70% krakowian przeciwko referendum odwoławczemu prezydenta, więcej dobrych, niż złych ocen pracy Miszalskiego i wzrost poparcia dla Koalicji Obywatelskiej w Radzie Miasta – tak w skrócie wyglądają wyniki zeszłotygodniowych sondaży podsumowujących nastroje w krakowskiej polityce.
Ogólnopolska Grupa Badawcza (OGB) – sondażownia, która najtrafniej przewidziała wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Polsce, na zlecenie portalu LoveKrakow.pl przeprowadziła we wrześniu sondaż dotyczący krakowskiego samorządu.
Gdyby wybory samorządowe odbyły się we wrześniu w pierwszej turze wyraźnie wygrałby Aleksander Miszalski, z kolei w drugiej niewielką, w granicach błędu statystycznego przewagę, uzyskałby Łukasz Gibała. Koalicja Obywatelska deklasuje inne ugrupowania w walce o Radę Miasta. Jednoczesnie krakowianie wyraźnie odrzucają pomysł referendum odwoławczego prezydenta.
O skomentowanie wyników dla Kanału Krakowskiego poprosiliśmy Adriana Gaja* - eksperta marketingu politycznego, specjalizującego się w polityce samorządowej.
Artur Bakker-Kos: Gdyby ktoś dzisiaj przeczytał naszą rozmowę sprzed miesiąca, mógłby podejrzewać, że znał pan już wtedy wyniki sondaży dla portalu LoveKrakow.pl ws. referendum i popularności prezydenta.
Adrian Gaj: (śmiech) zwłaszcza, że zostały przeprowadzone 3 tygodnie po wywiadzie. To już prędzej można podejrzewać zdolności profetyczne. Ale tak zupełnie serio, przecież nie ma tam żadnego zaskoczenia, jeśli tylko na chłodno spojrzy się na krakowską scenę polityczną.
Dla wielu deklarowana w sondażu OGB popularność prezydenta Miszalskiego oraz niechęć do referendum była zaskoczeniem.
Koalicja Obywatelska ciągle prowadzi w większości sondaży ogólnopolskich. W Krakowie Rafał Trzaskowski zdobył ponad 62% głosów w II turze, po dramatycznie słabej kampanii ogólnopolskiej. Nie minęło półtora roku od zdobycia samodzielnej większości przez Platformę w radzie miasta z ponad 40% wynikiem. Sondaż OGB daje im teraz nawet 45%. Nie będę powtarzał argumentów z naszej wcześniejszej rozmowy, ale w Krakowie nie wydarzyło się nic takiego, co wywołałoby emocję referendalną, więc te wyniki, dla wszystkich, którzy żyją poza twitterową bańką, nie mogą być zaskoczeniem.
Zobacz: Fala z Zabrza dotrze do Krakowa? Ekspert: tworzą infrastrukturę [WYWIAD]
Nic pana nie zdziwiło w wynikach sondaży?
Moim zdaniem trochę niedoszacowany jest kandydat PiS na prezydenta. Nie ma możliwości, by w takim mieście jak Kraków kandydat największej partii opozycyjnej, i to po zwycięstwie prezydenta Nawrockiego, nie znalazł się finalnie na podium. Myślę, że część „pisowskich” głosów w sondażu OGB trafiła na konto radnego Gibały, bo ma rozpoznawalne nazwisko, które od lat buduje. W wyborach część wyborców jednak pójdzie za szyldem, na tym polega polaryzacja polskiej sceny politycznej.
Gibała ostatnio mocno skręcił w prawo w swoim przekazie.
To raczej chęć zwrócenia się do elektoratu antyestablishmentowego, który akurat w Polsce na ogół kojarzony jest z prawicą. Choć nie zawsze tak było – przecież swego czasu trzecią partia w Polsce było lewicowo-liberalne ugrupowanie Palikota. Zresztą Łukasz Gibała był wtedy jedną z twarzy tego ruchu. Dziś bez wątpienia elektorat antyestablishmentowy ma rys mocno, czasem nawet skrajnie, prawicowy, i to nie jest tylko polska specyfika. Z punktu widzenia marketingu politycznego – tam można „łowić”, stąd ten zwrot w prawo.
Czyli nie powinniśmy się spodziewać Gibały 10 kwietnia pod Krzyżem Katyńskim?
O to trzeba pytać pana radnego, ale byłbym szczerze zdziwiony. W poprzedniej rozmowie podkreślałem – radny Gibała jest mocno zdeterminowany i ma bardzo dobrych doradców, oni wiedzą, że trzeba „łowić” szeroko i przy okazji nikogo nie zrazić, co jest niezwykle trudne. Bo trzeba starać się pogodzić światopogląd, jednak większości krakowian najbliższy, czyli dość liberalny, czy nawet liberalno-lewicowy, ze specyficznym krakowskim konserwatyzmem, a do tego być antyestablismentowym. To prawdziwa polityczna i marketingowa alchemia!
I jak, pana zdaniem, mu te polityczne miksturki wychodzą?
Jeśli popatrzymy na sondaż OGB i założymy, że celem radnego Łukasza Gibały jest doprowadzenie do referendum, potem odwołanie prezydenta Miszalskiego i zastąpienie go na najważniejszym fotelu w mieście, to widać, że na razie niezbyt to wychodzi, bo sondaż nie daje szans ani na doprowadzenie do referendum ani na odwołanie prezydenta. Ale też trzeba pamiętać, że jeszcze nie minęło nawet półtora roku od wyborów samorządowych, tu naprawdę nie było się o co przewrócić politycznie, a i opozycja dopiero niedawno zaczęła budować na nowo swoją infrastrukturę informacyjną.
Zobacz: Żart, który pachnie prokuraturą. A Borejza w sandałach szczuje i poucza
A propos tych wszystkich progibałowych pseudomediów, w Krakowie raczej powszechne jest odczucie, że dodatkowe kilka procent przeciwko referendum to zasługa „białych ludzików” i ich kompromitującego happeningu w urzędzie miasta, gdzie wpadli zamaskowani i psikali czymś z obklejonej butelki. Dwa dni po zestrzeleniu rosyjskich dronów nad Polską i niespełna tydzień po głośnym mordzie politycznym w USA.
Wspomniałem wcześniej Janusza Palikota. Z czym pan go kojarzy?
Ostatnio to chyba ze wspomnieniami z więzienia, bo wydaje je w krakowskim wydawnictwie. A tak to oczywiście ze szwindlem, piwem no i wymachiwaniem wibratorem oraz pistoletem na konferencji prasowej.
I to jest ten obrazek, który już na zawsze przykleił się do Palikota. A chodziło mu wtedy o zwrócenie uwagi na naprawdę ważną sprawę – gwałty dokonywane na komendzie na osobach zatrzymanych. Nikt tego nie pamięta, wszyscy za to pamiętają wibrator. To jest ryzyko happeningu – czasem „kradnie” całe przesłanie, staje się memem. W mojej ocenie to jest lustrzana sytuacja.
Czyli zgodzi się pan, ze „białe ludziki” przegrzały z hejtem?
To niech ocenią mieszkańcy. Z PR-owego punktu widzenia powiem tak: jeśli przesłanie happeningu musisz tłumaczyć w czterech filmikach, to chyba coś poszło nie do końca tak jak powinno. To kontekst, nie intencje, jest w przekazie ważniejszy.
Zobacz: Polityk PiS zapowiada ofensywę: "Wszyscy, byle nie Miszalski i jego klakierzy" [WYWIAD]
Na naszych łamach PiS zapowiadał, że zbiórka podpisów pod referendum ruszy na przełomie roku, i że strategia będzie jedna: „byle nie Miszalski”.
Tego typu założenie może mieć sens, jeśli spojrzymy na ostatnie wyniki wyborów prezydenckich. Tylko trzeba pamiętać, ze samorządy to nie ogólnopolska polityka, i że nawet Karol Nawrocki wygrał minimalnie. To były całkowicie inne emocje. Wyobraża Pan sobie wspólne zbieranie podpisów przez radną Owcę, szefową partii Razem ręka w rękę z posłem Berkowiczem? Co musiałby zrobić prezydent, żeby połączyć przeciwko sobie nie tyle polityków, co wyborców tych partii?
Czyli nadal nie ma „momentum”?
Uważam, że nie tylko go nie było, ale i prawdopodobieństwo szybkiego referendum spadło po sondażach dla LoveKrakow.pl, a jeszcze bardziej po prezentacji studium metra. Co nie oznacza, że ktoś nie wpadnie na pomysł zbierania podpisów za dwa tygodnie czy na początku przyszłego roku. Każdy może zawiązać komitet referendalny w dowolnej chwili. Ale na teraz – opierając się na własnym doświadczeniu pracy dla samorządów oraz wynikach sondaży OGB – uważam, że to nie miałoby się prawa udać w najbliższych miesiącach.
Wygłosił Pan odważną tezę. Metro pomoże Miszalskiemu? W redakcji uważamy, że nasze pokolenie nie dożyje otwarcia pierwszej linii.
W końcu pojawiła się konkretna „big idea” z którą prezydent będzie utożsamiany i którą może ludziom opowiedzieć. Są konkretne terminy, przebieg – nawet opozycja z grubsza chwaliła przygotowanie założeń dwóch linii. Pytanie jak długo ta jedna „big idea” wystarczy i czy nie zostanie rozwodniona w przekazie oraz czy prezydent Miszalski pokaże sprawczość. A to będą na bieżąco oceniali mieszkańcy Krakowa.
*Adrian Gaj – ekspert marketingu politycznego, od lat zajmuje się PR i komunikacją w samorządach, doradza wizerunkowo osobom publicznym. Pomaga wygrywać wybory na każdym szczeblu samorządu, odpowiadał również za działania komunikacyjne w zwycięskim referendum odwoławczym w jednym z małopolskich miast.





