Gdyby głupotę "białych ludzików" przełożyć na wzrost, to by mogli na kolanach księżyc w dupę pocałować – pisze nasz dziennikarz Łukasz Mordarski. Do sądu trafiła właśnie sprawa patoperformerów, którzy sterroryzowali urzędniczki podczas ich pracy na dzienniku podawczym. Policja stwierdziła, że złamali prawo. Decyzję o tym, jaką poniosą karę, podejmie sąd.
Najpierw było jak w kiepskim kabarecie telewizyjnym: grupa rozemocjonowanych, ubranych w kitle "białych ludzików" wpada do urzędu miasta jak do własnego salonu. Idą na dziennik podawczy. Są zamaskowani. Nie wiadomo, czy to przygłupy czy bandyci czy polityczni hejterzy. Trzymają coś w dłoniach, ton głosu mają jak z kazania na wiecu. Według ich wersji szli jak delegacja Klubu Miłośników Lawendy, uzbrojeni jedynie w… odświeżacz powietrza.
No tak, bo przecież każdy, kto wchodzi z ekipą na dziennik podawczy, nagrywa wszystko z bliska i robi zamieszanie, to musi być ambasador sieci drogerii. Wchodzą, robią show, a potem zdziwienie, że urzędnicy nie klaszczą jak publiczność na stand-upie. Panie urzędniczki zamiast się zaśmiać, raczej się przeraziły i zdecydowały się występować w sprawie jako osoby poszkodowane.
ZOBACZ TAKŻE: "Ja tu panią odkażę". Białe ludziki tłumaczą się z ataku w urzędzie
No więc przyszło życie. Czyli policja. I policja, jak to policja, zaczęła patrzeć w przepisy. A w przepisach, o dziwo, nie znaleźli paragrafu pt. "wolno, jeśli to tylko psiknięcie”. I nagle okazało się, że istnieje rozróżnienie między wizytą a najściem, między interwencją a show, między aromaterapią a próbą zastraszenia, choćby nieudolną.
Sprawa trafiła do sądu. No i zaczyna się kolejna opera. Dzisiejszy odcinek: dramat, łzy, szloch, żal za utraconymi oklaskami. Jeden z panów, aktywny medialnie, związany ze środowiskiem politycznym Gibały, rozpłakał się na wizji, że jest "ścigany". Jakby to nie on wchodził z kumplem do urzędu, tylko urząd wszedł w grupie do jego salonu.
Łzy płyną, dramat trwa, a w tle wciąż ta sama melodia: "My tylko odświeżacz, halo! My tylko chcieliśmy, żeby ładnie pachniało!"
Lawenda, mięta, cytrusy czy tam jagody – pełna perfumeria. Szkoda tylko, że ludzie na miejscu tego aromatu jakoś nie poczuli. Za to poczuli coś zupełnie innego: napór, presję, strach, powagę sytuacji. Bo jak ktoś wpada do urzędu z telefonami jak tarczami i tonem, który pasowałby bardziej do „korespondenta wojennego”, to naprawdę trudno uwierzyć, że chodziło o odświeżenie atmosfery.
Ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, jak ludziki próbują teraz budować narrację, że nic się przecież nie stało. Że przesada. Że media nakręcają. Że oni tacy spokojni, niewinni, bezzębni jak pluszowe misie.
A urzędniczki? No urzędniczki są od tego, żeby znosić każdą formę performance’u. Tyle że strach nie jest metaforą. Strach jest realny. Zwłaszcza gdy ktoś wchodzi na twój teren z przytupem i robi show, którego nie zamawiałeś.
Ludziki mówią dziś z miną niewiniątek: "Przecież to tylko odświeżacz!” No jasne. Prawda jest taka, że gdyby ich głupotę przełożyć na wzrost, to by mogli na kolanach księżyc w dupę pocałować.
Bo wyobraźmy sobie odwrotną sytuację. Ich mama / żona / córka idzie ulicą czy tam siedzi sobie w pracy, robi swoje. Podchodzi do niej ktoś nieznajomy, gwałtownym gestem wyciąga coś przypominającego broń, robi zamieszanie, a potem – kiedy kobieta jest blada jak ściana, ręce jej się trzęsą, dzień ma zrujnowany – ten ktoś rzuca z uśmieszkiem: "Spokojnie, to tylko zabawka. Hehe".
ZOBACZ TAKŻE: Krakowianie potępiają incydent w urzędzie. "To już terroryzm"
I co? Dalej byłoby tak wesoło? Dalej tłumaczyliby, że "przesada", "nic się nie stało"? No raczej nie. Bo jeśli ktoś wywołuje strach, to nie ma znaczenia, czy w ręku trzyma odświeżacz, plastik, czy kawałek drewna udający rewolwer. Liczy się efekt. A efekt był taki, że ludzie w urzędzie poczuli się jak w kiepskiej inscenizacji groźby, próbce siłowej demonstracji, która miała wyglądać jak happening, a wyszła jak niesmaczna prowokacja.
Dlatego bajeczka o "psikaniu zapachu" może i chwyta na TikToku, może i dobrze brzmi w krótkim filmiku, ale w życiu realnym ma tyle sensu, co tłumaczenie kierowcy, że jechał 190 km/h, bo "sprawdzał, czy licznik działa”.
Każdy teatr ma swoje kulisy, swoje role i swoją odpowiedzialność. Ten teatr też ją ma. A teraz, gdy kurtyna opada, nagle okazuje się, że to nie była lawenda, tylko zadymka. I że odświeżacza, jak sama nazwa mówi, używa się do odświeżenia powietrza. Nie do maskowania własnych działań.
![Chanuka w Krakowie wywołała burzę. Hejt, propaganda i strach na ulicach miasta [WYWIAD]](/images/thumbnails/lne/thumb_130_178.jpg?6543ab3358f9acff369ca86c54b7daaa)




















![Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]](/images/thumbnails/lne/thumb_131_147.jpg?c9f77e88d16e60560108548699027025)
