Przeczytasz w 2-4 minuty
fot. Pixabay

Kraków ma swoją obsesję. Nie smoka, nie lajkonika, nawet nie prezydenta. Tylko metro. Od lat miasto marzy, że gdzieś pod ziemią, w tej samej glinie, w której toną inwestycje i zdrowy rozsądek, popłynie wreszcie nowoczesność. I jak to z marzeniami bywa, najpierw jest entuzjazm, a potem… No właśnie.

Pamiętacie, jak wiele lat temu Kraków starał się o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 roku? Najpierw były badania, z których wynikało, że 86 procent mieszkańców popiera ten pomysł. Kraków był gotów, by stać się „alpejskim” kurortem z widokiem na Wawel i bobslejami na Plantach. Ale potem przyszła rzeczywistość: akcja „Kraków przeciw igrzyskom”, głosy patoaktywistów, hasła o marnowaniu pieniędzy. Jak już atmosfera całkiem zgęstniała, to bach! Referendum. I co się okazało? Że z tych 86 procent tych samych mieszkańców, co wcześniej tak kochali olimpijski ogień, zdecydowana większość wolałoby jednak nie mieć go pod oknem. Bo wiadomo, dym szkodzi, a kosztuje jeszcze więcej. Tylko że wcześniej wydano kilka milionów, zmarnowano czas i pracę wielu osób.

Logo

I teraz mamy deja vu. Czyli metro. Najpierw: „Tak, tak, chcemy metra!”. I to dokładnie w tym samym referendum, co to krakowianie zagłosowali przeciw igrzyskom, w większości poparli pomysł budowy podziemnej kolejki. To był młyn na wodę lokalnych polityków. Nawet Jacek Majchrowski, choć sam był przeciwnikiem metra, zmusił swoich ludzi, by zrobili jakieś opracowania. A wszyscy inni (od prawa do lewa, od PiS-u do Lewicy), w każdej kampanii wyborczej obiecywali, że zbudują krakowianom metro.

Następca Majchrowskiego rozrysował tunele, zamówił analizy, wydano pieniądze na raporty, mapy, konsultacje i power pointy. Wszystko wyglądało (ba, nadal wygląda) pięknie - jak folder deweloperski: „Nowoczesny Kraków 2040”.

No ale teraz jesteśmy akurat w fazie przygotowywania budżetu na kolejny rok. I jak zawsze przy takich okazjach, politycy opozycji (kiedyś PO, teraz PiS) grzmią o dramatycznej sytuacji finansowej miasta, płacząc nad marnym losem miejskiego budżetu i snując apokaliptyczne wizje przyszłości. Po prostu krakowianie powinni być już przyzwyczajeni, że co roku o tej porze polityczne głowy gadają mniej więcej to samo, tylko zmieniają się nazwiska.

CZYTAJ TAKŻE: Kraków ma swoją obsesję. Nie smok, nie lajkonik, nawet nie prezydenta. 

I teraz ci sami krakowianie, co wcześniej chcieli metra, nagle go nie chcą. Bo za drogie, bo niepotrzebne, bo smog i korki można przecież rozwiązać rowerami i wiatą z fotowoltaiką. Tutaj macie kilka komentarzy z Facebooka.

Źródło: FB

Słuchać mieszkańców - w Krakowie brzmi to jak żart. Bo gdy się ich nie pyta, to krzyczą, że autorytaryzm. Gdy się zapyta, to zmieniają zdanie szybciej niż influencer poglądy po pierwszym hejcie. A potem zostają tylko rachunki za ekspertyzy i kilka kolorowych map, które trafią do muzeum „Kraków, miasto planów, których nie zrealizowano”.

I żeby było śmieszniej - Majchrowski, ten sam, który nie doczekał się igrzysk zimowych, po prostu... zrobił (razem z PiS-em) Igrzyska Europejskie. Nikt nikogo o nic nie pytał, nikt niczego nie konsultował, a impreza się odbyła. Bez referendum, bez protestów, bez plakatów z hasłem „Nie dla sportu!”. I co? Kraków zyskał, według różnych szacunków, od 0,5 do 1,6 miliarda złotych i kilka inwestycji, które zostaną z nami na lata.

Czy warto więc pytać mieszkańców o zdanie? Jeśli zadacie to pytanie politykom, każdy odpowie twierdząco i będzie coś bredził o dialogu. To bulshit! 

ZOBACZ TAKŻE: Filozof od finansów, czyli kazania Gibały na temat miejskiego budżetu

Bo gdyby Kraków przez wieki słuchał wyłącznie głosu większości, to do dziś nie mielibyśmy ani Wawelu, bo „po co komu taka kamienna ruina na wzgórzu”, ani Sukiennic, bo „handel pod dachem to fanaberia”. Teatr Stary pewnie nigdy by nie powstał, bo przecież „kto ma czas na sztukę, jak jest robota w polu”. Zamiast tramwajów jeździłyby konie. Rynek Główny dalej byłby parkingiem, bo „trzeba gdzieś zostawić auto, jak się idzie do knajpy”.

I tak wydajemy miliony, żeby się dowiedzieć, że nie chcemy wydawać milionów. I to właśnie nazywa się konsultacjami społecznymi.

A metro w Krakowie to takie zimowe igrzyska. Tylko zamiast ognia olimpijskiego mamy ogień podłożony pod dokumenty z planami metra.

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także