• Pozycja: Box 3
Przeczytasz w 2-3 minuty
CH Krokus

Kraków znów kwitnie, tym razem w histerii. Zakwitł Krokus, a wokół niego tłum, który z wielkim dramatyzmem krzyczy, że „ratuje swoją przestrzeń”. Jaką przestrzeń? Tę między Rossmannem a parkingiem, gdzie połowa ludzi przyjeżdża SUV-em po kapcie z Pepco i sushi z Auchan?

Centrum handlowe Krokus przy al. Bora-Komorowskiego zostało sprzedane deweloperowi, który planuje zmienić jego funkcję z handlowej na mieszkaniową. - Grozi nam zarówno potencjalna likwidacja sklepu, jak i bardzo wysoka zabudowa terenów wokół Krokusa. Stąd potrzeba działania – grzmi jakiś człowiek na grupie facebookowej.

CZYTAJ TAKŻE: Wariat czy wizjoner? „W Polsce mnie nie chcą? To pojadę do Ameryki”

A więc, Moi Drodzy, okazało się, że Krokus to nie jakieś tam zwykłe centrum handlowe. To dobro wspólne, miejsce spotkań pokoleń, symbol lokalności, niemal krakowski Luwr z Carrefourem czy innym Auchanem zamiast Mona Lisy. Bo przecież jak deweloper przychodzi z koparką, to zaraz krzyczą, że to barbarzyństwo, gwałt na miejskim krajobrazie, i że ktoś „chce dysponować naszą przestrzenią”.

No ludzie kochani, tam nawet nie ma dwóch krzaków na krzyż, by ich bronić i wmawiać reszcie, że to teren zielony. Tam jest betonowa pustynia. I nie, to nie jest Wasza przestrzeń. To czyjaś działka. Prywatna. Ktoś ją kupił za własne pieniądze, płaci podatki i ma prawo postawić tam choćby piramidę Cheopsa z apartamentów premium i z Żabką w piwnicy. Ale nie, w Polsce najwięcej do powiedzenia o cudzej ziemi mają ci, którzy na własnej nie potrafią utrzymać nawet pelargonii przy oknie.

I jak to zwykle bywa, najgłośniej krzyczą ci, którzy już swoje mieszkanie kupili. Kiedy deweloper budował ich blok, to była „inwestycja w przyszłość”. Kiedy teraz buduje sąsiadowi to już „niszczenie krajobrazu i przyrody”.

CZYTAJ TAKŻE: Drewnicki pisze do Tuska, Kocurek do Mikołaja. Kabaret żenady w Krakowie

W Krakowie deweloperzy to dziś nowi diabli wcieleni. Każdy polityk i każdy samozwańczy aktywista wytarł sobie nimi gębę. I buty. A przecież - paradoksalnie - to oni są jedyną grupą, która faktycznie coś buduje. Dają ludziom dach nad głową, miejsca pracy, czasem nawet park kieszonkowy z fontanną, żeby było co wrzucić na Instagram. Ale nie, to nie wystarczy. Bo „deweloperka zabija duszę miasta”.

No tak, lepiej, żeby została ta dusza w postaci pustego parkingu i zamkniętego Auchan, bo na tym się skończy, jak zaczną się sądowe przepychanki. Taki szkieletor, tylko trochę niższy. Wielkopowierzchniowy. Wtedy będzie można mówić, że „kiedyś to było, jak był Krokus”, i wspominać, jak się tam chodziło po bułki w 2003 roku.

Ci wszyscy obrońcy Krokusa zachowują się po prostu tak, jakby włamali się komuś do mieszkania i zaczęli mu przestawiać meble. To teraz sobie wyobraźcie: przychodzi sąsiad i mówi, że nie możecie przenieść kibla, bo „on się przyzwyczaił, że wasz stoi w rogu”. I jeszcze zbiera podpisy na Facebooku.

CZYTAJ TAKŻE: Przescrollowane. Gibale się kurczy, Miszalskiemu grożą, a Jaśkowiec zasłania dzieci

W Polsce każdy zna się na wszystkim: na medycynie, piłce nożnej i planowaniu przestrzennym. I każdy ma coś do powiedzenia o tym, co ktoś inny robi na swojej ziemi.

Krokus się kończy, świat idzie dalej. Bloki powstaną, ludzie się wprowadzą, za rok otworzą tam nowy Rossmann, a protestujący pójdą po antyperspirant i nawet nie zauważą, że to już tam. I że to o to robili tyle krzyku.

Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy nie potrafią się pogodzić ze zmianą. Bzdura! Potrafią. Pod warunkiem, że zmiana nie dotyczy ich ulicy.

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także