Przeczytasz w 1-2 minuty
fot. Pixabay

W Krakowie nawet gdyby magistrat ogłosił, że funduje każdemu mieszkańcowi darmowy tydzień w sanatorium w Krynicy, połowa miasta uznałaby to za spisek, a druga połowa za prowokację. Nawet gdyby Aleksander Miszalski zapewnił, że płaci za te wczasy z własnej kieszeni i jeszcze pokazał rachunki, i tak zrobiłby się chaos na pół miasta, bo ktoś musiałby być przeciw.

Bo tu nic nie może po prostu być.

Ostatnio Radio Kraków wrzuciło na Facebooka informację, że na Rynku pojawią się betonowe zapory i wzmożone patrole. I… oczywiście, że wywołało to burzę. „Krakowianie podzieleni” – grzmiało Radio Kraków.

źródło: FB Radia Kraków

Jedni łapali się za głowę, jakby chciano im odebrać klucze do Wawelu, drudzy twierdzili, że to kropla w morzu i najlepiej byłoby otoczyć cały Rynek fosą, mostem zwodzonym, strażnikami uzbrojonymi w paralizatory oraz strażniczką do kontroli nastroju turystów.

Jak komuś mogą przeszkadzać wzmożone patrole i większa uwaga służb? – zapytacie. Mogą. I oczywiście przeszkadzają. Bo tu przeszkadza wszystko. Hałas przeszkadza. Cisza przeszkadza. Tłum przeszkadza, ale jak go nie ma, to też źle, bo „umarł klimat”. Blokady przeszkadzają, ale jak ich nie ma, zaraz ktoś powie, że „miasto nic nie robi, by zwiększyć bezpieczeństwo”.

ZOBACZ TAKŻE: Wantuch miażdży hipokryzję. "Wszyscy wiedzą, że S7 pojedzie przez Kraków, ale wolą kłamać"

Kraków jest jak wielka, kamienna maszyna do dzielenia ludzi. Wrzucasz tam jakiekolwiek wydarzenie, jakąkolwiek decyzję – hop! – i już masz dwie frakcje, trzy petycje i siedem komentarzy w stylu „za moich czasów…”.

I naprawdę nie ma od tego ucieczki. Jak nie debata o zaporach, to kłócimy się o to, czy gołębie są symbolem miasta, czy bioterroryzmem na piórach, albo czy obwarzanki powinny być podawane z makiem czy solą.

A żeby było jeszcze zabawniej, większość tych krzyków pochodzi od wieśniaków, którzy przybyli do Krakowa z okolicznych wsi i dają sobie prawo do marudzenia, próbując urabiać miasto po swojemu. Gdyby spróbowali krzyczeć tak w tych swoich wsiach, to najpierw sołtys by się uśmiał, a później cała reszta patrzyłaby na nich jak na błaznów.  A tu – w anonimowości metropolii – mogą krzyczeć, protestować, wyrzucać z siebie durnowate pomysły i udawać, że świat ich słucha.

ZOBACZ TAKŻE: Sąd zajmie się sprawą ataku w urzędzie. "Posunęli się za daleko" [WYWIAD]

A cała reszta? Milczy, patrzy i czeka, aż kolejny „wiejski krzykacz” odkryje, że w Krakowie nie ma bata na głupotę. I że im większy krzyk, tym większa satysfakcja.

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także