Zbierzmy gnojówkę. Furę świeżego, naturalnego gówna prosto od krów z podkrakowskich wsi. I wylejmy ją – oczywiście w ramach happeningu – a… na przykład do biura takiego stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców - pisze nasz dziennikarz Łukasz Mordarski.
Słyszeliście? Banda oszołomów w maskach i fartuchach wtargnęła do krakowskiego magistratu i rozpyliła jakąś nieznaną substancję, która podrażniła oczy i błony śluzowe nieszczęsnych urzędniczek. A że akurat przy okienkach swoje sprawy załatwiali zwykli mieszkańcy, to cud, że w tych niespokojnych czasach (ruskie drony krążące nad Polską, widmo wojny na horyzoncie) nie wybuchła panika. Prezydent Miszalski słusznie grzmi: to akt agresji.
No i teraz te oszołomy tłumaczą się w sieci, że to przecież, hehe, fajny żarcik. Happening! Że oni to wcale nie rozpuszczali syfu, który wyżre ci oczy, ale jakiś „odświeżacz powietrza”. Wodę z mydłem. Albo po prostu miksturę bez szkodliwych substancji – bo tak twierdzą sprawcy, którzy po fakcie wrzucają filmiki na social media. Ciekawe, skąd mieli o tym wiedzieć ci ludzie w kolejce, którzy przyszli załatwić swoje codzienne sprawy?
Zamaskowany typ w fartuchu rozpyla coś na dzienniku podawczym, a oni niby jak mieli odczytać jego intencje? Że to nie gaz pieprzowy, tylko ekologiczny spray na muchy? Inna sprawa: skąd te przygłupy w ogóle wiedzą, jakie substancje i komu szkodzą? Chemicy z nich? Czy po prostu amatorzy happeningu, co liczą, że ich „sztuka” wybaczy im brak odpowiedzialności?
CZYTAJ TAKŻE: Krakowianie potępiają incydent w urzędzie. "To już terroryzm"
Fajny happening, no nie? No to idźmy dalej. Jako Kanał Krakowski mamy zajebisty, genialny pomysł! Zorganizujemy happening. Albo lepiej: performance. Bo to przecież będzie sztuka. Taka nowoczesna. Gówniana nawet – dosłownie.
Drodzy Krakowianie, zbierzmy gnojówkę. Kompost. Furę świeżego, naturalnego gówna prosto od krów z podkrakowskich wsi. I wylejmy ją – oczywiście w ramach happeningu – a… na przykład do biura takiego stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców.
Performance może wyglądać tak: najpierw zbierzemy od wszystkich chętnych po wiaderku gnoju. Później przeładujemy wszystko na taczki (albo i osiem taczek, dla dramatyzmu) i rozładujemy to wszystko w siedzibie stowarzyszenia Łukasza Gibały. Dlaczego Gibały? – zapytacie. A dlaczego nie? Tak sobie tylko hipotetyzujemy. Na mieście mówią, że radny lubi happeningi, więc być może tego typu performance też mu się spodoba. W końcu to jego styl: prowokacja, media, buzz.
Wylejemy mu gówno w biurze. Obleśne! – powiecie. Obrzydliwe? Przekroczenie granic? Nie żartujecie! Przecież to tylko gnojówka! Naturalna, nieżrąca substancja. Zapach polskiej wsi, eko-feromon dla much i symbol powrotu do korzeni. A przy okazji, smak mojej młodości (nie dopytujcie, to był tylko jeden drobny incydent). Za młodu (ponoć przypadkowo) wykąpałem się w niej i żyję. Czyli nie szkodzi.
CZYTAJ TAKŻE: Bojówka zaatakowała mieszkańców w urzędzie. Czy Gibała zatrzyma to szaleństwo?
Idąc tokiem rozumowania tych przygłupów, którzy rozpylili syf w magistracie, będzie super zabawa. Zero chemii, pełna biologia i jeszcze ekologicznie! Potem wrzucimy filmik: „To nie atak, to sztuka! Gnojówka jako metafora politycznego nawozu!”.
I teraz, Drodzy Czytelnicy, pytanie na dziś: czy wylanie komuś gówna na środek biura to jeszcze happening, czy już przekroczenie granic? Gdzie są te granice? Kto je wyznacza: „artysta” w masce czy ofiara z podrażnionymi oczami?
Dlaczego naturalna gnojówka o zapachu polskiej wsi jest lepsza lub gorsza od nieznanej substancji, którą jakieś przebrane oszołomy rozpryskują na dzienniku podawczym magistratu? Bo jedna śmierdzi, a druga piecze? A może obie to po prostu chamstwo opakowane w etykietkę, hehe, śmiesznego happeningu?
* Gdyby ktoś nie zrozumiał przesłania: nie nawołujemy do oblewania kogokolwiek gównem, ale stawiamy pytanie o granice politycznej walki.