Logo Kanał Krakowski
  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale

Obserwuj nas na:

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Reklama - duża
  1. Strona główna

Głos z kanału

Kraków zmienia się w poligon. Miastem zaczną rządzić patoaktywiści i krzykacze

Kraków zmienia się w poligon. Miastem zaczną rządzić patoaktywiści i krzykacze

06 listopada 2025 | 09:16

Jeszcze nie opadł kurz po tegorocznej imbie związanej z budżetem obywatelskim, a już mamy kolejny „wystrzałowy” pomysł, który ma sprawić, że władza w mieście będzie w rękach mieszkańców. Szczytna idea. W teorii. W praktyce skończy się tym, że Krakowem naprawdę rządzić będą patoaktywiści i garstka krzykaczy. W obecnych czasach news żyje dwa dni, więc zaraz wszyscy zapomną o gównoburzy związanej z budżetem obywatelskim. W skrócie było... tradycyjnie. Fala oburzenia, oskarżenia o układy, wyliczanki: kto „kupił głosy”, kto „zmanipulował wyniki”, a kto po prostu miał lepszy PR. Miało być obywatelsko, wyszło jak zwykle. Kilka wygranych projektów, masa rozczarowania i jeszcze więcej pretensji. Budżet obywatelski miał zbliżać mieszkańców do decyzji o mieście, a stał się kolejnym polem walki i źródłem nieufności. Zamiast wspólnoty – rywalizacja. Zamiast partycypacji – frustracja. ZOBACZ TAKŻE: Budżet obywatelski. W Krakowie jak zwykle: imba, "łapówka" i święte oburzenie I właśnie w takim momencie, gdy Kraków wciąż nie potrafi dojść do ładu z ideą tak zwanej partycypacji, władze miasta najwyraźniej uznały, że demokracja potrzebuje jeszcze większego zastrzyku adrenaliny. Wpadły więc na pomysł, który jest tak oderwany od rzeczywistości, że aż boli: referenda dzielnicowe w mieście, którego mieszkańcy ledwo pamiętają, że wybory do rad dzielnic w ogóle istnieją. To nie jest innowacja – to eksperyment na ludziach, który skończy się tym, że władzę w mieście przejmie garstka krzykaczy, patoaktywistów i nadaktywnych społeczników. Przypomnijmy sobie frekwencję w wyborach do rad dzielnic – zwykle ledwie zipie. A frekwencja w budżecie obywatelskim? Mieszkańcy mogą decydować, na co pójdzie pierdyliard złotych, a i tak mają to gdzieś. Ludzie nie interesują się lokalnymi sprawami. Są zajęci codziennym życiem, korkami, pracą, szkołą, dziećmi i tym, by przeżyć kolejny miesiąc. A prezydent proponuje, żeby teraz oddać im możliwość decydowania o inwestycjach lokalnych i funkcjonowaniu infrastruktury. To mniej więcej tak, jakby dać dzieciom pilota do samolotu i powiedzieć: „Proszę bardzo, sterujcie!”. ZOBACZ TAKŻE: Najważniejsza ulica w Krakowie tylko dla pieszych. Co planują aktywiści? Bo kto w praktyce pójdzie głosować w takich referendach? Grupa krzykaczy, patoaktywistów i społeczników, którzy zawsze znajdą sposób, żeby narzucić swoją wizję reszcie. A co zrobi reszta? Reszta mieszkańców będzie zajęta scrollowaniem Instagrama albo narzekaniem w kolejce do banku. I tak władza miasta – pozornie oddana ludziom – trafi w ręce wąskiej, bardzo aktywnej, ale absolutnie nie reprezentatywnej grupy. Oczywiście prezydent będzie tłumaczył, że to spełnienie jego obietnicy wyborczej, że to pionierskie rozwiązanie, że „partycypacyjnie” i „demokratycznie”. Ale jeśli obietnica jest niezbyt dobra – jak w tym wypadku – to można się zreflektować i nie ma co jej spełniać tylko po to, żeby brzmiało efektownie. I jeszcze jedno: koszt tego eksperymentu. W rzeczywistości to po prostu drogi teatr dla garstki nadaktywnych. Niech więc prezydent najzwyczajniej w świecie poczeka. Niech najpierw przekona mieszkańców, żeby w ogóle chcieli uczestniczyć w życiu lokalnym, zanim pozwoli im decydować o kreowaniu polityki w dzielnicach Krakowa. Bo na razie jest to robienie z Krakowa laboratorium demokracji. ZOBACZ TAKŻE: Kosek: „Prezydent Miszalski ma zbyt dobre serce” [WYWIAD] Kraków nie potrzebuje referendów dla samej idei, tylko realnych mechanizmów, które faktycznie angażują ludzi. Nie teatru dla patoaktywistów. W przeciwnym razie za chwilę okaże się, że cała polityka miasta jest w rękach garstki krzykaczy, a reszta mieszkańców może jedynie patrzeć, jak ich miasto zmienia się w poligon partycypacyjnych eksperymentów. Czy to jest demokracja, czy już szaleństwo? Osobiście znacznie bardziej podoba mi się styl rządzenia, w którym władza ma konkretne pomysły i po prostu je realizuje. Jak taran, bez oglądania się na garstkę wiecznie niezadowolonych. Dopiero potem można rozliczać, czy te decyzje były dobre, czy złe. Bo jeśli będziemy wszystko konsultować, ważyć każde zdanie i brać pod uwagę wszystkie opinie, to nie tylko i tak znajdzie się wielu niezadowolonych, ale też realizacja czegokolwiek będzie szła jak krew z nosa. Żaden pomysł nigdy nie zyska stuprocentowego poparcia, więc zamiast pytać wszystkich o zgodę, lepiej po prostu działać.

Więcej…

Budżet obywatelski. W Krakowie jak zwykle: imba, "łapówka" i święte oburzenie

Budżet obywatelski. W Krakowie jak zwykle: imba, "łapówka" i święte oburzenie

04 listopada 2025 | 08:27

Znowu się zaczęło. Ktoś wygrał, ktoś przegrał, ktoś się obraził, bo „to nie fair”, a ktoś inny krzyczy, że „to korupcja na skalę dzielnicy”. Budżet obywatelski w Krakowie – nasz lokalny kabaret, który co roku wraca jak katar po Sylwestrze. Jak jagody popite mlekiem. Tym razem poszło o to, że podobno ktoś kogoś zachęcał do głosowania w zamian za jakąś „nagrodę”. Klasyka: pseudo-łapówka w postaci kawy, koszulki albo darmowego treningu. Może też poszło o coś innego, ale – bądźmy szczerzy – nie chciało nam się nawet w to wczytywać. Skoro nikt nie został powalony przez służby i zakuty w kajdanki, to nie ma sensu się w tę gównoburzę wdrażać. Tak czy siak: lokalne media grzmią, aktywiści rwą włosy z głowy, a urzędnicy tradycyjnie udają, że są „zszokowani” i że coś zmienią, by za rok szoku było nieco mniej. Ale wiecie co? To wszystko nie ma najmniejszego znaczenia. Bo prawda jest taka, że ten cały budżet obywatelski interesuje może promil mieszkańców. No dobrze – procent, jeśli chcemy być precyzyjni. Głosuje garstka. Dosłownie garstka. A potem wszyscy udają, że to „głos ludu”. Tymczasem lud siedzi na Kazimierzu, pije kraftowe piwko i ma w dup*e, czy za te kilka milionów miasto zrobi kolejny mural, siłownię pod chmurką czy domek dla jeży. ZOBACZ TAKŻE: Przescrollowane. Gołodupiec Maślona, tropiciel Gibała i wspomnienia z więzienia Oburzą się pewnie lokalni aktywiści, ambasadorzy budżetu, „pisacze” projektów i inni tacy. Ale to tak mała grupa, że w skali miasta wręcz pomijalna. Nie ma się więc co dąsać i udawać, że jesteście ważniejsi i lepsi od tych, którzy nie kojarzą budżetu obywatelskiego nawet z nazwy. Od początku było to samo. Najpierw „Skrzydła Krakowa” – cokolwiek to miało znaczyć. Potem jakieś ścieżki zdrowia, ogródki społeczne, tańce i swawole w parkach, a teraz „Sporty dla mistrzów” czy inne „Mistrzowskie marzenia”. Co roku nowa afera, nowa awantura i to samo pytanie: po co nam to w ogóle? Bo to nie jest żaden „budżet obywatelski”. To budżet aktywistów, lokalnych cwaniaczków i tych, którzy wiedzą, jak ustawić kampanię w internecie, żeby zebrać parę tysięcy klików. Reszta Krakowa ma to totalnie gdzieś. I mogą władze miasta na głowie stawać, żeby to zmienić. Może prezydent Aleksander Miszalski zatańczyć na dachu magistratu w rytm czarnych rapsów. Może wiceprezydent Łukasz Sęk przebrać się za tramwajarza i zabrać wszystkich pasażerów na zielone pastwiska. Może w końcu dyrektor Mateusz Płoskonka wskoczyć na Sukiennice w kostiumie smoka Wawelskiego, żonglować pendrive’ami z wynikami głosowania i rapować o partycypacji do podkładu z hejnału mariackiego. Urząd może wypuścić viralowego TikToka z hasłem: „Twój głos, Twój Kraków, Twój chodnik!” I co? I nic. Ludzie i tak będą mieli to w dup*e. ZOBACZ TAKŻE: Krakowski paradoks. Bezrobotne darmozjady chcą zwalniać urzędników Nawet gdyby prezydent powtarzał co drugie słowo „dialog”, „partycypacja” i „współdecydowanie”, efekt byłby ten sam. Bo krakowianie mają swoje priorytety: ominąć turystów na Grodzkiej, złapać tramwaj przed zamknięciem drzwi i nie dać się rozjechać hulajnodze. Więc może czas w końcu przestać udawać, że to jakieś święto demokracji? Skoro co roku z tego tylko dym i żenada, to zróbmy porządek: skasować, zapomnieć, przestać się kompromitować. Niech kasa idzie tam, gdzie naprawdę jej potrzeba, a nie na kolejną „instalację artystyczną” z palet i farby w sprayu czy inne kopanie się po głowie następców Roberta Lewandowskiego. Zaraz powiecie, że Kraków nie może sobie tak po prostu tego badziewia wyłączyć jak światła na Plantach. Może co najwyżej lobbować, żeby coś się zmieniło. Ale nawet tego lobbowania nie będzie, bo ta władza – i centralna, i lokalna – jest taka super, hiper, mega, giga prospołeczna, że przecież i tak wszyscy będą udawać, że „to dla ludzi”. ZOBACZ TAKŻE: W Krakowie powstanie kolejka gondolowa?! "Wystarczy kilka słupów, lina i odrobina odwagi Tymczasem budżet obywatelski w Krakowie jest jak miejskie gołębie: wszyscy udają, że to część tradycji, a w praktyce tylko brudzą i nikt nie chce za to odpowiadać.

Więcej…

Krakowski paradoks. Bezrobotne darmozjady chcą zwalniać urzędników

Krakowski paradoks. Bezrobotne darmozjady chcą zwalniać urzędników

29 października 2025 | 18:54

W krakowskiej polityce trwa właśnie spektakl, przy którym Monty Python wygląda jak sprawozdanie budżetowe. Na scenie: Łukasz Gibała – filozof, wizjoner i samozwańczy pogromca biurokracji. Za nim jego dzielni giermkowie: radni, którzy z mównicy sypią hasłami jak ryżem na weselu. – "Wywalić na bruk kilkuset urzędników!" – grzmią chórem. Brzmi jak refren rewolucyjnej pieśni. Tyle że zamiast wolności, braterstwa i postępu, czeka nas biurokratyczny paraliż. Bo jeśli wszyscy „leniwi urzędnicy” polecą, to kto zajmie się setkami spraw, które codziennie ciągniemy do urzędu niczym Kinga Gajewska worek ziemniaków do DPS-u? Gibała to człowiek-orkiestra, a raczej filozof na kredyt od ojca. Urodzony w zamożnej rodzinie, wychowany w dostatku, nigdy nie musiał martwić się, czy starczy do pierwszego. Nie zarzut, broń Boże – fakt biograficzny. Ale zamiast pracować jak zwykli śmiertelnicy, woli filozofować – zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym.  ZOBACZ TAKŻE: "Gibała atakuje każdego, kto siedzi w fotelu prezydenta" [WYWIAD] Od dawna nie darzy urzędników szczególnym szacunkiem. W jednej z poprzednich kampanii uczynił z nich bohaterów satyrycznego spotu, przedstawiając ich jak nieudaczników z biurowego skeczu. Przesłanie było jasne: to nie system zawodzi, tylko ludzie w nim pracują. Od tamtej pory nuta pogardy powraca w jego narracji jak refren: łatwa, efektowna, chwytliwa. A jego otoczenie? Cała orkiestra samozwańczych reformatorów. Weźmy Łukasza Maślonę – tego, który „żyje dla miasta”, ale wygląda, jakby to miasto żyło dla niego. Bo żyje wyłącznie z diety radnego. Nie czuje ciężaru prawdziwej pracy, ale wie dokładnie, jak powinna wyglądać efektywna praca innych. Aleksandra Owca – aktywistka, gwiazda lewicy, która również żyje na nasz rachunek, bo „uczciwej pracy” nie ma. Poza byciem radną, oczywiście. A jednak i ona dołącza do chóru: „Mniej urzędników, więcej akcji!”. Brzmi odważnie, tylko że każda taka „akcja” kończy się chaosem, z którego wyłaniają się jedynie populistyczne hasła, konferencje i selfie z sesji. Przyznam się do czegoś. Kiedyś uważałem, że strażnicy miejscy to darmozjady zajmujący się błahymi sprawami. Do momentu, aż ktoś mi powiedział: „Idź do pracy w straży miejskiej – mamy wakaty”. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Że dostaje się nie pieniądze, tylko trud i odpowiedzialność, że trzeba się mierzyć z zarzyganymi żulami i codziennym bałaganem. Ja już, na szczęście, wyszedłem z tej mentalnej piaskownicy. Ale Gibała i całe jego zaplecze nadal w niej tkwią. W Biuletynie Informacji Publicznej co chwilę pojawiają się ogłoszenia o pracę w urzędzie. Wymagania spore, odpowiedzialność ogromna, prestiż żaden, a pensja niższa niż na kasie w Biedronce. Chętnych niewielu. ZOBACZ TAKŻE: Kraków zbankrutuje?! Oto wszystko, co MUSISZ wiedzieć o budżecie [WYWIAD] W tym krakowskim cyrku najłatwiej machać szabelką, gdy samemu nie trzeba sprzątać po bitwie. Kraków to nie abstrakcja, tylko żywe miasto – z korkami, śmieciami i tysiącem spraw, które ktoś musi załatwić. A ci, którzy nigdy nie orali ani w biurze, ani w fabryce, teraz uczą nas, jak orać urząd. „Wywalić kilkuset!” – mówią z zapałem, jakby to była gra komputerowa, a nie życie ludzi. Bo za każdą „czystką” stoi setka rodzin z kredytem, dziećmi i lodówką do napełnienia. Szanowni radni, zanim znów wyjdziecie na mównicę, usiądźcie choćby jeden dzień za tym biurkiem, które tak chętnie byście opróżnili. Posłuchajcie telefonu od wkurw***ego mieszkańca, podpiszcie setkę papierów, policzcie błędy w jednym wniosku. Może wtedy zrozumiecie, że populizm nie zastąpi pracy, a miotła to słaby symbol reformy.

Więcej…

Kraków - miasto, które się boi własnych pomysłów. Metro jak igrzyska

Kraków - miasto, które się boi własnych pomysłów. Metro jak igrzyska

28 października 2025 | 06:54

Kraków ma swoją obsesję. Nie smoka, nie lajkonika, nawet nie prezydenta. Tylko metro. Od lat miasto marzy, że gdzieś pod ziemią, w tej samej glinie, w której toną inwestycje i zdrowy rozsądek, popłynie wreszcie nowoczesność. I jak to z marzeniami bywa, najpierw jest entuzjazm, a potem… No właśnie. Pamiętacie, jak wiele lat temu Kraków starał się o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 roku? Najpierw były badania, z których wynikało, że 86 procent mieszkańców popiera ten pomysł. Kraków był gotów, by stać się „alpejskim” kurortem z widokiem na Wawel i bobslejami na Plantach. Ale potem przyszła rzeczywistość: akcja „Kraków przeciw igrzyskom”, głosy patoaktywistów, hasła o marnowaniu pieniędzy. Jak już atmosfera całkiem zgęstniała, to bach! Referendum. I co się okazało? Że z tych 86 procent tych samych mieszkańców, co wcześniej tak kochali olimpijski ogień, zdecydowana większość wolałoby jednak nie mieć go pod oknem. Bo wiadomo, dym szkodzi, a kosztuje jeszcze więcej. Tylko że wcześniej wydano kilka milionów, zmarnowano czas i pracę wielu osób. Logo I teraz mamy deja vu. Czyli metro. Najpierw: „Tak, tak, chcemy metra!”. I to dokładnie w tym samym referendum, co to krakowianie zagłosowali przeciw igrzyskom, w większości poparli pomysł budowy podziemnej kolejki. To był młyn na wodę lokalnych polityków. Nawet Jacek Majchrowski, choć sam był przeciwnikiem metra, zmusił swoich ludzi, by zrobili jakieś opracowania. A wszyscy inni (od prawa do lewa, od PiS-u do Lewicy), w każdej kampanii wyborczej obiecywali, że zbudują krakowianom metro. Następca Majchrowskiego rozrysował tunele, zamówił analizy, wydano pieniądze na raporty, mapy, konsultacje i power pointy. Wszystko wyglądało (ba, nadal wygląda) pięknie - jak folder deweloperski: „Nowoczesny Kraków 2040”. No ale teraz jesteśmy akurat w fazie przygotowywania budżetu na kolejny rok. I jak zawsze przy takich okazjach, politycy opozycji (kiedyś PO, teraz PiS) grzmią o dramatycznej sytuacji finansowej miasta, płacząc nad marnym losem miejskiego budżetu i snując apokaliptyczne wizje przyszłości. Po prostu krakowianie powinni być już przyzwyczajeni, że co roku o tej porze polityczne głowy gadają mniej więcej to samo, tylko zmieniają się nazwiska. CZYTAJ TAKŻE: Kraków ma swoją obsesję. Nie smok, nie lajkonik, nawet nie prezydenta.  I teraz ci sami krakowianie, co wcześniej chcieli metra, nagle go nie chcą. Bo za drogie, bo niepotrzebne, bo smog i korki można przecież rozwiązać rowerami i wiatą z fotowoltaiką. Tutaj macie kilka komentarzy z Facebooka. Źródło: FB Słuchać mieszkańców - w Krakowie brzmi to jak żart. Bo gdy się ich nie pyta, to krzyczą, że autorytaryzm. Gdy się zapyta, to zmieniają zdanie szybciej niż influencer poglądy po pierwszym hejcie. A potem zostają tylko rachunki za ekspertyzy i kilka kolorowych map, które trafią do muzeum „Kraków, miasto planów, których nie zrealizowano”. I żeby było śmieszniej - Majchrowski, ten sam, który nie doczekał się igrzysk zimowych, po prostu... zrobił (razem z PiS-em) Igrzyska Europejskie. Nikt nikogo o nic nie pytał, nikt niczego nie konsultował, a impreza się odbyła. Bez referendum, bez protestów, bez plakatów z hasłem „Nie dla sportu!”. I co? Kraków zyskał, według różnych szacunków, od 0,5 do 1,6 miliarda złotych i kilka inwestycji, które zostaną z nami na lata. Czy warto więc pytać mieszkańców o zdanie? Jeśli zadacie to pytanie politykom, każdy odpowie twierdząco i będzie coś bredził o dialogu. To bulshit!  ZOBACZ TAKŻE: Filozof od finansów, czyli kazania Gibały na temat miejskiego budżetu Bo gdyby Kraków przez wieki słuchał wyłącznie głosu większości, to do dziś nie mielibyśmy ani Wawelu, bo „po co komu taka kamienna ruina na wzgórzu”, ani Sukiennic, bo „handel pod dachem to fanaberia”. Teatr Stary pewnie nigdy by nie powstał, bo przecież „kto ma czas na sztukę, jak jest robota w polu”. Zamiast tramwajów jeździłyby konie. Rynek Główny dalej byłby parkingiem, bo „trzeba gdzieś zostawić auto, jak się idzie do knajpy”. I tak wydajemy miliony, żeby się dowiedzieć, że nie chcemy wydawać milionów. I to właśnie nazywa się konsultacjami społecznymi. A metro w Krakowie to takie zimowe igrzyska. Tylko zamiast ognia olimpijskiego mamy ogień podłożony pod dokumenty z planami metra.

Więcej…

Filozof od finansów, czyli kazania Gibały na temat miejskiego budżetu

Filozof od finansów, czyli kazania Gibały na temat miejskiego budżetu

23 października 2025 | 13:22

Łukasz Gibała znów objawił się Krakowowi jako prorok od ekonomii. Głos pewny, mina skupiona, gesty jak z greckiego amfiteatru – oto Mojżesz budżetu, który prowadzi nas ku ziemi obiecanej pełnej nadwyżek! Gdyby jeszcze dziury w budżecie dało się łatać samą gadaniną, Kraków byłby dziś bogatszy niż Dubaj po rekordowej sprzedaży ropy. Bo Gibała ma plan. Ma pomysł. Ma wizję. A przynajmniej lubi tak mówić, co ostatnio przypomniał w kilku wywiadach. Jeden z nich, w którym wcielił się w prezydenta Krakowa (trzy razy nie został wybrany, wieć musiał to sobie zwizualizować) możecie przeczytać w Lovekraków. ZOBACZ TAKŻE: Kraków zbankrutuje?! Oto wszystko, co MUSISZ wiedzieć o budżecie [WYWIAD] Każdy prezydent Krakowa to dla Gibały finansowy sabotażysta, każdy budżet to katastrofa. Majchrowski? Dramat. Facet, który doprowadził Kraków na skraj przepaści. Miszalski? Jeszcze gorzej. On pchnął Kraków w tę przepaść. A Gibała? On oczywiście wie najlepiej, jak to wszystko naprawić – z mikrofonem zamiast kalkulatora i miną filozofa, który właśnie odkrył sens podatku VAT. Łukasz Gibała / fot. Łukasz Michalik Tyle że w tej opowieści o „odpowiedzialności finansowej” jest pewien zgrzyt. Taki, którego żaden filozoficzny cytat nie przykryje. Bo zanim Gibała zaczął pouczać świat o ekonomii, sam miał dość poważny rachunek do wyrównania. Nie z Krakowem, nie z wyborcami – tylko z własnym ojcem. Dług. Nie metaforyczny, nie duchowy – twarde 230 milionów złotych. Dwieście trzydzieści milionów! Tyle, ile większość z Was, drodzy biedacy, nie zobaczy nawet w Excelu, chyba że przypadkiem wpisze za dużo zer. Ojciec budował firmy, inwestował, naprawdę liczył pieniądze. Syn liczy słowa. Ojciec prowadził interesy, syn prowadzi wykłady o finansach miasta. Ojciec liczył zyski, syn zlicza konferencje prasowe. A między nimi te 230 milionów, które jak cień idą za każdym jego wystąpieniem o „naprawie budżetu”. I trudno oprzeć się wrażeniu, że całe to prorokowanie o miejskich finansach to raczej próba odkupienia własnych błędów niż realny plan dla Krakowa. Bo jak wierzyć komuś, kto poucza innych o gospodarności, a sam nie potrafił spiąć rachunków we własnym domu? ZOBACZ TAKŻE: Populizm zamiast planu. Recepta Gibały na dług Krakowa nie trzyma się kupy Filozof z wykształcenia, prorok z ambicji, księgowy z wyobraźni. Gibała stał się symbolem tej osobliwej szkoły myślenia, w której wykład z etyki zastępuje tabelę w Excelu. I im więcej mówi o „rozsądnych finansach”, tym bardziej słychać, że to nie Kraków potrzebuje naprawy, tylko jego własne sumienie bilansu. Bo jeśli filozof zaczyna wykładać ekonomię, to zwykle kończy się to rachunkiem, który ktoś inny musi zapłacić.

Więcej…

Populizm zamiast planu. Recepta Gibały na dług Krakowa nie trzyma się kupy

Populizm zamiast planu. Recepta Gibały na dług Krakowa nie trzyma się kupy

22 października 2025 | 17:20

Łukasz Gibała obiecuje „odchudzić urząd”, przestać „rolować dług” i w rok wyprowadzić Kraków na finansową prostą. Brzmi jak plan? Nie. To podręcznikowy przykład populizmu. Zamiast liczb mamy slogany, zamiast strategii medialne hasła. Po latach w samorządzie Gibała wciąż zachowuje się, jakby nie wiedział, jak naprawdę działa miasto, którym chciałby zaczął rządzić. A jego recepta na dług to nie program naprawczy, tylko fantazja polityka, który myli budżet Krakowa z arkuszem w Excelu. Gibała udzielił portalowi LoveKraków wywiadu, w którym ogłosił swoją „receptę na zadłużenie miasta”. Brzmi efektownie: odchudzić urząd, zlikwidować stanowiska polityczne, przestać „rolować dług” i już w pierwszym roku osiągnąć nadwyżkę budżetową. Problem w tym, że pod tymi hasłami nie ma konkretów, liczb ani znajomości prawa, które reguluje funkcjonowanie samorządów. To nie jest plan – to czysty populizm, podszyty niewiedzą o tym, jak naprawdę działa miasto. 1. „Odchudzić urząd” – hasło dobre na ulotkę, fatalne w praktyce Gibała zapowiada redukcję etatów i „likwidację stanowisk politycznych”, co ma dać „oszczędności rzędu setek milionów”. Tyle że każda taka operacja kosztuje. I to sporo. Odprawy, procesy sądowe, koszty reorganizacji, a potem… konieczność zatrudnienia firm zewnętrznych, które wykonają tę samą pracę, tylko drożej. W dodatku ustawa o pracownikach samorządowych nie pozwala na proste „zwolnienie, bo chcemy taniej”. Są procedury, terminy, konsultacje, a każda decyzja może być zaskarżona. Gibała mówi o tym tak, jakby nigdy nie słyszał o istnieniu związków zawodowych ani Regionalnej Izby Obrachunkowej. Po tylu latach w radzie miasta to co najmniej zaskakujące. 2. „Nagrody dla najlepszych urzędników” – prawny zgrzyt Gibała obiecuje, że część „zaoszczędzonych” pieniędzy przeznaczy na nagrody dla urzędników. Brzmi to dość sympatcznie, ale jest niezgodne z zasadami finansów publicznych. Nagrody w urzędzie nie mogą być przyznawane „bo się starali”. Muszą mieć konkretne podstawy w regulaminie i realne osiągnięcia do udokumentowania. Inaczej RIO może takie decyzje zakwestionować. Gibała zdaje się nie wiedzieć, że pieniądze w budżecie miasta nie są prywatną kasą tatusia. W samorządzie nie działa zasada „zabiorę jednym, dam drugim”. Każda złotówka ma paragraf, a nagrody – szczególnie masowe – muszą mieć podstawę prawną i pokrycie w planie finansowym. 3. „Nadwyżka już w pierwszym roku” – magia zamiast matematyki Według Gibały, już po roku od cięć Kraków miałby mieć nadwyżkę. To brzmi tak, jakby ktoś pomylił budżet miasta z domowym portfelem.Nadwyżka operacyjna to nie efekt dobrej woli, tylko różnica między dochodami bieżącymi a wydatkami bieżącymi. Nie da się jej uzyskać jednym cięciem etatów. Do tego dochodzą jednorazowe koszty zwolnień, odpraw i reorganizacji. Nawet gdyby założenia Gibały były możliwe – realny efekt zobaczylibyśmy po kilku latach, nie po kilku miesiącach. To nie wizja ekonomiczna, tylko życzeniowe myślenie. 4. „Nie będziemy rolować długu” – nieporozumienie w czystej postaci Kolejny chwytliwy slogan brzmi: „nie stać nas na dalsze rolowanie długu”. Brzmi odważnie, ale w rzeczywistości refinansowanie zobowiązań to nie fanaberia, tylko normalne narzędzie zarządzania płynnością. Samorządy w całej Polsce z niego korzystają. Inaczej nie byłyby w stanie utrzymać inwestycji i usług publicznych. Zakaz rolowania długu oznaczałby konieczność natychmiastowej spłaty wszystkiego, a to z kolei wymagałoby drastycznych cięć lub podwyżek podatków lokalnych. Innymi słowy: Gibała proponuje rozwiązanie, które mogłoby doprowadzić do zapaści finansowej miasta. Takie deklaracje zdradzają brak zrozumienia dla mechanizmów budżetowych, które – jak na osobę z wieloletnim stażem w samorządzie – są wręcz elementarne. 5. „To wina rządu” – najstarszy trik w podręczniku populizmu Nowy prezydent, zapytany o problemy finansowe Krakowa, wskazuje winnego: Warszawę. Owszem, zmiany podatkowe w ostatnich latach faktycznie uderzyły w dochody miast, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Twierdzenie, że „rząd powinien zwracać 100% kosztów edukacji” to hasło polityczne, nie realny plan. System subwencji oświatowej i finansów publicznych nie jest uzależniony od woli premiera, tylko od ustaw i rozporządzeń. Podobnie z VAT-em i środkami z KPO – Gibała mówi o nich tak, jakby premier mógł jednym podpisem przelać miastu miliardy. To kompletne uproszczenie, które dobrze brzmi w mediach, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Podsumowanie: Populizm w czystej postaci W wywiadzie dla Lovekraków.pl, z założenia Gibała miał się wcielić w rolę prezydenta Krakowa. Tymczasem trudno oprzeć się wrażeniu, że Gibała wciąż myśli jak opozycyjny radny, a nie potencjalny prezydent odpowiedzialny za 9-miliardowy budżet. Po tylu latach w samorządzie nie zorientował się, jak naprawdę funkcjonuje miasto, jak działa ustawa o finansach publicznych, jak wygląda procedura zwolnień czy na czym polega nadzór RIO. Jego „recepta” to zestaw medialnych haseł, które mają dobrze brzmieć w nagłówkach, ale nie wytrzymują zderzenia z prawem ani matematyką. Kraków potrzebuje strategii, nie sloganu. Bo miastem nie zarządza się hasłem „odchudzić urząd”. Miastem zarządza się wiedzą, doświadczeniem i liczbami, a tych w planie Łukasza Gibały po prostu nie widać.

Więcej…

"Odkuto z drogi aktywistę i z kawałem asfaltu na dłoni odesłano do lekarza"

"Odkuto z drogi aktywistę i z kawałem asfaltu na dłoni odesłano do lekarza"

22 października 2025 | 12:21

Nie będę oceniał słuszności jakichkolwiek protestów – czy politycznych, czy proklimatycznych. Zauważmy tylko, że zwykle ci, do których protest powinien dotrzeć, są gdzieś daleko. Przywódcy państw, wojskowi dowodzący operacjami militarnymi, ministrowie, szejkowie, czy inni bogacze decydujący o losach świata: raczej nie stoją w korku na drodze po zablokowaniu Wisłostrady, nie ściskają się  przed obrazami w publicznej galerii, czy – przy całym szacunku dla tych placówek – nie tkwią w wąskich rzędach fotelików Opery Krakowskiej, czy w salce teatralnej Cricoteki – pisze nasz publicysta Paweł Królik. Przerwany spektakl w Operze krakowskiej i odwołane spotkanie z niemiecką noblistką Herthą Mueller – to dwie sprawy, które w ostatnim tygodniu poruszyły część Krakowian. Obydwie mają wspólny mianownik, protesty polityczne, które spowodowały, że Bogu ducha winni odbiorcy kultury nie mogli wziąć udziału w zaplanowanych wydarzeniach. Pokrótce: propalestyńska grupa protestujących przerwała spektakl „Ariadna na Naxos”, żeby poinformować wszystkich pozostałych widzów, że powstał on w koprodukcji z operą z Tel Avivu. Protestujący zapłacili za swoje bilety. ZOBACZ TAKŻE: Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto "troską o miasto" W przypadku niemieckiej pisarki Herthy Mueller wystarczyło, by jedno z jej publicznych wystąpień odebrane zostało jako bezwarunkowe poparcie dla izraelskiego sposobu prowadzenia wojny, co od razu sprowokowało  serię nienawistnych wpisów pod adresem autorki, gdy tylko ogłoszono w mediach społecznościowych wydarzenie z jej udziałem w Krakowie. Dyrektorka Cricoteki ostrzegła więc panię Mueller, że może być niebezpiecznie, a ta przestała odbierać maile i telefony. Od razu przypomniała mi się akcja aktywistów Just Stop Oil, którzy zupą pomidorową oblali „Słoneczniki” van Gogha w galerii w Londynie; kilka akcji z przyklejaniem się w galeriach sztuki, czy też blokowaniem dróg przez Ostatnie pokolenie, występujące również w Warszawie. I chcę tutaj dodać, że nie będę oceniał słuszności jakichkolwiek protestów – czy politycznych, czy proklimatycznych. Bo zawsze można podać tyle samo argumentów za, co i przeciw którejś z postaw. Zauważmy tylko, że zwykle ci, do których protest powinien dotrzeć – są gdzieś daleko. Przywódcy państw, wojskowi dowodzący operacjami militarnymi, ministrowie, szejkowie, czy inni bogacze decydujący o losach świata: raczej nie stoją w korku na drodze po zablokowaniu Wisłostrady, nie ściskają się  przed obrazami w publicznej galerii, czy – przy całym szacunku dla tych placówek – nie tkwią w wąskich rzędach fotelików Opery Krakowskiej, czy w salce teatralnej Cricoteki. ZOBACZ TAKŻE: Wariat czy wizjoner? „W Polsce mnie nie chcą? To pojadę do Ameryki” [WYWIAD] Ale z drugiej strony, kto wie? Może jeden z widzów opery właśnie dzień wcześniej przelał pół wygranej pieniężnej na cel bliski sercom protestujących? Może ktoś czekał na spotkanie z Herthą Mueller by zadać jej tak skomplikowane pytanie, na które nie potrafiłaby odpowiedzieć i musiałaby zmienić swoje zdanie? Może wreszcie ktoś stał w korku w autobusie, bo właśnie jechał do salonu samochodowego odebrać auto wodorowe, tuż po pozbyciu się samochodu spalinowego? Dlatego uważam, że oprócz karania zgodnego z polskim prawem powinno się również kreatywnie podejść do dobitnego uświadamiania protestujących. Widziałem gdzieś, że w Niemczech odkuto z drogi aktywistę i z kawałem asfaltu na dłoni odesłano do lekarza, gdyż stan ten nie zagrażał życiu, by czyścić mu dłoń na miejscu. Rozwinąłbym tę myśl w kierunku chińskiej tortury, i protestującym na koncertach wręczał słuchawki z zapętlonymi utworami, które przerwali – tak na 24 godziny. Albo z nagranymi utworami Herthy Mueller czytanymi przez autorkę w oryginale.

Więcej…

Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto "troską o miasto"

Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto "troską o miasto"

22 października 2025 | 08:50

Kraków znów kwitnie, tym razem w histerii. Zakwitł Krokus, a wokół niego tłum, który z wielkim dramatyzmem krzyczy, że „ratuje swoją przestrzeń”. Jaką przestrzeń? Tę między Rossmannem a parkingiem, gdzie połowa ludzi przyjeżdża SUV-em po kapcie z Pepco i sushi z Auchan? Centrum handlowe Krokus przy al. Bora-Komorowskiego zostało sprzedane deweloperowi, który planuje zmienić jego funkcję z handlowej na mieszkaniową. - Grozi nam zarówno potencjalna likwidacja sklepu, jak i bardzo wysoka zabudowa terenów wokół Krokusa. Stąd potrzeba działania – grzmi jakiś człowiek na grupie facebookowej. CZYTAJ TAKŻE: Wariat czy wizjoner? „W Polsce mnie nie chcą? To pojadę do Ameryki” A więc, Moi Drodzy, okazało się, że Krokus to nie jakieś tam zwykłe centrum handlowe. To dobro wspólne, miejsce spotkań pokoleń, symbol lokalności, niemal krakowski Luwr z Carrefourem czy innym Auchanem zamiast Mona Lisy. Bo przecież jak deweloper przychodzi z koparką, to zaraz krzyczą, że to barbarzyństwo, gwałt na miejskim krajobrazie, i że ktoś „chce dysponować naszą przestrzenią”. No ludzie kochani, tam nawet nie ma dwóch krzaków na krzyż, by ich bronić i wmawiać reszcie, że to teren zielony. Tam jest betonowa pustynia. I nie, to nie jest Wasza przestrzeń. To czyjaś działka. Prywatna. Ktoś ją kupił za własne pieniądze, płaci podatki i ma prawo postawić tam choćby piramidę Cheopsa z apartamentów premium i z Żabką w piwnicy. Ale nie, w Polsce najwięcej do powiedzenia o cudzej ziemi mają ci, którzy na własnej nie potrafią utrzymać nawet pelargonii przy oknie. I jak to zwykle bywa, najgłośniej krzyczą ci, którzy już swoje mieszkanie kupili. Kiedy deweloper budował ich blok, to była „inwestycja w przyszłość”. Kiedy teraz buduje sąsiadowi to już „niszczenie krajobrazu i przyrody”. CZYTAJ TAKŻE: Drewnicki pisze do Tuska, Kocurek do Mikołaja. Kabaret żenady w Krakowie W Krakowie deweloperzy to dziś nowi diabli wcieleni. Każdy polityk i każdy samozwańczy aktywista wytarł sobie nimi gębę. I buty. A przecież - paradoksalnie - to oni są jedyną grupą, która faktycznie coś buduje. Dają ludziom dach nad głową, miejsca pracy, czasem nawet park kieszonkowy z fontanną, żeby było co wrzucić na Instagram. Ale nie, to nie wystarczy. Bo „deweloperka zabija duszę miasta”. No tak, lepiej, żeby została ta dusza w postaci pustego parkingu i zamkniętego Auchan, bo na tym się skończy, jak zaczną się sądowe przepychanki. Taki szkieletor, tylko trochę niższy. Wielkopowierzchniowy. Wtedy będzie można mówić, że „kiedyś to było, jak był Krokus”, i wspominać, jak się tam chodziło po bułki w 2003 roku. Ci wszyscy obrońcy Krokusa zachowują się po prostu tak, jakby włamali się komuś do mieszkania i zaczęli mu przestawiać meble. To teraz sobie wyobraźcie: przychodzi sąsiad i mówi, że nie możecie przenieść kibla, bo „on się przyzwyczaił, że wasz stoi w rogu”. I jeszcze zbiera podpisy na Facebooku. CZYTAJ TAKŻE: Przescrollowane. Gibale się kurczy, Miszalskiemu grożą, a Jaśkowiec zasłania dzieci W Polsce każdy zna się na wszystkim: na medycynie, piłce nożnej i planowaniu przestrzennym. I każdy ma coś do powiedzenia o tym, co ktoś inny robi na swojej ziemi. Krokus się kończy, świat idzie dalej. Bloki powstaną, ludzie się wprowadzą, za rok otworzą tam nowy Rossmann, a protestujący pójdą po antyperspirant i nawet nie zauważą, że to już tam. I że to o to robili tyle krzyku. Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy nie potrafią się pogodzić ze zmianą. Bzdura! Potrafią. Pod warunkiem, że zmiana nie dotyczy ich ulicy.

Więcej…

Drewnicki pisze do Tuska, Kocurek do Mikołaja. Kabaret żenady w Krakowie

Drewnicki pisze do Tuska, Kocurek do Mikołaja. Kabaret żenady w Krakowie

20 października 2025 | 20:25

Krakowscy radni PiS w końcu odkryli winnego rzekomo dramatycznej sytuacji finansowej miasta. Nie, nie chodzi o wieloletnie zaniedbania, brak reform czy wprowadzenie Polskiego Ładu przez Morawieckiego. Winny jest, oczywiście, Tusk. Bo przecież wiadomo: Tusk odpowiada za wszystko. Inflację, pogodę, korki na Zakopiance i brak kredy w szkołach. Radni PiS grzmią, że sytuacja masta jest dramatyczna i złożyli rezolucję do rządu, ministra finansów i minister edukacji, w której domagają się pilnego zwiększenia subwencji oświatowej i wsparcia finansowego dla samorządów. Jak argumentują, dziś Kraków musi finansować podstawowe wydatki – w tym pensje nauczycieli – z kredytów. – Skoro premier Tusk przysłał nam Miszalskiego, niech teraz bierze za niego odpowiedzialność! – mówił radny Michał Drewnicki (wirtuoz pustosłowia, czarodziej frazesów, guru przemówień, które nic nie znaczą) jakby premier osobiście opróżniał miejską kasę na pierogi w Sukiennicach. Tak, Panie Radny, Tusk gdzieś w KPRM-ie trzyma sobie subwencję oświatową w skarpecie i zastanawia się, czy Kraków zasłużył na prezent. ZOBACZ TAKŻE: Kraków bankrutuje. Sytuacja jest dramatyczna. "Dług wymknął się spod kontroli” Niech Pan nie zapomina, że gdy rząd był „Wasz”, też nie potrafił tych pieniędzy znaleźć. Ale wtedy to była „odpowiedzialna polityka budżetowa”, a dziś mamy „zamach na edukację”. (A tak przy okazji: Kraków tylko raz za rządów Majchrowskiego wziął pożyczkę na bieżące wydatki – dokładnie wtedy, gdy Morawiecki wprowadził Polski Ład i wbijał gwóźdź w trumnę samorządowych budżetów). I wtedy pojawił się Bartłomiej Kocurek – pierwszy fighter krakowskiej PO, Mamed Khalidow lokalnej polityki. Niczym Chuck Norris finansów publicznych, Kocurek nie tłumaczył, on po prostu nokautował absurdem. Wszedł w rezolucję PiS jak Lewandowski w obronę San Marino: z takim luzem i precyzją, że nawet papier musiał łapać oddech. Gdy inni machali sztandarami i krzyczeli o Tusku, on jednym zdaniem przewrócił cały stolik. Nietoperz ironii wleciał do świątyni populizmu i zgasił światło. PiS chciał poważnej debaty. Tymczasem wyszedł kabaret, w którym Kocurek rozdawał role, pisał scenariusz i sprzątał po występie. Jego poprawka to literacki majstersztyk: w miejsce Sejmu, Senatu i ministrów wstawił Świętego Mikołaja, Dziada Mroza i Dobrą Wróżkę. I wiecie co? To wreszcie ma sens. Bo dokładnie tyle samo realnych szans na pieniądze ma Kraków od Tuska, co od Dobrej Wróżki. ZOBACZ TAKŻE: Polityk PiS zapowiada ofensywę: "Wszyscy, byle nie Miszalski i jego klakierzy" [WYWIAD] Kocurek uderzył w sedno i wystawił PiS-owi lustro. Pokazał, że ich „rezolucje” to nie akty prawne, tylko listy do Gwiazdora, z błaganiem o kasę, której i tak nie można wysłać, bo konstytucja, bo przepisy, bo logika. Ale po co logika, skoro są kamery i wyborcy, którzy, najwyraźniej, kupią każdą bajkę, byle miała złego Tuska i dobrego PiS-owca? To nie polityka, to kabaret. A Kocurek wbił im szpilę grubą jak stalówka Montblanca: skoro piszecie listy bez sensu, przynajmniej piszcie je do tych, którzy mają tradycję w spełnianiu życzeń. Owszem, Dziad Mróz nie istnieje. Ale przynajmniej w bajkach pojawia się raz w roku – w przeciwieństwie do rządowego zrozumienia dla samorządów. ZOBACZ TAKŻE: Kto płaci za nagonkę? Kocurek mówi o inwigilacji. Padają nazwiska [WYWIAD] I tak PiS-owska rezolucja, która miała być poważnym apelem do rządu, stała się materiałem na wigilijny skecz. Kocurek, chcąc nie chcąc, zagrał rolę reżysera: wyciągnął ich z politycznej mowy-trawy i ustawił w szeregu razem z dziećmi, które wierzą, że napisanie listu wystarczy, by dostać prezent. Tyle że w tym przypadku nawet Święty Mikołaj nie chce mieć z nimi nic wspólnego.

Więcej…

Ławka dialogu, czyli siedź i mów, że ci źle

Ławka dialogu, czyli siedź i mów, że ci źle

17 października 2025 | 08:42

Są takie pomysły w polityce, które z założenia mają wyglądać dobrze na zdjęciu. Oto prezydent, skromnie, w koszuli, z kubkiem wody, siada na ławeczce. Obok mieszkańcy: zatroskani, autentyczni, z listą problemów w notatniku. I tak oto mamy „dialog”. Brzmi pięknie. Tylko... po co? Bo czym jest ta słynna „Ławka dialogu”? Ot, objazdowy talk-show, w którym prezydent wysłuchuje, że gdzieś na Klinach jest dziura w drodze, że na Kurdwanowie płytki na chodniku klawiszują (czyli stukają, gdy pada deszcz), że na Prądniku trawa w pasie drogowym zbyt wysoka, a na Grzegórzkach ktoś chce więcej koszy na śmieci. W tle błyska aparat urzędowego fotografa, a na Facebooku pojawia się post: „Rozmawiamy z mieszkańcami! Wasz głos jest dla nas ważny”. Na tych spotkaniach jest trochę jak na zebraniach wspólnoty mieszkaniowej – przeważnie ci sami ludzie, zazwyczaj te same tematy. Jedni pytają o parking, drudzy o psy bez smyczy, a trzeci o to, kiedy wreszcie naprawią tę studzienkę, co hałasuje jak dzwon mariacki o szóstej rano. Władze notują, przytakują, tłumaczą i cykl się zamyka. ZOBACZ TAKŻE: Kraków bez serca dla zwierząt. "Nie pochowam żony obok psa" Tylko że ilu mieszkańców naprawdę to obchodzi? Garstkę. Reszta to społecznicy, aktywiści, radni dzielnicowi i paru urzędników, którzy muszą tam być, bo muszą i już. Zwykli ludzie? Oni mają ważniejsze rzeczy do roboty niż siadać na ławce z prezydentem. Oni dialogują z życiem, nie z władzą. Ławka dialogu Właściwie ta cała „Ławka dialogu” przypomina trochę taki miejski konfesjonał. Każdy przychodzi, żeby się wyżalić, a prezydent wysłuchuje i mówi: „Zajmiemy się tym”. I choć wiadomo, że nikt nie oczekuje cudów, to każdy chce, żeby ktoś choć przez chwilę go potraktował poważnie. A potem wraca do domu z poczuciem, że „może coś się ruszy”. Może. Ale paradoks tej ławeczki jest piękny. Bo teraz, gdyby Miszalski nagle przestał jeździć po tych dzielnicach, pierwsze, co by się pojawiło w nagłówkach medialnych, to: „Prezydent odwraca się od mieszkańców! Władza nie chce słuchać ludzi!”. Więc musi siadać. Z uśmiechem, z empatią, z notatnikiem pełnym drobnych spraw, których i tak nie da się załatwić od ręki. Bo teraz jest zakładnikiem własnej ławeczki. ZOBACZ TAKŻE: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] Tym bardziej, że to właśnie na tej ławce Miszalski wypłynął w kampanii wyborczej. To był jego znak rozpoznawczy, jego rekwizyt sceniczny, jego symbol „nowego stylu prezydentury”. Ławka była jednym z kół napędowych kampanii, obietnicą rozmowy, otwartości i bliskości z ludźmi. I wtedy to zadziałało: kamera, słońce, parę uśmiechów, parę cytatów do mediów. Co więcej, działa i teraz. Bo nawet polityczni oponenci obecnego prezydenta chwalą go za otwartość i dialog. – Majchrowski zamknął się w gabinecie za parą drzwi. Miszalski organizuje Ławki dialogu, potrafi rozmawiać z mieszkańcami - przyznał w rozmowie z Kanałem Krakowskim radny Michał Drewnicki z PiS. ZOBACZ TAKŻE: Polityk PiS zapowiada ofensywę: "Wszyscy, byle nie Miszalski i jego klakierzy" [WYWIAD] No i teraz nie ma wyjścia. Trzeba tę Ławeczkę kontynuować. Bo jak się wycofać? Głupio. Bo wtedy tytuły gotowe: „Prezydent już nie siada z mieszkańcami”. Więc trzeba siadać dalej, choćby w śmierdzącej potem salce gimnastycznej, choćby w jesienny wieczór, który lepiej spędzić pod kocem i przy Netfliksie, choćby wśród tych samych osób, mówiących jedno i to samo. Trochę jak muzyk, który stworzył hit i teraz musi go grać na każdym koncercie. Nawet jeśli już dawno ma go serdecznie dość. „Ławka dialogu” stała się taką „Jesteś szalona”. Z tą różnicą, że tu nikt nie tańczy. Aleksander Miszalski podczas Ławki dialogu I może właśnie wtedy, gdy ta ławeczka zniknie, gdy symbolicznie zostanie przeniesiona do magazynu i przykryta plandeką, ktoś powie: „a jednak fajnie było, że ktoś próbował pogadać”. Bo w Polsce dopiero jak coś się skończy, to zaczynamy to doceniać. Więc siedźmy dalej. Słuchajmy. Udawajmy, że od tej rozmowy świat się zmienia. Bo jeśli nie Ławka dialogu, to co nam zostaje? Fotel monologu? Z tego fotela przez dwie dekady przemawiał do ludu Jacek Majchrowski. Zza drzwi gabinetu, zza szeregu dyrektorów i zastępców. I wtedy wszyscy mówili, że to prezydentura zamknięta, odgrodzona, nieprzystępna, głucha na głos mieszkańców. Lud mówił raczej pod nosem, a nie do mikrofonu. ZOBACZ TAKŻE: Kraków bankrutuje. Sytuacja jest dramatyczna. "Dług wymknął się spod kontroli” Więc dziś mamy epokę „ławki”. Otwartości, kontaktu, rozmowy. Zmiana stylu, symbol nowego rozdania. Tyle, że każda skrajność ma swoje cienie. Bo o ile Majchrowski zamknął się w gabinecie, to Miszalski otworzył się chyba za bardzo. I teraz nie może się od tego dialogu uwolnić. Każde spotkanie to godziny słuchania o wszystkim: od psich wybiegów, przez rozkład jazdy, po tajemnicze sygnały świetlne z sygnalizacji, które „migają nie tak jak kiedyś”. Spotkanie z mieszkańcami w ramach Ławki dialogu I wiecie co? Wcale się nie dziwię, że poprzedni prezydent wolał zostać w fotelu i zamknąć się za podwójnymi drzwiami. Czasem to po prostu zdrowsze. Bo kto raz usiądzie na „ławce dialogu”, ten już nie wstanie. Nie dlatego, że mu wygodnie, tylko dlatego, że każda kolejna rozmowa wciąga go głębiej w tę miejską matnię codziennych żalów, próśb i pretensji. Ale może tak właśnie ma wyglądać ta nowa demokracja lokalna? Prezydent jako psycholog, moderator, ksiądz, lekarz i jasnowidz w jednym. Jedni przychodzą, by rozwiązać problem, inni by się po prostu wygadać. A „ławka dialogu” stoi, trwa i czeka, aż znowu ktoś na niej usiądzie, żeby powiedzieć: „panie prezydencie, ja zajmę tylko chwilkę…”. ***  Najbliższa „Ławka dialogu” odbędzie się we wtorek, 21 października, na Prądniku Czerwonym, w Szkole Podstawowej nr 114 przy ul. Łąkowej 31. A gdyby ktoś chciał się przekonać, z jakimi naprawdę sprawami przychodzą mieszkańcy i upewnić się, że w tym felietonie nie ma przesady, może zajrzeć na oficjalną stronę Krakow.pl, gdzie publikowane są pytania padającego podczas spotkań z mieszkańcami oraz odpowiedzi miejskich jednostek. Stanisław Kracik, Aleksander Miszalski i Jakub Kosek Zdjęcia w tekście pochodzą z oficjalnego profilu Aleksandra Miszalskiego na Facebooku.

Więcej…

Bez przyspieszenia. Dokąd płynie krakowska brygantyna?

Bez przyspieszenia. Dokąd płynie krakowska brygantyna?

16 października 2025 | 09:45

– Panie Prezydencie, niech Pan tupnie nogą. Niech Pan uruchomi wszystkich tych ludzi, których ściągnął Pan do urzędu, jednostek i spółek. Przecież brygantyna wciąż leniwie kołysze się na falach, nie zmieniwszy kursu ani o milę. Gdzie nowi ludzie od pomysłów? Gdzie dyrektorzy departamentów? Gdzie radni PO? Brakuje Hawranka, Jantosowej, nawet Stawowego, który przecież jest, a jakby go nie było – pisze nasz publicysta Paweł Królik. Minęły dwa lata od wyborów parlamentarnych. Internet zaroił się od półmetkowych podsumowań rządów koalicji KO–Lewicy–Trzeciej Drogi (kto pamięta, że był taki twór?). Pada trochę pochwał, wiele słów gorzkich, pytań o plany na przyszłość. A ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że większość z nich można przenieść wprost z gruntu ogólnopolskiego do Krakowa: czemu stoimy w miejscu, gdzie sukcesy, czy Aleksander Miszalski ciągnie Platformę w górę, czy w dół? Każdy dziennik, tygodnik, portal nie omieszkał w tym tygodniu wtrącić swoich czterech zdań na temat dwóch lat rządów Platformy Obywatelskiej i jej koalicjantów. Obraz, który się z tego wyłania, nie jest optymistyczny – część wyborców zawiodła się na obozie władzy i odwraca się od niego, zaskoczona marazmem, partyjnymi hulankami oraz brakiem widocznych efektów. Jakichś szczególnych sukcesów w realizacji programu wyborczego nie widać – wskaźnik jego realizacji zatrzymał się na początku skali i nie chce drgnąć do przodu. Piasek w tryby Donaldowi Tuskowi sypie Karol Nawrocki, Jarosław Kaczyński na zapleczu mobilizuje swoich żołnierzy do akcji wywrotowych, bezwzględnie wykorzystując każde, najdrobniejsze potknięcie koalicjantów. Czyż nie brzmi to znajomo? Aleksander Miszalski miał być mężem opatrznościowym Krakowa. Wydawało się, że po Jacku Majchrowskim – człowieku spokojnym, profesorze, uprawiającym politykę według staromodnych reguł – obsadzenie fotela na placu Wszystkich Świętych przez prezydenta młodszego pokolenia będzie jak mocne dmuchnięcie w żagle kołyszącej się statecznie na falach brygantyny pod nazwą Kraków. Mówił o tym zresztą choćby Piotr Kempf we wczorajszym wywiadzie dla Kanału Krakowskiego. Tymczasem nie wydarzyło się nic, co spowodowałoby zmianę kursu. ZOBACZ TAKŻE: "W Krakowie trwa polowanie na Miszalskiego" [WYWIAD] Nie zrozumcie mnie źle. Widzę wszystkie drobne gesty, które wykonują aktorzy tego przedstawienia. Ale nie na tym polega rządzenie. Co z tego, że pan prezydent ciągle kręci się wokół metra, skoro temat ten oddał swojemu – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – siedzącemu kilka pokoi obok konkurentowi, Stanisławowi Mazurowi? Póki co wiceprezydent Mazur, z miną Kaszpirowskiego i tonem kaznodziei, po raz tysięczny opowiada o planach i zamierzeniach, jakby co najmniej pierwsze dwa metry łopatą sam już wydrążył. Jeśli planowanie będzie dalej szło dobrze – będzie sukces; jeśli nie – odetnie się od pomysłu i od Miszalskiego, wskazując na nieudolność całej Platformy Obywatelskiej w pozyskiwaniu pieniędzy. Nie przekonuje mnie mówienie o inwestycjach (tych małych i tych mniejszych, bo na duże nie ma pieniędzy), bo jest na to zwyczajnie… za późno. Proces inwestycyjny to minimum rok, półtora, czasem dwa. Może się okazać, że wstęgi przecinane będą po referendum. A właśnie – będzie referendum? Czy nie będzie? Zdaniem wielu – będzie. Nie po to Gibałowie i ich klakierzy pakują tyle pieniędzy w jego przygotowanie, by temat zarzucić. Dla „sportu” tego nie robią. ZOBACZ TAKŻE: Współtwórca Rynku Krowoderskiego współpracował z bandytami [WYWIAD] Panie Prezydencie, niech Pan tupnie nogą. Niech Pan uruchomi wszystkich tych ludzi, których ściągnął Pan do urzędu, jednostek i spółek. Przecież brygantyna wciąż leniwie kołysze się na falach, nie zmieniwszy kursu ani o milę. Nowi oficerowie, nowi funkcyjni, a wymiernych efektów brak. Otwiera Pan inwestycje, które rozpoczął Majchrowski (ostatnio dom kultury na Ruczaju, za chwilę kładka Kazimierz–Ludwinów), ale one wkrótce się skończą. I co dalej? Gdzie nowi ludzie od pomysłów? Gdzie dyrektorzy departamentów? Mieli zajmować się budżetem, a widzę, że bywają na imprezach, uświetniają, przemawiają, ale… czy tworzą nową jakość? Gdzie są wreszcie radni Platformy Obywatelskiej? Ostatnio, gdzie nie spojrzę, widzę aktywności ludzi od Gibały albo z PiS-u. Radnych z PO nie ma. Brakuje Hawranka, Jantosowej, nawet Stawowego, który przecież jest, a jakby go nie było. ZOBACZ TAKŻE: Przescrollowane. Owca nie razem, Gibała bez baru, a "białe ludziki" jak zwykle... Proszę wyjść z bańki pochlebców, przyjaciół, członków partii. Jeśli zapyta Pan ludzi, których spotka, czy odbędzie się referendum – większość odpowie, że jest o tym przekonana. A nawet jeśli referendum nie dojdzie do skutku, jeśli dotrwa Pan spokojnie do końca kadencji – i jeśli dotrwa do niej również Donald Tusk, a jego koalicja zachowa spójność – trudno będzie mówić o pełnej satysfakcji. Bo jeśli Pańscy (i Tuska) współpracownicy i Wasza partia nie zdołają wyjść z obecnego marazmu, nie pokażą spójnego, przekonującego planu na kolejne miesiące, to o następną kadencję może być trudno. A wybór między Gibałą, PiS-em, Konfederacją i Mazurem to słaby wybór dla Krakowa.

Więcej…

Czy z tej wizyty pozostanie tylko zdjęcie? Umieralnia tuż obok Krakowa

Czy z tej wizyty pozostanie tylko zdjęcie? Umieralnia tuż obok Krakowa

14 października 2025 | 21:25

Prezydent Tarnowa Jakub Kwaśny pochwalił się na Facebooku kolejną wizytą u Aleksandra Miszalskiego w Krakowie. Zdjęcia, uśmiechy, podpisy: rozmowa o finansach samorządowych, agencjach najmu, budownictwie społecznym, sprawach komunalnych. Brzmi oficjalnie, schludnie i bardzo „samorządowo”. A w praktyce? Kolejna wizyta, kolejny komunikat. I to by było na tyle. Bo właśnie tyle Tarnów potrafi pokazać dziś na zewnątrz. Piszę to złośliwie, ale trochę z sentymentu. Częściowo dorastałem w Tarnowie. Chodziłem tu do szkoły średniej, znałem jego nocne życie (tak, kiedyś istniało!) i pamiętam rynek tętniący energią. Dziś, kiedy tam wracam, mam wrażenie, że wchodzę do muzeum wspomnień: ciche ulice, puste lokale, kilka ogródków piwnych, które tylko udają, że ktokolwiek tam przesiaduje. Tarnów jest dziś umieralnią. Był moment, kiedy miasto mogło pójść w dobrą stronę. Ostatni prezydent, który w miarę spełniał oczekiwania mieszkańców, skończył w więzieniu. Tak, paradoks losu – gość, który miał wyciągnąć Tarnów z marazmu, wyciągnął rękę po coś, po co nie powinien. Potem było już tylko gorzej. U sterów stanął Roman Ciepiela, który zamieniał miasto w katalog projektów bez efektu. I teraz pojawia się Kwaśny. Mówi o współpracy z Krakowem, o synergii, wspólnych projektach i wykorzystywaniu położenia Tarnowa jako atutu. Brzmi pięknie. Ale każdy tarnowianin słyszy te słowa od lat i wie, że problem miasta nie leży w braku rozmów z Krakowem, tylko w tym, że Tarnów od dawna nie żyje własnym życiem. Bo prawda jest brutalna: Tarnów nie jest już regionalnym centrum Małopolski Wschodniej. Jest przystankiem między Krakowem a Rzeszowem – miejscem, gdzie zatrzymuje się pociąg, ale już nikt nie chce wysiąść. Rynek, który kiedyś tętnił życiem, dziś wygląda jak scenografia z filmu postapokaliptycznego: kamienie, kilka ogródków, puste ławki. Czy Kwaśny może to zmienić? Może. Ale jeśli Tarnów nie zacznie ratować samego siebie, żadne wizyty w Krakowie, uśmiechy do aparatów ani projekty „współpracy” nie sprawią, że miasto ożyje. Bo prawda jest taka, że Tarnów od dawna nie krąży wokół Krakowa. On po prostu powoli spada z orbity. I dopóki nikt nie odważy się przyznać, że trzeba najpierw naprawić podstawy – życie miejskie, infrastrukturę, relacje z mieszkańcami – dopóty wizyty w Krakowie pozostaną tylko kolejnymi zdjęciami na Facebooku.

Więcej…

Kraków bankrutuje. Sytuacja jest dramatyczna. "Dług wymknął się spod kontroli”

Kraków bankrutuje. Sytuacja jest dramatyczna. "Dług wymknął się spod kontroli”

10 października 2025 | 12:48

W tym tygodniu wszyscy odmieniają przez przypadki słowo „dług”. Dziś, zamiast klasycznego felietonu, rodzaj zabawy, związanej z przekrzykiwaniem się radnych na ten temat. Zwłaszcza, że ostatnio radni PIS zrobili konferencję w tej sprawie, a radni PO tłumaczyli, że wcale tak źle nie jest. Przeczytaj zatem poniższy tekst, a potem, w odpowiednie miejsca, wstaw liczby i nazwiska. Może będziesz zaskoczony. A może nie. "Na koniec roku zadłużenie Krakowa może wynosić (wstaw kwotę1) mld zł. To koszt budowy trzech Stadionów Narodowych. (…) – Dotarliśmy do momentu, w którym Kraków nie może się już dalej zadłużać. Brakuje pieniędzy na podstawowe wydatki – mówi Interii (wstaw nazwisko2). Prezydent Krakowa (wstaw nazwisko3) przygotował dokument, z którego wynika, że miasto chce wziąć pożyczkę na (wstaw kwotę4)mln zł. Wstępną akceptację na takie działanie wyraził bank, a zielone światło dali miejscy radni. Interia przeanalizowała dokumenty finansowe Krakowa z ostatnich miesięcy. Wynika z nich, że miasto stanęło nad finansową przepaścią. - Z finansami miasta nigdy nie było tak źle, jak jest obecnie. Jako radni wielokrotnie zgadzaliśmy się na powiększanie długu miasta. Jednak kiedy dostawaliśmy od prezydenta dokumenty, z których wynikało, że jeśli nie zgodzimy się na kolejne zobowiązania, to zabraknie np. pieniędzy na funkcjonowanie domów pomocy społecznej czy będzie problem z wypłatami dla nauczycieli, to byliśmy podstawieni pod ścianą – mówi w rozmowie z Interią (wstaw nazwisko5). - Trudno zagłosować przeciwko takiej sytuacji – dodaje. Uzupełnienie (rozwiązanie):  1 – 6 mld zł; 2 – Dominik Jaśkowiec, wieloletni przewodniczący rady miasta; 3 – Jacek Majchrowski; 4 – 220 mln zł; 5 – Grzegorz Stawowy, wieloletni radny miejski. Wszystkie powyższy cytaty pochodzą z tekstu opublikowanego w portalu Interia 14 listopada 2023 roku. A w pierwszej chwili brzmiało prawie jak zapis ostatniej konferencji radnych PiS, prawda? I tak się zastanawiam, czy rzeczywiście sytuacja Krakowa jest tak dramatyczna od wielu, wielu lat (to radni PO obwieścili światu w jednej z kampanii wyborczych, że Kraków jest tak bliski zagłady finansowej, że nie ma co zbierać), czy jednak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wszak Dominik Jaśkowiec i Grzegorz Stawowy to najznamienitsi synowie Platformy Obywatelskiej, którzy walili w Jacka Majchrowskiego, a teraz radni Prawa i Sprawiedliwości walą w Aleksandra Miszalskiego, który przecież reprezentuje konkurencyjny obóz polityczny. I tak trwać będzie coroczny chocholi taniec nad budżetem i pieniędzmi…

Więcej…

Wieczysta Comedy Club, czyli kabaret roszczeń ultrasów. Umrzecie ze śmiechu

Wieczysta Comedy Club, czyli kabaret roszczeń ultrasów. Umrzecie ze śmiechu

08 października 2025 | 18:39

No proszę, krakowska Wieczysta znów serwuje nam komedię godną najlepszych scen kabaretowych! Cyrk ruszył na całego, a na arenę wkroczyli kibole małego klubiku, który bez worka pieniędzy Wojciecha Kwietnia byłby co najwyżej osiedlową anegdotą między historią o pijanym sąsiedzie a wspomnieniem turnieju „dzikich drużyn”. Ultrasi (tak, Wieczysta ponoć ma ultrasów - lol, iksde!) postanowili wystosować swoje „żądania”. Cztery punkty, każdy bardziej absurdalny od poprzedniego. Toż to czysty kabaret – Monty Python mógłby się uczyć. Przywrócenie trenera Cecherza? Można sobie dyskutować, czy jego zwolnienie było słuszne, czy nie, ale wiecie co? To decyzja wyłącznie Kwietnia. Jego klub, jego kasa, jego zabawki. Chce – zatrudnia, chce – zwalnia, chce – maluje ławki na złoto. Chcecie lamentować nad odejściem „symbolu sukcesów”? Proszę bardzo, tylko pamiętajcie, że to Kwiecień wyciągnął Wieczystą z piłkarskiej piwnicy, a nie wasze okrzyki z trybun i transparenty z błędami ortograficznymi. Decyzja o trenerze to jego święte prawo, a wy możecie co najwyżej pisać petycje na forach, które i tak przeczyta może pięć osób i jeden bot z Allegro. Powrót na stadion przy Chałupnika? Ojej, jakże romantycznie! Tęsknota za „domem” i historią klubu brzmi jak ckliwy list do Mikołaja pisany w listopadzie po trzech grzańcach. „Zabierz nas z powrotem do przeszłości!” – jakby to był film science fiction. Gdyby powrót był możliwy, to pewnie by wrócili, nie? Ale świat idzie naprzód, a Wieczysta – dzięki, a jakże, Kwietniowi – razem z nim. Stadion to nie kapliczka dla waszych wspomnień, drodzy ultrasi. To nie muzeum nostalgii, gdzie możecie płakać nad starymi zdjęciami i opowiadać, jak to kiedyś „było serducho w szatni”. Czas się obudzić, panowie romantycy futbolu osiedlowego. Ale teraz trzymajcie się krzeseł, bo reszta żądań to już poziom Monty Pythona spotykającego kabaret Hrabi na wspólnej próbie generalnej. Przejrzystość finansów? Serio? To może od razu dajcie im hasło do konta bankowego Kwietnia, a przy okazji PIN do karty i klucze do garażu? Bez jego milionów Wieczysta byłaby co najwyżej królem podwórkowych sparingów, a wy chcecie audytu jego portfela? Śmieszne to tak samo, jak żądanie wglądu w rachunki sąsiada, bo kupił lepszy samochód i przestał pożyczać wam szlauch do mycia auta. I hit sezonu: jeden procent budżetu na wasze kibicowskie stowarzyszenie! Jeden procent! To już nie jest tupanie nogą, to taniec na linie nad przepaścią absurdu, z konfetti i orkiestrą dętą w tle. Myślicie, że Kwiecień będzie finansował wasze flagi, race i transparenty, bo inaczej co? Rzucicie szalikami i pójdziecie do domu obrażeni jak dzieci po przerwanym meczu FIFA? To już nawet w przedszkolu przy stole z plasteliną mają bardziej realistyczne postulaty. CZYTAJ TAKŻE: Emocje zamiast rozumu. Jak poseł z Krakowa chce budować kolejny stadion Klub Przyjaciół Wieczystej, czyli ci, którzy jeszcze mają kontakt z rzeczywistością, słusznie gaszą te fanaberie ultrasów. Stoją murem za Kwietniem, który zresztą jest jedynym powodem, dla którego Wieczysta w ogóle istnieje na piłkarskiej mapie, a nie w rubryce „inne kluby nieaktywne” w roczniku PZPN. Bez niego ten klubik byłby tylko wspomnieniem na osiedlowych ławkach, między jednym browarem a drugim. Więc zamiast pisać manifesty rodem z telenoweli i bawić się w piłkarskich rewolucjonistów z megafonem, może by tak zwyczajnie podziękować człowiekowi, który płaci za wasze piłkarskie marzenia? Bo bez niego wasze „żółto-czarne” barwy świeciłyby co najwyżej na proporczykach w antykwariacie i w zakurzonych wspomnieniach lokalnych kronikarzy.

Więcej…

Strzeż nas Boże od przyjaciół. Czy wiceprezydent Mazur wytrwa do końca kadencji?

Strzeż nas Boże od przyjaciół. Czy wiceprezydent Mazur wytrwa do końca kadencji?

02 października 2025 | 17:07

Musi Aleksander Miszalski nie dość, że rozglądać się na boki, to jeszcze oglądać się za siebie, bo jego prezydentura nie jest usłana płatkami róż, nie podają mu małmazyj do posiłków, a i czasami pod górkę na rowerku trzeba pocisnąć. Bo wrogowie osaczają naokoło, a i przyjaciele jacyś tacy niepewni. O tych co podskakują od boków i w łydki kąsają pisać nie ma po co, wszyscy, co obserwują politykę krakowską, doskonale wiedzą, że gromadzi ich wokół siebie jak szum na rosole ta wystająca łodyżka selera - Łukasz Gibała. Tam są i wierne druhny i wierni druhowie wszystkich porażek Łukasza z ostatnich 20 lat działalności (czym się sam chwali ostatnio!), i ci, z którymi próbuje po każdej porażce zaczynać od nowa. Tam są i ci, co groszem nie śmierdzą, a uszczknąć coś z rodzinnej fortuny by chcieli. Tam są ostatnio nawet dosyć egzotyczni koalicjanci z PiSu czy Konfederacji, którzy za słabi są, by w demokratycznych wyborach wygrać wybory w Krakowie i liczą, że wywołany za pieniądze Gibały chaos przyniesie jakieś nowe, świeże rozwiązania. Tajemnicą poliszynela jest to, o czym ćwierkają wszystkie krakowskie wróbelki, że krakowskie referendum o odwołanie Aleksandra Miszalskiego ma być próbą dla przyszłej koalicji dla PiSu i Konfederacji. Takie poletko doświadczalne dla dużych działań. Równie szeroko wróble otwierają dzióbki, że zbiórka podpisów trwa w najlepsze - w terminie późniejszym uzupełni się tylko daty, kiedy zapadnie decyzja o organizacji referendum. ZAOBACZ TAKŻE: Prezydent po decyzji prokuratury: odetchnąłem Ale musi również prezydent Miszalski nabrać stałego nawyku oglądania się za siebie i obserwacji najbliższego otoczenia.  Dzisiejszy poranek przyniósł informację, że po dwóch latach prokuratura okręgowa umorzyła postępowanie po doniesieniu jakie ówczesny rektor Uniwersytetu Ekonomicznego Stanisław Mazur złożył w stosunku do swoich bliskich współpracowników - prorektora i dyrektora jednostki studiów podyplomowych. Rektor ogłosił całemu Krakowowi, w tym środowisku akademickiemu, że obydwaj panowie narazili kierowaną przez niego uczelnię na poważne straty finansowe, podpisując niejasne umowy, jeden z drugim, no i dobrze że to zauważono, bo taki czyn to zgroza, ujma na honorze i poważne straty. Prokuratura wszczęła śledztwo, poinformowała, że czyn zagrożony jest karą do 8 lat pozbawienia wolności i zaczęła mielić materiał. Obydwaj panowie - prorektor prof. Piotr Buła i dyrektor dr Jakub Kwaśny, stracili swoje stanowiska, myślę też, że wiele stracili w oczach środowiska i niektórych kolegów. Obydwaj od początku twierdzili, że nie zrobili nic nielegalnego, że wszystko było pod kontrolą i za wiedzą służb rektora, i wytoczyli rektorowi proces o zniesławienie.  ZOBACZ TAKŻE: Kto płaci za nagonkę? Kocurek mówi o inwigilacji. Padają nazwiska [WYWIAD] Dziś wiemy, że prokurator śledztwo umorzył, proces o zniesławienie trwa, a bohaterowie tych wydarzeń są w zupełnie różnych miejscach. Prof. Buła dzięki aferze, która dziwnym trafem zbiegła się z kampanią wybroczą na uczelni wypadł z obiegu i możliwości kandydowania na urząd rektora uniwersytetu (rektorem został namaszczonym przez Mazura kandydat), dr Kwaśny został wybrany prezydentem Tarnowa, mając jednak przez ostatnie dwa lata prokuratora na karku, a prof. Mazur został… zastępcą Aleksandra Miszalskiego, rezygnując ze ubiegania się o wybór na stanowisko prezydenta Krakowa, wnosząc za to w kampanię Miszalskiego kilka procent poparcia i całą swoją politologiczną wiedzę o budowaniu metra.  Pytanie jakie w związku z powyższym nasuwa się mi, skromnemu felietoniście skromnego kanału, jest następujące: czy prezydent Mazur wytrwa do końca kadencji na obecnym stanowisku? Gdybym miał stawiać na to pieniądze - nie zaryzykowałbym.

Więcej…

 Natura jest nieubłagana: większość z nas nie dożyje otwarcia pierwszej linii metra

Natura jest nieubłagana: większość z nas nie dożyje otwarcia pierwszej linii metra

25 września 2025 | 19:52

No i proszę – LoveKraków podał wyniki sondażu, które powinny dać wszystkim fanom krakowskiego „metra” solidnie do myślenia. Ponad 77 procent mieszkańców nie wierzy, że w 2028 roku ruszą pierwsze prace. Nie „może”, nie „zobaczymy” – zwyczajnie nie wierzy. A wśród priorytetów? Najpierw ulice i chodniki, potem tramwaje, dopiero gdzieś dalej – podziemna kolejka. Metro marzeń na czwartym miejscu. Pamiętacie referendum sprzed lat? Pytanie brzmiało po prostu: „Czy jesteś za budową metra?” Bez kontekstu, bez rachunku zysków i strat. No to kto miał powiedzieć „nie”? Metro brzmi sexy, pachnie nowoczesnością. Ale gdyby zapytać inaczej: – Czy jesteś za metrem kosztem nowych linii tramwajowych i autobusowych? – Czy jesteś za metrem kosztem remontów ulic, chodników, mostów i torowisk? – Czy jesteś za metrem kosztem nowych szkół, przedszkoli i parków? – Czy jesteś za metrem kosztem podwyżek cen biletów i podatków miejskich? Czy odpowiedzi wyglądałyby tak samo entuzjastycznie? Śmiem wątpić. Dzisiejsza władza oczywiście nie wycofa się z pomysłu, bo połowę kampanii zbudowała na obietnicy tunelu pod miastem. Ale bądźmy szczerzy: wielu z nas – może większość czytających te słowa – nie dożyje chwili, gdy po Krakowie naprawdę pojedzie pierwsza linia metra. Natura jest nieubłagana: mimo że średnia długość życia się wydłuża, to tempo inwestycji w Polsce się nie zmienia. Być może z metra skorzystają dopiero nasi prawnukowie. Chociaż ukazanie przebiegu trasy robi wrażenie: Jednak już na starcie, na etapie papierologii, są opóźnienia, a jeszcze nikt nawet nie zaczął kopać. I dlaczego nagle samo kopanie miałoby się udać bez przeszkód, skoro najprostszy remont w tym kraju od dekad potrafi się przeciągać? To nie jest złośliwość pod adresem obecnych władz – to polska tradycja. Tak było wczoraj, tak jest dziś i tak będzie jutro, niezależnie od tego, kto zasiada w gabinetach. Kraków nie jest wyjątkiem – w każdym większym mieście w Polsce historia jest ta sama. ZOBACZ TAKŻE: TYLKO U NAS! Tak mogą wyglądać wagony krakowskiego metra A metro? To nie jest zwykła droga do załatania, to gigantyczny tunel pod jednym z najstarszych i najbardziej skomplikowanych geologicznie miast w Europie. Kto wie, co tam naprawdę leży pod ziemią? Jakie znajdują się tam piwnice, cmentarzyska, rury czy inne elementy podziemnej infrastruktury, których nie ma na żadnej mapie. Jedno „niespodziewane” znalezisko archeologiczne potrafi wstrzymać inwestycję na miesiące, jeśli nie lata. W Krakowie? Raczej na lata. Więc zanim znów damy się porwać wizjom kolorowych wagoników sunących pod krakowską ziemią, warto zadać to niewygodne pytanie: czy naprawdę potrzebujemy metra bardziej niż sprawnych tramwajów, autobusów, dobrych chodników, bezpiecznych mostów i szkół dla naszych dzieci? Bo jeśli marzy się nam szybkie, nowoczesne miasto, to może zacznijmy od tego, co faktycznie da się skończyć w tym stuleciu.

Więcej…

Dzień bez samochodu, czyli darmowa komunikacja dla tych, co mają najdroższe fury

Dzień bez samochodu, czyli darmowa komunikacja dla tych, co mają najdroższe fury

22 września 2025 | 12:48

– Darmowa komunikacja miejska to wciskanie kitu, że Kraków dba o planetę i ma tyle sensu, co parasol w huraganie. Mówienie, że właściciel nowego BMW odkryje uroki tramwaju, to bajka. Kto naprawdę ma kasę, i tak wybierze własny fotel, nie gumową poręcz w zatłoczonym wagonie, obok śmierdzącego plebsu – pisze nasz dziennikarz Łukasz Mordarski. 22 września – „Dzień bez Samochodu”. Międzynarodowe święto, rzekomo w imię ratowania planety. Kraków, oczywiście, nie może zostać w tyle. Darmowe tramwaje, darmowe autobusy, a władze klepią się po plecach: „Patrzcie, jak pięknie zachęcamy kierowców do przesiadki!”. Tylko że to ma tyle sensu, co parasol w huraganie. Kogo to niby skusi? Kierowców 15-letnich passatów, którzy od dnia zdania prawka traktują auto jak protezę? Ich przyzwyczajenie pęknie co najwyżej na łożu śmierci. A może tych prawdziwych królów asfaltu – w SUV-ach wielkich jak stodoła, w leasingowanych limuzynach? Oni mają wywalone. Benzyna po siedem? Pół biedy. Parking w centrum za piętnaście złotych za godzinę? Grosze. To ludzie, którzy równowartość miesięcznego biletu okresowego zostawiają w jednej knajpie z sushi. A to właśnie im fundujemy darmowy przejazd. Pan w garniturze, który rano pali gumę pod biurowcem, nagle wsiada w tramwaj i czuje się jak ekologiczny bohater. Tyle że nie o pieniądze tu chodzi. Kto naprawdę ma kasę, i tak wybierze własny fotel, nie gumową poręcz w zatłoczonym wagonie, obok śmierdzącego plebsu. „Dzień bez Samochodu” to nie promocja, tylko jednorazowa fotka do folderu „Kraków dba o środowisko”. Bez prawdziwej, realnej zmiany. Bo zamiast ekologii mamy festyn pozorów. Darmowa komunikacja? Jasne, niech korzystają ci, którzy i tak codziennie jeżdżą autobusami i tramwajami: uczniowie, pracownicy zmianowi, emeryci. Im się należy. Ale wciskanie kitu, że właściciel nowego BMW odkryje uroki tramwaju, to bajka. Tak oto wygląda ten „Dzień bez Samochodu”. Jeden wielki darmowy przejazd dla tych, którzy go wcale nie potrzebują.

Więcej…

Owca: "Ta sprawa jest niewygodna dla władz miasta". W tle wielkie pieniądze

Owca: "Ta sprawa jest niewygodna dla władz miasta". W tle wielkie pieniądze

22 września 2025 | 08:12

– Nie będziemy w Krakowie zamykać oczu na zbrodnie wojenne, tylko dlatego, że to niewygodne dla władz miasta – pisze dla Kanału Krakowskiego Aleksandra Owca, krakowska radna i współprzewodnicząca partii Razem. Poniższy tekst jest polemiką do naszego artykułu: Wiemy, ile pieniędzy stracą krakowianie na propozycji radnej od Gibały. "To absurd". Partia Razem stoi po stronie silnych, dostępnych i dobrze dofinansowanych usług publicznych. Transport publiczny to jedno z największych wyzwań dla każdego dużego miasta. Tylko jego przemyślany rozwój umożliwia wygodne przemieszczanie się mieszkańcom bez względu na grubość ich portfela, wiek czy sprawność. Dlatego zarówno w mojej działalności Radnej Miasta Krakowa jak i w akcjach struktur krakowskich Partii Razem wielokrotnie poruszaliśmy temat rozwoju torowisk, częstotliwości kursów autobusów czy kolei w mieście - a także warunków zatrudnienia kierowców, „outsourcingu” w świadczeniu usług transportowych. Nie będziemy uciekać też przed pytaniami, które powinniśmy mieć odwagę sobie zadać, także w Krakowie: komu płacimy publicznymi pieniędzmi i do czego te pieniądze są wykorzystywane. Moja interpelacja oraz nagłośnienie sprawy spotkały się z oburzeniem polityków, którzy rządzą naszym miastem. Firma Mobilis jest w pełni zależna od izraelskiej firmy Egged Holding Limited, która posiada 100% udziałów w spółce, jest jej właścicielem. Egged zapewnia usługi przewozowe na terenach okupowanych przez Izrael tj. Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy. Wschodnia Jerozolima oraz Zachodni Brzeg to teren Palestyny, nielegalnie okupowany przez Izrael od 1967 roku. Polska przestrzega prawa międzynarodowego. Uznajemy, że zbrodnie wojenne są niedopuszczalne, uznajemy orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Karnego, jesteśmy dumnym członkiem Organizacji Narodów Zjednoczonych. Działania izraelskiego rządu łamią te zasady. Egged bierze w tych działaniach udział. Firma figuruje na liście podmiotów zaangażowanych w utrzymanie i rozbudowę nielegalnych osiedli izraelskich w Palestynie, opublikowanej już w 2020 roku przez Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. CZYTAJ TAKŻE: Polityk PiS zapowiada ofensywę: "Wszyscy, byle nie Miszalski i jego klakierzy" [WYWIAD] Trudno w takiej sytuacji zrozumieć, dlaczego w październiku 2024 roku miasto Kraków podpisało z firmą Mobilis umowę na 10 lat i ponad miliard złotych z miejskiego skarbca. Moja interpelacja z prośbą o wyjaśnienia oraz nagłośnienie sprawy przez działaczy krakowskiej Partii Razem spotkały się z oburzeniem polityków, którzy rządzą naszym miastem. Rozumiem, że dla władz miasta ta sprawa jest niewygodna - ale odpowiedzialnie zarządzane miasto powinno sobie zadawać dokładnie to pytanie: dlaczego z miejskiej kasy płacimy grupie kapitałowej, zamieszanej w nielegalną okupację, zamiast działającej spółce miejskiej bądź innym, polskim przedsiębiorstwom? Taki kontrakt powinien być gruntownie badany pod kątem zagrożeń. Z odpowiedzi na moją interpelację dowiedziałam się, że Mobilis był jedyną firmą startującą w przetargu i że „Zarząd Transportu Publicznego nie analizował potencjalnych udziałów innych firm we własności Spółki Mobilis” oraz że „ZTP nie przeprowadzał analizy działalności firm, które nie złożyły ofert w postępowaniu o zamówienie publiczne, o którym mowa powyżej”. Dlaczego? Analiza własności spółki, a także analiza działalności grupy kapitałowej są normalnymi działaniami, który każdy poważny podmiot na rynku przeprowadza w ramach audytu czy pogłębionego researchu przed zawarciem dużego kontraktu – na przykład takiego jak dziesięcioletni kontrakt na ponad miliard złotych na świadczenie usług z zakresu kluczowej infrastruktury miejskiej. CZYTAJ TAKŻE: Wiemy, ile pieniędzy stracą krakowianie na propozycji radnej od Gibały. "To absurd" Radny Grzegorz Stawowy atakuje Partię Razem twierdząc, że umowa z Mobilisem jest niemożliwa do rozwiązania. To oznacza, że problem jest jeszcze większy. Taki kontrakt powinien być gruntownie badany pod kątem zagrożeń (na przykład sankcji międzynarodowych), pod kątem AML czy pod kątem udziału osób, które mogą podlegać ograniczeniom ze względu na swoją odpowiedzialność za udział w łamaniu prawa. Tymczasem, jak dowiadujemy się z odpowiedzi miasta, nic takiego nie miało miejsca.  Miasto płaci miliard złotych jedynej spółce, która się zgłosiła, radośnie wystawiając mieszkańców na duże ryzyka. Nie będziemy w Krakowie zamykać oczu na zbrodnie wojenne, tylko dlatego, że to niewygodne dla władz miasta. Jako Partia Razem jesteśmy za zdecydowaną reakcją naszego państwa wobec łamiących prawo międzynarodowe działań Izraela. Popieramy wprowadzenie embargo na eksport, import i tranzyt broni do i z Izraela, a także wprowadzenie sankcji osobistych na osoby odpowiedzialne za ludobójstwo Palestyńczyków. Takie sankcje zostały słusznie zastosowane w przypadku Rosji. Jesteśmy za natychmiastowym zawieszeniem umowy stowarzyszeniowej Unii Europejskiej i umów handlowych z Izraelem na poziomie unijnym. CZYTAJ TAKŻE: Szef krakowskiej PO nie gryzie się w język! "Ogarnia mnie obrzydzenie" [WYWIAD] Nie będziemy w Krakowie zamykać oczu na zbrodnie wojenne, tylko dlatego, że to niewygodne dla władz miasta. Skoro politycy Platformy zorientowali się już, że zawarliśmy z Egged „miliardowy, dziesięcioletni kontrakt”, to może zadadzą sobie pytanie, dlaczego zawieramy miliardowe, dziesięcioletnie kontrakty z firmami, nie robiąc podstawowego audytu? Dlaczego zawieramy je bez uwzględnienia długoterminowego interesu miasta, rozwoju branży w kraju czy chociaż w regionie, o zagrożeniach geopolitycznych nie wspominając? Może w końcu dojrzeją też do pytania: co zrobić, żeby takich błędów nie powtarzać? Aleksandra Owca, Partia Razem, Radna Miasta Krakowa

Więcej…

Plotki i piana, czyli Kanał Krakowski to nie Lovekrakow.pl

Plotki i piana, czyli Kanał Krakowski to nie Lovekrakow.pl

16 września 2025 | 16:06

Słyszycie to? To nie szum Wisły, to brzęczenie plotek, które jak natrętne muchy latają nad Krakowem. Gadają, że Kanał Krakowski to niby „drugie dziecko” Patryka Salamona, tego naczelnego od Lovekrakow.pl. Serio?! No ludzie kochani! To nie jest żart, to jest żenada. Takie plotki są jak zgniłe jabłko w koszyku: śmierdzą i psują wszystko wokół. My, Kanał Krakowski, mamy dość tego szamba. Brzydzimy się takimi bzdurami. I stanowczo mówimy: NIE. Zastanówcie się, kto rozsiewa takie głupoty? Pewnie ci sami, co myślą, że Lovekrakow.pl to jakiś święty Graal krakowskiego dziennikarstwa. Proszę was, ten portalik to pomnik nadęcia. To takie miejsce, gdzie każdy artykuł brzmi, jakby autor pisał go w smokingu, popijając espresso z porcelanowej filiżanki. Wszystko tam jest takie… przeintelektualizowane. Jakby pisali dla samych siebie. Dla kawiarnianych elit, które kiwają głowami nad „analizami urbanistycznymi” i znają na pamięć rozkład linii tramwajowych, ale zapomnieli, jak wygląda życie na blokowiskach. Lovekraków.pl to taki krakowski Trzaskowski – błyszczy, mówi w pięciu językach, rzuca mądrymi słówkami, ale jak przyjdzie co do czego, to zwykły człowiek tylko przewraca oczami i pyta: „O co mu chodzi?”. Organizują te swoje gale, w których gotują się w sosie krakowskich niby-elit. W garniturkach szytych na miarę i jedwabnych krawatach udają, że są lepsi niż przeciętny pan Krzyś, taksówkarz czy pani Jadzia, która sprzedaje marchewkę na bazarku. Nie wierzycie? To patrzcie tutaj, jacy wyfiokowani ludzie na piątkowej gali: Dwie legendy, jedna nagroda. Pełna sala na Gali LoveKraków.pl. A my? My jesteśmy jak Nawrocki – prości, bezpośredni, z krwi i kości. Nie uciekamy przed selfie z Wami na Rynku (tzn. nie uciekalibyśmy, gdybyście chcieli), nie boimy się powiedzieć, że coś jest do bani, i nie potrzebujemy tłumacza, żeby wyjaśnić, o co nam chodzi. Jesteśmy dla tłumów, dla tych, co chcą wiedzieć, co słychać w mieście, bez tego całego zadęcia i przeintelektualizowanego bełkotu. Nie musimy się stroić w garnitury i organizować gal, żeby poczuć się ważni. My jesteśmy ważni, bo jesteśmy z Wami – na osiedlach, w tramwajach, na stadionach, tam, gdzie bije prawdziwe serce Krakowa. I wiecie co? Historia już pokazała, jak kończą się takie starcia, gdy jeden błyszczy na salonach, a drugi mówi, jak jest. Bo to ten drugi zostaje... no w tym przypadku to akurat Prezydentem RP! Lovekrakow.pl może sobie urządzać swoje gale, gdzie poklepują się po pleckach, piją drogie prosecco i udają, że zmieniają świat. Ale to tylko piana, która opada szybciej, niż im się wydaje. Ubijać pianę we własnym sosie? To ich specjalność. My wolimy konkrety: błoto, pot i prawdziwe życie, bez filtrów i pozowania. O, tutaj na przykład wylewa się gnojówka: Jedziemy z furą gnoju. Wbijajcie. Będzie śmiesznie. Kanał Krakowski to głos ulicy, nie salonów. Nie potrzebujemy czerwonych dywanów, żeby wiedzieć, kim jesteśmy. Robimy swoje, a Wy dobrze wiecie, po której stronie jest prawda. I to nie ta w smokingach. Gdybyśmy się obrażali, to takie sugerowanie, że nasz portal to "dziecko" redaktora Salamona, by nas obrażało. Na szczęście nie każdy może nas obrazić. Bo, jak mówiła Dorota Wysoka-Schnepf, jak ktoś na nią wymiotuje w autobusie to coś tam coś tam... PS. Na zdjęciu tytułowym jest przekreślone jeszcze stare logo Lovekraków.pl. Już po napisaniu tego tekstu, portal redaktora Salamona przeszedł rebranding. Moglibyśmy napisać coś złośliwego, ale wrzucimy tylko nowe logo. To komentuje się samo. Nowe logo Lovekraków.pl

Więcej…

"Ja tu panią odkażę". Białe ludziki tłumaczą się z ataku w urzędzie

"Ja tu panią odkażę". Białe ludziki tłumaczą się z ataku w urzędzie

15 września 2025 | 22:00

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wasza mama / żona / córka pracuje na kasie w Żabce. Nagle do sklepu wpada dwóch pobudzonych, przebranych i zamaskowanych ludzi. Przystawiają jej przedmiot przypominający broń do skroni i mówią: dawaj kasę! Przerażona kasjerka (Wasza mama, żona, córka) próbuje jakoś wybrnąć z sytuacji. Nie dyskutuje. Zachowuje pozorny spokój. A w środku cała drży.  Sprawcy wychodzą. Roztrzęsiona kasjerka zostaje w miejscu pracy, jest zdruzgotana. Tymczasem kilka godzin po napadzie, w sieci pojawia się filmik, na których napastnicy ściągają maski, pokazują „pistolet”, którym zaatakowali kasjerkę i mówią: „Hehe, to był zabawka, pistolet na wodę, hehe. Co za idiotka pomyślała, że to prawdziwa broń, hehe”. Śmieszne? Bo właśnie tak pomyśleli członkowie skompromitowanej w Krakowie „Uśmiechniętej Brygady”, która zaatakowała krakowski urząd. Wcześniej odprawiając cyrk w kombinezonach na Placu Wszystkich Świętych, ku konsternacji turystów i osób postronnych, których – pomimo trzydniowego montażu – nie udało się w całości „wyciąć” z kadrów. Atak w urzędzie Członkowie skompromitowanej „Uśmiechniętej Brygady” wtargnęli do urzędu miasta przebrani w białe kombinezony, z maskami na twarzy, z jakąś dziwną substancją w ręce i… „przywalili się” do Bogu ducha winnych urzędniczek. Mocno pobudzeni, krzycząc coś półsłówkami o „epidemii” i „zakażeniu”, „poinformowaniu straży miejskiej”, próbowali przekazać coś prezydentowi, zaczepiając… pracownice z dziennika podawczego, w którym znajdowały się również osoby postronne. – Ja tu panią odkażę – mówi biały przebieraniec w maseczce, po czym spryskuje blat niewiadomą substancją, w obklejonym taśmą pojemniku. CZYTAJ TAKŻE: Bojówka zaatakowała mieszkańców w urzędzie. Czy Gibała zatrzyma to szaleństwo? Jeśli ktoś jeszcze przez chwilę myślał, że tym ludziom chodzi o jakieś happeningi czy polityczny spór, teraz mógł się przekonać, że są to wyłącznie kibolskie metody i próby zdobycia władzy. I tak, kibolstwo nie jest tu przypadkowe. Dlaczego? Brygada z Rynku Hejterskiego Za żałosnym i masowo krytykowanym przez mieszkańców happeningiem stoją Grzegorz Krzywak i Tomasz Borejza, którzy swoim hejterskim wyczynem… sami pochwalili się w sieci. Krzywak w swoim filmie mówi wprost – chciałem to zrobić z moim kolegą Mateuszem Jaśką. Tak, TYM Mateuszem, któremu jeszcze niedawno z nazwiska pozostała tylko pierwsza litera. Tym Mateuszem, który nie miał żadnych oporów, by grozić dziennikarzowi, zastraszać go (za co niedawno usłyszał prawomocny wyrok), wdawać się w bójki, a nawet - wg zeznań ujawnionych przez Wirtualną Polskę - „uderzać w twarz kobietę”. No ale tym razem Jaśko nie mógł wziąć udziału w akcji, zatem Krzywak postanowił tylko „panią odkazić”. Strach był PRAWDZIWY! – Zatrzymajmy się na chwilę. Jak mogły się czuć te kobiety? Jak każda z nas, która spędza osiem godzin w pracy, starając się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej: bez względu na przekonania polityczne, poglądy czy okoliczności. Zostały zaatakowane, zaskoczone, upokorzone. Nie za to, co zrobiły, ale dlatego, że akurat znajdowały się na swoim stanowisku – komentuje radna Agnieszka Łętocha. – Dwóch młodych mężczyzn, zdecydowało się na przemoc symboliczną, mającą wywołać szok, upokorzenie, lęk. Jaki efekt chcieli osiągnąć? Ośmieszyć? Sterroryzować urzędników? A może po prostu zyskać chwilę "sławy" w mediach społecznościowych? Trudno mówić o praworządności, gdy samemu łamie się podstawowe zasady współżycia społecznego, jak szacunek, bezpieczeństwo, godność drugiego człowieka. Protest to prawo. Przemoc to przemoc – dodaje. I tak, bez znaczenia jest, że „pistolet” nie był prawdziwy, że to była zabawka. Bo STRACH BYŁ PRAWDZIWY! Fala sprzeciwu wobec nienawiści – Co jeszcze musi się wydarzyć żeby co niektórzy się opamiętali? – pyta radny Piotr Moskała. Nawet przeciwnicy obecnego prezydenta Krakowa, politycy PiS, potępiają ten atak. - Mam nadzieję, że sprawcy zostaną ukarani. Mieszanie do polityki pracowników urzędu jest karygodne - uważa radny Michał Ciechowski. CZYTAJ TAKŻE: Krakowianie potępiają incydent w urzędzie. "To już terroryzm" Przypomnijmy, cała akcja została zorganizowana dwa dni po tym, gdy do Polski wleciały rosyjskie drony. Sytuacja była i nadal jest bardzo napięta. Niewiele wcześniej, bo przecież w tym roku, doszło do tragicznych zdarzeń w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie (pacjent zabił lekarza) i na Uniwersytecie Warszawskim (student zaatakował siekierą 53-letnią portierkę i zabił ją na miejscu oraz ciężko ranił pracownika straży uniwersyteckiej). Ten powszechnie krytykowany dziwny happening „Uśmiechniętej Brygady” nie jest więc jedynie kolejnym skandalem w internecie, który zniknie po kilku dniach. To realny atak na poczucie bezpieczeństwa mieszkańców i pracowników instytucji publicznych – w mieście, które i tak od miesięcy żyje w cieniu niepokoju. Takie „żarty” nie tylko eskalują lęk, lecz także podważają zaufanie do tego, że zwykła codzienność – w urzędzie, w sklepie, w pracy – może być wolna od przemocy. Na razie nie wiadomo, czy sprawcy poniosą konsekwencje – tym zajmują się odpowiednie służby. Ale równie ważne jest, byśmy jako społeczeństwo jasno powiedzieli: to nie happening, to przestępstwo. I nie ma na nie przyzwolenia. CZYTAJ TAKŻE: Czy Miszalski popełnił przestępstwo? Prokuratura obnaża manipulacje

Więcej…

Strona 2 z 3

  • 1
  • 2
  • 3

Social Media

Reklama - sidebar

Na fali

  • Wantuch miażdży hipokryzję.

    W nurcie rozmowy

    Wantuch miażdży hipokryzję. "Wszyscy...

    Informacja
    28 listopada 2025 | 07:20
  • Stadion Wisły do rozbiórki. W jego miejsce powstanie jeszcze większy obiekt? [WIZUALIZACJA]

    Fala faktów

    Stadion Wisły do rozbiórki. W jego...

    Informacja
    20 listopada 2025 | 10:53
  • Kraków płacze po Krokusie, czyli jak zabić miasto

    Głos z kanału

    Kraków płacze po Krokusie, czyli jak...

    Informacja
    22 października 2025 | 08:50

Kanał Krakowski

Płyniemy pod prąd. Z prądem płyną śmieci.

Menu

  • Strona główna
  • O nas
  • Reklama
  • Kontakt
  • Polityka prywatności

Działy

  • Fala faktów
  • Głos z kanału
  • W nurcie rozmowy
  • Ściek medialny
  • Luźne fale
Copyright © 2025 Kanał Krakowski. Wszelkie prawa zastrzeżone.