• Pozycja: Box 3
Przeczytasz w 4-8 minuty
dr Bartosz Banduła / sala obrad rady miasta

Zgasną latarnie, tramwaje staną, a śmieci zaleją ulice – tak brzmi czarny scenariusz, jeśli Kraków faktycznie znalazłby się na skraju finansowej przepaści. Opozycja alarmuje, że miejskie finanse są w ruinie i wkrótce odczują to wszyscy mieszkańcy. Jak jest naprawdę? Zapytaliśmy eksperta, który tłumaczy, gdzie leży problem i czy krakowski budżet naprawdę grozi załamaniem. Bez ściemy, bez politycznej narracji, bez populizmu.

Analityk finansowy, dr Bartosz Banduła z Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości w Krakowie oraz dyrektor finansowy w Offroad-Express, mówi nam, jak naprawdę wygląda budżet Krakowa, gdzie są największe problemy oraz jak je rozwiązać.

– Zarówno opozycja, jak i siły popierające prezydenta wybierają fakty selektywnie, tak, jak im pasuje – twierdzi rozmówca Łukasza Mordarskiego.

***

Kanał Krakowski: Czy Kraków rzeczywiście jest w dramatycznej sytuacji finansowej?

dr Bartosz Banduła: W prostych słowach wyjaśnię panu, na czym polega złożoność sprawy. Generalnie wszystkie duże metropolie mają problem – i jest to problem strukturalny, związany ze źródłami finansowania. Jeżeli chodzi o samorząd, mamy trzy źródła: dotacje, subwencje i dochody własne. Ogólnie rzecz ujmując, nie wystarcza to, by pokryć wszystkie wydatki – nawet te, które teoretycznie powinny być zabezpieczone z subwencji.

Podam przykład. W Krakowie od zawsze jest tak, że subwencja oświatowa nie zabezpiecza wszystkich wydatków na cele oświatowe miasta. I ten problem jest strukturalny, bo od kilkunastu lat nasze państwo nie chce zreformować kwestii zasilania, czyli źródeł finansowania samorządu terytorialnego. I to jest pierwsza płaszczyzna.

Druga płaszczyzna to kwestia związana ze środkami unijnymi. Pieniądze z Unii na inwestycje zabezpieczają tylko część całkowitych kosztów tych inwestycji. I tutaj mówimy o tzw. montażu finansowym, czyli takiej procedurze, w której np. 75% środków inwestycyjnych zabezpiecza Unia Europejska, a pozostałą część musi zabezpieczyć samorząd, który – jak już mówiłem – nie ma tych środków w budżecie. Powstaje więc dylemat: czy wziąć te środki, finansując się po części z kredytu i zrealizować inwestycję, czy nie brać ich wcale.

Apokaliptyczna wizja Krakowa po "bankructwie" wg. AI

I po trzecie – rządy mają różne pomysły, np. dotyczące rstrukturyzacji PIT-u. Mało osób na poziomie centralnym zdaje sobie sprawę, że jeśli podniesiemy kwotę wolną od podatku, zmniejszymy podatek dla osób fizycznych, bądź wprowadzimy więcej ulg, to najbardziej na tym cierpią nie budżet centralny, lecz samorządy. Dlaczego? Bo zgodnie ze źródłami finansowania samorządów około 37% dochodów z PIT-u to środki przelewane na konto gminy, w której mieszka dany podatnik lub w której wskazał urząd skarbowy do rozliczeń.

I teraz, jeżeli wprowadzamy coś takiego jak Polski Ład i kasujemy – choćby tylko na chwilę – PIT, to powstaje luka, której nikt nie zasypuje. Jeżeli podnosimy kwotę wolną od podatku albo dajemy dodatkowe ulgi, powstaje dziura, której również nikt nie wypełnia. 98% podatników to osoby z pierwszego progu podatkowego, czyli ci, którzy zarabiają mniej, a jednocześnie proporcjonalnie najwięcej wpłacają do budżetu państwa.

ZOBACZ TAKŻE: Drewnicki pisze do Tuska, Kocurek do Mikołaja. Kabaret żenady w Krakowie

Na wszystkie te trzy problemy należy nałożyć potrzeby inwestycyjne – rozbudowę dróg, infrastruktury miejskiej, z której w przypadku metropolii korzystają także mieszkańcy okolicznych gmin. Na przykład Trasa Łagiewnicka jest trasą transferową przez miasto, a finansowana jest ze środków Krakowa.

Mamy więc sytuację, w której chcemy mieć inwestycje, wysokiej jakości usługi i tanie bilety na komunikację miejską (do której miasto i tak dopłaca, bo ceny biletów nie równoważą kosztów), ale wpływy do budżetu miasta nie pokrywają wydatków.

W Krakowie od co najmniej 20 lat mówi się o dramatycznej sytuacji finansowej. Ponad 10 lat temu w gazetach pojawiały się teksty, że Kraków bankrutuje. To bicie piany czy realna groźba?

Samorząd nie może zbankrutować, bo nie ma takiej możliwości prawnej. W polskim prawie jest tyle bezpieczników, które zaczynają działać wcześniej, że nie może dojść do bankructwa miasta. W ostateczności powołany zostanie komisarz, który będzie miastem zarządzał i zrównoważy budżet.

Co wtedy?

I wtedy dopiero może zacząć się dramat, bo okaże się, że trzeba będzie np. „ściąć” połowę tramwajów i autobusów, zlikwidować dopłaty do przedszkoli publicznych itd. Nie brałbym jednak dzisiaj pod uwagę wprowadzenia komisarza w Krakowie z powodu trudnej sytuacji miasta. Natomiast są takie punkty w wieloletniej prognozie finansowej, które mogą być trudne.

To, co wydarzyło się teraz – czyli dodatkowa emisja obligacji – pokazuje, że rzeczywiście mamy w Krakowie problem.

Mówi Pan o tej drugiej emisji?

Tak. Bo pierwsza, ta sprzed około miesiąca, była emisją na wydatki inwestycyjne. Teraz natomiast mamy do czynienia z emisją, która rzeczywiście dotyczy wydatków bieżących, czyli takich, które powinny być finansowane z budżetu – z dochodów własnych bądź subwencji.

Zasada projektowania idealnego budżetu jest taka, że subwencje, dotacje i dochody własne finansują podstawowe działania, natomiast kredyty zaciąga się na inwestycje. Ale świat nie jest idealny. I dziś w Krakowie widzimy symptomy, że ktoś nie do końca zapanował nad wieloletnią prognozą finansową – i nagle trzeba coś „wykombinować”.

ZOBACZ TAKŻE: Wariat czy wizjoner? „W Polsce mnie nie chcą? To pojadę do Ameryki” [WYWIAD]

Emisja obligacji jest najprostsza, bo jest wyłączona z ustawy o finansach publicznych – nie trzeba na nią robić przetargu, jak na kredyty. Po prostu sekretarka rozsyła zapytanie do banków, banki odsyłają propozycje i wygrywa najlepsza oferta.

Podnoszenie podatków lokalnych jest o tyle skomplikowane, że istnieje limit ich podnoszenia

Czy Jacek Majchrowski zostawił Kraków w tak dramatycznym stanie, jak mówi o tym opozycja i grzmią niektóre media? Czy to już wina nowej władzy?

Oceniam to jako problem strukturalny – to nie jest sytuacja, w której można wskazać jednego winnego. U źródeł tego problemu stoi myślenie o naszym państwie. Chcemy mieć niskie podatki, ale opiekę socjalną i państwową na poziomie krajów skandynawskich. A tak się nie da.

Jeżeli ograniczamy podatki na poziomie centralnym, to już tam nie spina się budżet, a konsekwencją tego jest brak równowagi także w budżetach samorządów.

Dodatkowo takie miasta jak Kraków, Warszawa czy Poznań – duże metropolie – ze swoich środków obsługują zadania, które dotyczą gmin ościennych. Na przykład samochody z tych gmin wjeżdżają do Krakowa i korzystają z krakowskich dróg (szacunki mówią o kilkudziesięciu tysiącach aut dziennie), a za remonty i utrzymanie płaci tylko Kraków, czyli jego mieszkańcy. Nawet partycypacja w komunikacji miejskiej nie wystarcza, by zbilansować system z punktu widzenia obsługi tzw. obwarzanka.

Kraków / fot. Pixabay

Jeśli chodzi o kadencję profesora Majchrowskiego – starał się on wykorzystać potencjał środków unijnych, które napływały do Krakowa od 2004 roku. Musiał więc zabezpieczać wkład własny na inwestycje, i to jest racjonalne.

Co więc w dzisiejszej sytuacji powinny zrobić władze miasta?

Starać się zwiększać dochody własne.

Czyli podnosić podatki?

Podnoszenie podatków lokalnych jest o tyle skomplikowane, że istnieje limit ich podnoszenia. Można jednak zachęcać tzw. wewnętrznych migrantów zarobkowych do wskazywania krakowskiego urzędu skarbowego jako miejsca rozliczeń.

Powinien być też silniejszy lobbing dużych miast na rzecz wprowadzenia porządnej ustawy metropolitalnej, która zmieni zasady finansowania dużych ośrodków miejskich świadczących usługi na rzecz mniejszych społeczności. Teraz mamy sytuację odwrotną – bogate miasta płacą tzw. janosikowe na rzecz mniejszych, oddalonych ośrodków.

W przypadku Krakowa mamy komfortową sytuację, bo banki bardzo chętnie finansują dług

Mówi Pan o rozwiązaniach systemowych. Ale czy Kraków może zrobić coś doraźnie?

Nie.

Czyli nadal każdego roku będziemy dyskutować o dramatycznej sytuacji finansowej miasta?

Proszę spojrzeć na wieloletnią prognozę finansową – coś tam kiedyś zostało zapisane, ale my dokładamy do tego nowe wydatki inwestycyjne. Nie przyglądałem się jeszcze technicznie, jak będzie wyglądał np. „Pakt dla osiedli”, ale mówimy o tym, że chcemy wydać pół miliarda złotych na drobne inwestycje.

Jeśli ktoś będzie chciał zrealizować ten „Pakt”, a skończą mu się pieniądze w budżecie, będzie musiał znaleźć inne źródła finansowania – np. kredyt. Z jednej strony więc dokładamy kolejne działania inwestycyjne, a z drugiej nie mam wrażenia, że władze miasta w pełni kontrolują to, co się dzieje z wieloletnią prognozą finansową.

Czyli Kraków powinien zaprzestać tych działań inwestycyjnych?

Nie mówię, by całkowicie je kasować, ale mam wrażenie, że należałoby je urealnić.

Łukasz Gibała powiedział w rozmowie z LoveKraków.pl, że gdyby został prezydentem, miałby receptę na poprawę sytuacji finansowej miasta. Zaproponował między innymi redukcję etatów w urzędzie, zmiany w podejściu do zamówień publicznych i narzędzi IT i zwiększenie efektywności miejskich spółek. Jak Pan ocenia te rozwiązania?

Szanuję Łukasza Gibałę za jego społecznikowskie podejście do pełnienia funkcji radnego oraz jego interwencje dla mieszkańców. Nie zgadzam się jednak z poglądem, że redukcja etatów w urzędzie miasta czy wprowadzenie systemu IT do zarządzania miastem zniwelują obecną sytuację „jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”. Tego typu działania mogą przynieść (o ile w ogóle) jednorazowy efekt, a my ciągle rozmawiamy o problemie strukturalnym, trawiącym samorządy metropolii jak nowotwór od lat.

Bez zmiany filozofii myślenia o samorządzie, jego zadaniach własnych i zleconych oraz określeniu ich źródeł finansowania wraz z mechanizmami waloryzacji niewiele zdziałamy.

ZOBACZ TAKŻE: Populizm zamiast planu. Recepta Gibały na dług Krakowa nie trzyma się kupy

Dziś opozycja grzmi o fatalnej sytuacji miasta, ale przeciętny Kowalski raczej tego nie odczuwa. Lampy się świecą, tramwaje jeżdżą, śmieci nie zalegają na ulicach… Myśli Pan, że sytuacja finansowa przełoży się w końcu na życie mieszkańców?

Są takie gminy w Polsce, w których rzeczywiście trzeba było wprowadzać drastyczne programy naprawcze. W przypadku Krakowa mamy jednak komfortową sytuację, bo – jak dotąd – banki bardzo chętnie finansują dług. Polski sektor bankowy ma nadpłynność, co oznacza, że banki nie mają co robić z pieniędzmi, a miasto jest dla nich wygodnym adresatem, bo nie ma ryzyka bankructwa.

Gdyby ktoś miał zapamiętać tylko jedną rzecz na temat budżetu Krakowa, co by to było?

By nie patrzeć na sytuację finansową miasta przez pryzmat budżetu jednorocznego.

Konkretnie: jest źle czy opozycja bije pianę?

Zarówno opozycja, jak i siły popierające prezydenta wybierają fakty selektywnie – tak, jak im pasuje. Nie powiem, że sytuacja miasta jest zła, choć nie podoba mi się emisja obligacji na pokrycie wydatków bieżących. Zdaję sobie jednak sprawę, że miasto nie ma innego wyjścia, bo nie jest w stanie zrównoważyć budżetu standardowymi źródłami finansowania.

***

dr Bartosz Banduła

* dr Bartosz Banduła – analityk finansowy, wykładowca Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości w Krakowie oraz dyrektor finansowy w Offroad-Express

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także