Noże w rękach dzieci, siekiery na uczelniach, ataki bez motywu. – Kiedyś zbrodnie miały logikę. Dziś już jej nie ma – mówi nam Dariusz Nowak, były szef wydziału kryminalnego, a obecnie youtuber.
W rozmowie z Łukaszem Mordarskim opisuje najbardziej brutalne zbrodnie oraz sprawy, których nie da się wymazać z pamięci. Większość z nich związana jest z Krakowem – miastem, w którym Nowak pracował jako policjant. Zdradza także, dlaczego wszedł do świata influencerów, czemu jego filmy oglądają setki tysięcy ludzi oraz ile zarabia na YouTube.
***
Kanał Krakowski: W swoich nagraniach opowiadasz o setkach spraw kryminalnych: zabójstwach, gwałtach, wymuszeniach, rozbojach, kradzieżach. Która sprawa zrobiła na Tobie największe wrażenie?
Dariusz Nowak: Na ten moment na pewno ta najświeższa, czyli niezwykle tragiczna i pierwsza tego typu sprawa w Polsce: zabójstwo 11-latki przez 12-latkę. Do tej pory najmłodszy zabójca w naszym kraju miał 14 lat. Prawo nie jest przygotowane na sytuację, w której morderca ma mniej niż 13 lat, bo nie można ścigać czy karać za przestępstwo karne kogoś, kto nie skończył tego wieku. Tymczasem dziewczynka, która jest zabójczynią, ma 12 lat. Na szybko nagrałem o tym materiał na swój kanał i po 16 godzinach miał 125 tysięcy wyświetleń. To pokazuje, że jest zapotrzebowanie na tego typu informacje. Że ludzie szukają odpowiedzi na wiele pytań, z którymi sami nie mogą sobie poradzić. Nasz kanał daje te odpowiedzi. I robię to ja, czyli osoba, która jest w branży wiele lat. Pewnie niewiele osób już pamięta, ale przez 10 lat byłem w pionie kryminalnym dochodzeniowo-śledczym. Byłem naczelnikiem wydziału w Nowej Hucie, a wówczas ta dzielnica byłą większa niż obecnie Kielce. Później byłem wieloletnim rzecznikiem policji. Więc naprawdę wiem, o czym mówię.
Założyłeś swój kanał w czasach pandemii. W momencie, gdy na polskim YouTubie było już sporo podcastów typu true crime. Miałem wrażenie, że rynek jest nasycony, tymczasem Kryminalny Patrol bardzo szybko rozwinął. Czym on się wyróżnia?
Wskazałbym cztery rzeczy. Pierwsza to moja wiarygodność, bo jestem byłem policjantem i osobą, która na co dzień komentuje wydarzenia kryminalne w mediach. Po drugie, jeździmy w miejsca, w których działy się rzeczy, o których opowiadam. Ludzie chcą poczuć atmosferę, klimat, zobaczyć, jak te miejsca wyglądają. Po trzecie, wyróżnia mnie język. Wiele lat temu, jak jeszcze żył profesor Walery Pisarek [wybitny językoznawca – dop. autor], mianowano mnie do Mistrza Mowy Polskiej. Dla mnie to był kosmos, bo moimi konkurentami byli ludzie z całej Polski: reżyserzy, aktorzy, wybitne postaci kultury i nauki… I nagle ja, policjant z Krakowa, dostaje taką nominację. Poprosiłem więc profesora Pisarka, by mi wyjaśnił dlaczego tak się stało, skoro ja czuję, że znalazłem się w tym towarzystwie przez przypadek. A on mi na to odpowiedział: mówi pan językiem prostym, ale nie prostackim. I takim językiem należy mówić do ludzi. No i po czwarte, przedstawiam historię w sposób obiektywny, trzymam się faktów, nie skupiam się na emocjonalnej stronie, ale próbuję tłumaczyć, dlaczego ktoś dopuścił się takich czynów, jak zabójstwo.
A jak wygląda sam proces twórczy? Jaki jest klucz doboru spraw?
W części spraw, które przedstawiam, sam uczestniczyłem. Jestem więc świadkiem tych historii. Przykładem niech będzie najsłynniejsza krakowska sprawa kryminalna, czyli spawa skóry. Towarzyszy mi ona od 1999 roku. Byłem wówczas na tej barce, w której śrubę wplątała się skóra kobiety. Rozmawiałem z kapitanem tego statku, brałem udział w typowaniu sprawcy, śledziłem proces, a później – już jako rzecznik – opowiadałem o tej sprawie tysiące razy.
Inna sprawa, którą bardzo dobrze znam z opowieści moich kolegów policjantów i jest jedną z moich ulubionych, to ta związana z obrazem Jana Matejki „Otrucie Królowej Bony”, który obecnie jest w Muzeum Narodowym w Krakowie. Obraz ten po wojnie został uznana za zaginiony, zniszczony lub zrabowany. I nagle, po wielu latach, znalazł się za sprawą… złodziei! Otóż „zaprzyjaźnili się” oni z samotną starszą panią, która cierpiała na demencję. Panowie regularnie ją odwiedzali, wmówili jej, że są jej siostrzeńcami, i wynosi z jej domu różne rzeczy, a następnie je sprzedawali. Pewnego razu seniorka powiedziała do nich, że za szafę wpadła jej obraz Matki Boskiej. Chłopakom się zrobiło żal, sięgnęli po ten obraz i… zorientowali się, że to nie jest żadna Matka Boska tylko Królowa Bona. Spróbowali więc sprzedać ten obraz i w ten sposób się odnalazł.
Według wielu badań ponad połowa młodych ludzi chce zostać influenserami albo youtuberami. Ty nie jesteś już nastolatkiem, a jednak wszedłeś w ten świat internetu. Po co?
Jestem człowiekiem, który zawsze łączył dwa światy. Z jednej strony była we mnie natura policjanta, a więc człowieka, który chce wiedzieć, jak najwięcej, ale zachowuje te informacje dla siebie. Z drugiej zaś strony była we mnie natura dziennikarza, który także chce wiedzieć jak najwięcej, ale po to, by te informacje jak najszerzej przekazywać. Być może dlatego, że moim znakiem zodiaku są bliźnięta, to łączę w sobie obie te natury. Mam chęć zbierania informacji, pokazania ich światu, a przy okazji pokazania siebie. To jednak nie jest kwestia gwiazdorzenia, tylko proponowania czegoś, co jest atrakcyjne, ale i wartościowe.
Od początku wiedziałeś, że pomysł na kanał „zażre”?
Praktycznie tak. Oczywiście na początku ten świat YouTuba był dla mnie obcy. Kiedy jednak, razem z dziennikarzem Mateuszem Kudłą, opublikowaliśmy pierwszy odcinek i zobaczyłem pod nim 20 wyświetleń, później 100 i 1000, to prawie oszalałem ze szczęścia. Kolejny odcinki miały coraz więcej wejść. Bałem się też komentarzy, bo chyba każdy boi się oceny, ale zobaczyłem, że ludzie piszą z szacunkiem o tym, o czym opowiadam. Piszą, że im się podoba, że dziękują za przestrogę, za praktyczne rady…
Kiedy pojawiały się pierwsze pieniądze z YouTuba?
Mniej więcej po roku z małym hakiem. Przez ten czas inwestowaliśmy z własnych kieszeni, dokładaliśmy do nagrań i wyjazdów.
Cały czas łączyłeś i nadal łączysz to z pracą na etacie. Na czym zarabiasz więcej?
Zdecydowanie na etacie. Z YouTuba nie dostaję dużych pieniędzy, bo – po pierwsze – by takowe były, musielibyśmy mieć regularne oglądalności na poziomie kilkuset tysięcy wyświetleń, a – po drugie – zyski dzielimy na trzech, czasem czterech, bo w tyle osób robimy ten kanał. Więc nawet jeśli YouTube przynosi nam w sumie 20 tysięcy miesięcznie, to – pod odbiciu kosztów – ja mam od 3,5 do 5 tysięcy złotych i mniej więcej o takim poziomie obecnie rozmawiamy.
Wspomniałeś już o kilku sprawach, które wywarły na Tobie wrażenie. A jest jakaś sprawa, do której często wracasz?
Jest taka, o której bardzo często myślę, gdy przejeżdżam ulicą Lubicz, w pobliżu Dworca Głównego. Obecnie jest tam opuszczona, niszczejąca kamienica, ale kiedyś mieścił się w niej bardzo modny klub Ermitaż. W latach 90. był to jeden z najbardziej popularnych i najbardziej eleganckich klubów w mieście, do którego chodziły panie w eleganckich kreacjach i panowie w garniturach. Pewnego dnia wybrały się tam dwie 40-latki i poznały przystojnego dżentelmena. Jedna z pań tak bardzo się nim zauroczyła, że zabrała go do siebie do mieszkania do Nowej Huty. Nazajutrz znaleziono ją martwą. Była jednak tak samo ubrana, jak poprzedniego wieczoru, na jej ciele nie stwierdzono obrażeń, więc uznano, że zmarła z przyczyn naturalnych. Nie przeprowadzono sekcji zwłok, kobieta została pochowana. Kilka dni po pogrzebie na policję zgłosił się „Piękny Marian”, przedstawił się jako malarz (ostatecznie okazało się, że był malarzem, ale pokojowym) i skruszonym głosem oznajmił, że zamordował tę kobietę.
Kolejna taka historia to sprawa związana z filmem „Pianista” Romana Polańskiego. Na planie tego filmu poznały się dwie osoby. On grał SS-mana. Ona żydówkę. Chwilę później, już w realnym życiu, obydwoje doszli do wniosku, że przeszkadza im „ten trzeci”, czyli mąż kobiety. Zabili go i zamurowali we wnęce w kuchni w swoim mieszkaniu w Krakowie. Następnie mieszkanie to wynajęli studentom, którzy narzekali na coraz większy smród. Wieszali nawet zapachowe choinki, ale na niewiele się to zdało. Generalnie tragikomedia. Po latach od odkrycia tej zbrodni do swojego krakowskiego mieszkania przyjechał Polański. Wszedł do kamienicy, w której mieszkał, a tam podszedł do niego sąsiad i mówi: Czy wie pan, że w mieszkaniu na przeciwko zabito człowieka? Polański oczywiście nic o tym nie wiedział. Dopiero później dowiedział się, że mordercy poznali się na planie jego filmu, a zabójstwa dokonali na wprost jego mieszkania.
Jakbyś porównał kryminalny Kraków z latach 90. do czasów obecnych?
Jest zasadnicza różnica, choćby jeśli chodzi o prowadzenie postępowania. Kiedyś policja miała informatorów, agentów, tajnych współpracowników, bo bez nich nie wiedziała, co się dzieje w środowisku przestępczym. Dziś tych ludzi w znacznym stopniu zastąpiła technika. Mamy choćby słynnego Pagasusa, ale też wszyscy mamy smartfony, profile w mediach społecznościowych… Wystarczy chwilę poklikać i już można się dowiedzieć wszystkiego o danym człowieku. Kiedyś, gdy popełniano zbrodnie, najczęściej zaczynało się od sporządzenia portretu pamięciowego, a jedynym śladem były odcinki linii papilarnych. Chociaż, tu ciekawostka, każdy człowiek ma też niepowtarzalną małżowinę uszną. Dzięki temu, w jednej ze spraw udało się znaleźć bandytę, który przed napadem nasłuchiwał, co się dzieje za drzwiami i przyłożył ucho do tych drzwi. Dopiero w latach dwutysięcznych pojawiły się badania DNA, bez których dziś nie wyobrażamy sobie kryminalistyki. Unowocześnione zostały też metody śledcze, pojawiła się np. osmologia, czyli ślady zapachowe. Jak usiadłeś na tym krześle, to technik jest w stanie zrobić tzw. konserwę zapachową i śledczy będą wiedzieć, że to ty tutaj siedziałeś. Nastąpił więc gigantyczny postęp.
Ale jeśli chodzi o zbrodnie, to ludzie się zabijali, zabijają i będą zabijać.
Tak, ale w latach 90. był rozkwit polskiej przestępczości zorganizowanej. Takiej mordowni, jak wtedy, nie było nigdy w powojennej historii polski. Gangsterzy zabijali się na ulicach, a epidemia strachu dotykała wszystkich. Jeśli zabito komendanta głównego policji, to – z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca – można było zabić każdego. Później ten świat mafijny się nieco ucywilizował, ale w miejsce mafii zaczęły wyrastać grupy pseudokibiców. Dzisiejsze kibolstwo odpowiada temu, czym niegdyś były Prószków czy Wołomin.
Natomiast kiedyś, we wszystkich tych strasznych przestępstwach, była pewna logika. Coś na zasadzie: najpierw przestraszymy delikwenta, później go pobijemy, przestraszymy świadka, ewentualnie dokonamy zabójstwa. W dzisiejszych przestępstwach bardzo trudno dopatrzeć się logiki. Bo jak logicznie wytłumaczyć, że 12-latka wbija nóż 11-latce? Jak wytłumaczyć, że w Myślenicach chłopak idzie z nożem na policjanta? Jak wytłumaczyć, że strażnik więzienny zabija lekarza w krakowskim szpitalu? Jak wytłumaczyć, że sprawca wymachuje siekierą terenie uniwersytetu? A to tylko przypadki z ostatniego czasu. No i ludzie bardzo często do mnie piszą i zadają to jedno pytanie: dlaczego. Bez odpowiedzi na to pytanie, trudno jest wytłumaczyć sobie zbrodnie. Jeśli nie znamy logicznego uzasadnienia, wówczas sami się boimy, że możemy zostać zaatakowali, bo nie wiemy, dlaczego te ataki się zdarzają.
W skali od 0 do 10 jak oceniasz bezpieczeństwo krakowian?
Poczucie bezpieczeństwa jest czymś subiektywnym. Byłem kiedyś w Stanach Zjednoczonych. Poszliśmy do komendanta policji w Huston w Teksasie, gdzie prawo jest bardzo surowe, a wtedy mniej więcej raz w tygodniu była wykonywana kara śmierci. Akurat w tamtym czasie wykonywano karę śmierci na człowieku, który wpadł do sklepu i próbował go obrabować. Kobieta, która tam pracowała, broniła się, więc napastnik zdzielił ją kolbą pistoletu w głowę i zabił. Został skazany na karę śmierci. U nas usłyszałby pewnie zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci i dostałby za to kilka lat więzienia.
Ale wracając już do wizyty u tamtejszego komendanta. Zapytaliśmy go o wykrywalność przestępstw, o statystyki rozbojów, gwałtów, morderstw. Był bardzo zdziwiony, że o to pytamy, a szoku doznał wtedy, gdy powiedzieliśmy mu, że polska policja jest rozliczana właśnie na podstawie statystyk. Powiedział nam, że tamtejsi policjanci rozliczani są z tego, na ile bezpiecznie czują się mieszkańcy ich miasta, dzielnicy czy ulicy. Jeśli to poczucie bezpieczeństwa jest duże, to znaczy, że prawo i służby działają.
I my wszyscy kształtujemy własne poczucie bezpieczeństwa na podstawie tego, co się dzieje na naszym osiedlu, na naszej ulicy. Jeśli w naszym miejscu zamieszkania czujemy się bezpiecznie, to dość wysoko oceniamy poczucie bezpieczeństwa.
A są w Krakowie miejsca, do których lepiej się nie zapuszczać?
Jeśli istnieją, to wyłącznie w czyjeś głowie i powodowane jest to stereotypami. Ja od zawsze mieszkam w Nowej Hucie. Gdy jechałem gdzieś w Polskę, wszyscy mi współczuli, bo mówili, że tam to się dopiero dzieje. Ale ja nigdy nie czułem się zagrożony.
Ostatnio czytałem, że Kraków został wybrany jednym z najbardziej bezpiecznych miast w Europie, szczególnie dla kobiet. Nie dziwię się. Niedawno byłem w Berlinie, gdzie nagrywaliśmy odcinek o tamtejszych gangach. Na własne oczy widziałem, jak podczas Oktoberfest, tuż obok namiotów z piwem, ludzie pili wódkę i brali narkotyki. Wyobrażasz sobie na Grodzkiej w Krakowie namioty z piwem i tłum naćpanych ludzi?
Ale to nie wszystko. W stolicy Niemiec mają poważny problem z gangami, tzw. klanami rodzinnymi. Członków tych grup jest więcej niż żołnierzy Bundeswery! I to naprawdę robi wrażenie, bo przebywając w berlińskim hotelu, w nocy słyszeliśmy strzały na ulicy. W mieście są dzielnice, do których lepiej się nie zapuszczać. To dawne dzielnicy uchodźców, głównie tych arabskich. Teraz ci Arabowie wzięli się za łby m.in. z Gruzinami i policja zupełnie sobie z tym nie radzi.
Dlaczego o tym mówię? Bo mam wrażenie, że nasz kraj – jak i cała Europa – wpuszcza do siebie wszystkich w otwartymi rękami. Nagrywałem odcinek o Wenezuelczyku, który nielegalnie przyleciał do Hiszpanii i przez nikogo nie niepokojony przejechał aż Torunia, gdzie chwilę później zabił dziewczynę. Tymczasem, gdy jedziesz do Stanów Zjednoczonych, to nawet jak masz wszystkie pozwolenia i tak nie wiesz, czy cię wpuszczą. U nas wpuszczają prawie wszystkich, jeżeli tylko mają np. wizę turystyczną. Uważam, że musimy mieć większą kontrolę nad tym, kto wjeżdża, gdzie jest i co robi , bo inaczej skończy się jak we wspomnianym Berlinie, gdzie na ulicach trwa wojna gangów.









![Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD]](/images/thumbnails/lne/thumb_130_94.jpg?5912e604fa303936837a4c958cad2a52)











![Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]](/images/thumbnails/lne/thumb_131_147.jpg?c9f77e88d16e60560108548699027025)
