magicznej dźwigni w gabinecie prezydenta.
To tak, jakby obwiniać prezydenta za deszcz, a chwalić go za słońce.
Najlepsze jednak dzieje się w komentarzach. Tam nawet wyznawcy i fani Gibały – ci z pierwszej ławki, co biją brawo jeszcze zanim padnie pointa – zauważają nieśmiało:
No ale w sumie to… od władz miasta raczej nie zależy globalna koniunktura, zwolnienia w IT, decyzje korporacji…
Czyli elektorat szybciej łapie realia gospodarki niż autor wpisu.
Cała ta narracja o „propagandzie sukcesu rodem z PRL” jest jak porównywanie jabłek do zwolnień grupowych. PRL polegał na tym, że państwo udawało, że wszystko kontroluje. Gibałowcy robią dokładnie to samo, tylko w wersji facebookowej: udają, że miasto odpowiada za wszystko, od Rolls-Royce’a po zwolnienia w korpo.
A prawda jest banalna i przez to najwyraźniej nieatrakcyjna politycznie:
Kraków nie zwalnia ludzi z prywatnych firm. Kraków też nie „produkuje” miejsc pracy w globalnych korporacjach. Miasto może co najwyżej być miejscem, w którym coś się wydarza.
Gibałowcy chcieliby natomiast, żeby prezydent Krakowa dzwonił do Doliny Krzemowej i mówił: „Halo, halo, proszę nie zwalniać”.
Porównanie 100 do 4 tysięcy ma robić wrażenie. I robi. Jak porównywanie liczby łyżek cukru w herbacie do inflacji. Jedno z drugim nie ma związku, ale w krótkim poście na Fejsie wygląda dramatycznie.
ZOBACZ TAKŻE: Kampania na grobach, gołębiach i pierogach. Staruszki dają więcej lajków niż program wyborczy
Gibała chciał obśmiać władzę, a wyszło, że obśmiał procesy globalne – z ambicją, jakby naprawdę dało się je przegłosować w radzie miasta lub ustalić w gabinecie prezydenta.
Dzban tygodnia trafia więc w dobre ręce. A właściwie w puste. Bo to dzban, który robi dużo hałasu, a w środku – jak zwykle – tylko echo własnych tez.





















![Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]](/images/thumbnails/lne/thumb_131_147.jpg?c9f77e88d16e60560108548699027025)
