Przeczytasz w 2-3 minuty
Owca i karp / fot. wikimedia

Grudzień w Krakowie. Mieszkańcy liczą każdą złotówkę, stoją w korkach, sprawdzają komunikaty o smogu i wkurzają się, że radni przegłosowali podwyżki cen biletów na komunikację miejską. A radna Aleksandra Owca postanawia skupić uwagę miasta na jednym „palącym” problemie: zakazie sprzedaży żywych ryb. To nie żart. To oficjalny apel, który pokazuje, jak daleko część miejskiej polityki odpłynęła od spraw naprawdę ważnych.

Owca wyskoczyła z apelem, który brzmi jak żywcem wyjęty z twitterowej bańki, a nie z realnego miasta, w którym żyją prawdziwi ludzie z prawdziwymi problemami.

„Kompletnie odklejona od rzeczywistości praktyka sprzedaży żywych ryb” – grzmi radna. To naprawdę dobrze musi się żyć w Krakowie, skoro problem pani radnej sprowadza się do tego, czy mieszkaniec kupi karpia żywego czy martwego.

Radna wzywa prezydenta i radę miasta do „wszelkich możliwych działań” zmierzających do zakazu sprzedaży żywych ryb. Wszelkich możliwych? To już nie apel. To polityczna demonstracja siły w sprawie, która leży kompletnie poza kompetencjami samorządu i poza zdrowym rozsądkiem. Prawo w Polsce reguluje kwestie ochrony zwierząt na poziomie krajowym. Miasto nie jest od ideologicznych zakazów, tylko od zarządzania przestrzenią, transportem i usługami dla mieszkańców.

I tu pojawia się pytanie: czy Owca w ogóle jeszcze pamięta, gdzie pracuje? Być może radna wybrana z komitetu Łukasza Gibały – tego samego, który z lubością deklaruje obrzydzenie do partyjniactwa – na chwilę zapomniała, że nadal zasiada w Radzie Miasta Krakowa, a nie w ławach sejmowych. Bo w tym apelu wyraźnie bardziej słychać liderkę ogólnopolskiej partii Razem niż miejską radną. Jakby już mentalnie wizualizowała sobie pracę posłanki i ćwiczyła ogólnokrajowe postulaty pod przyszłe wystąpienia. Tylko hola, hola – to wciąż nie Sejm. To Kraków. A mieszkańcy nie wybrali radnych po to, by robili ideologiczne próby generalne.

ZOBACZ TAKŻE: Teatr oburzenia. Aktywistka atakuje: jak to się stało?!

Ale w tym apelu nie chodzi o prawo ani skuteczność. Chodzi o sygnał. O pokazanie się. O moralny gest pod publiczkę. O łatwe lajki i poczucie wyższości wobec „zacofanego społeczeństwa”, które – o zgrozo – ma inne tradycje i inne potrzeby niż warszawsko-krakowska bańka lewaków aktywistów.

Gibała i Owca

Bo prawda jest taka: sprzedaż / kupno żywych ryb nie jest żadnym obowiązkiem. Kto nie chce – nie kupuje. Rynek od lat się zmienia, konsumenci głosują portfelem, a praktyka ta naturalnie zanika. Nie trzeba do tego ideologicznych zakazów i urzędniczego bata.

ZOBACZ TAKŻE: Mamy dzbana tygodnia. Laureatem zostaje Gibała i jego automat do uproszczeń

Najbardziej uderza jednak ton tego apelu: protekcjonalny, oderwany od realnych problemów mieszkańców, podszyty przekonaniem, że radna wie lepiej, jak ludzie powinni żyć, kupować i świętować. To nie jest empatia. To nie jest troska. To jest paternalizm w najczystszej postaci.

Jeśli radna Aleksandra Owca naprawdę chce walczyć o dobro Krakowa, niech zacznie od spraw, które realnie wpływają na życie mieszkańców. Bo w mieście, które ma setki innych problemów, moralna krucjata przeciwko żywym karpiom brzmi nie tylko absurdalnie. Brzmi po prostu jak kpina.

I to właśnie jest najbardziej „odklejone od rzeczywistości”.

Podobał Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym i obserwuj nas w mediach społecznościowych!

To pomaga nam zarabiać. Nie każdy w Krakowie może liczyć na bogatego tatę.

Czytaj także